Na początku tego roku Ursusowi udało się mocno zmniejszyć koszty własne. Jednocześnie jeszcze bardziej spadły mu przychody. Legendarna marka musi dzisiaj zaciskać pasa, bo jest winna wierzycielom łącznie ok. 150 mln zł. Ale wciąż nie wiadomo, czy zastosowana kuracja pomoże.
Ursus jest dzisiaj na głodówce, która co gorsza, nie przyniosła w pierwszym kwartale dobrych efektów. Spółka zmniejszyła wprawdzie koszty własne z 27 do 17,5 mln, ale przychody na poziomie jednostkowym spadły prawie dwukrotnie – z 36,5 mln do 19 mln.
Boleśnie zjechał też zysk brutto ze sprzedaży (z 9,4 mln do 1,6). Producent zaliczył w tym samym czasie większą stratę netto (z 2,2 mln na 3,1).
Producent w złożonym do sądu planie restrukturyzacyjnym i propozycjach układowych zakłada, że uda się podzielić wierzycieli na 7 grup, ograniczyć produkowany asortyment i ściąć zatrudnienie.
Firma chce też przenieść całą swoją produkcję w jedno miejsce.
Obecnie posiada trzy zakłady – w Lublinie, Dobrym Mieście i Opalenicy. Czwarty zakład w Lublinie należy do Ursus Bus, który produkuje autobusy elektryczne. Spółka próbowała go sprzedać, próbując odzyskać część zainwestowanych pieniędzy, ale transakcja, która była już na ostatniej prostej, nie doszła ostatecznie do skutku. Ursus miał dostać za swoją spółkę zależną 34 mln zł.
Choć Ursus Bus uchodzi za najbardziej innowacyjną i przyszłościową odnogę działalności lublinian, w tej chwili jest bardziej ciężarem niż wybawieniem. Przedstawiciele firmy nie stawili się np. na jednym z wygranych przetargów. Problemy finansowe Ursusa mogą sprawić, że Ursus Bus będzie miał problemy nawet z wpłatą wadium. A bez tego trudno myśleć o nowych zamówieniach.
Przez złą kondycję finansową Ursus stracił także dotację od NCBR na stworzenie elektrycznego samochodu dostawczego. A chodziło o niemało pieniądze, bo o niemal 8 mln zł.
Przedstawiciele Ursusa zapowiadają, że w czerwcu pokażą kolejne kroki realizacji planu restrukturyzacyjnego dotyczące dezinwestycji.