Rząd reanimuje kasowy PIT. Kluczowe bariery zostały
Kasowy PIT miał usprawnić rozliczenia małych firm, ale w praktyce się nie sprawdził. Rząd próbuje go ożywić, podnosząc limit przychodów, jednak eksperci podkreślają, że kluczowe problemy nadal pozostają nierozwiązane.
Senat przyjął nowelizację ustawy o PIT bez poprawek, otwierając drogę do podwyższenia limitu przychodów w kasowym PIT z 1 mln zł do 2 mln zł. Jeśli tylko prezydent nie zawetuje z rozpędu tych zmian, nowe przepisy zaczną obowiązywać od 1 stycznia. Zmiany mają pozwolić większej liczbie przedsiębiorców korzystać z tego sposobu rozliczania podatku – dopiero po otrzymaniu zapłaty od klienta.
Na czym polega kasowy PIT?
Przypomnijmy, że kasowy PIT to uproszczona metoda rozliczania podatku dochodowego, która pozwala przedsiębiorcy zapłacić podatek dopiero wtedy, gdy realnie otrzyma zapłatę za usługę lub towar. W teorii brzmi to świetnie i można by się spodziewać, że zdecyduje się na taki układ większość przedsiębiorców. Tak się jednak nie stało.
Dziś popularność kasowego PIT-u jest wręcz śladowa. Z danych Ministerstwa Finansów wynika, że w 2025 r. tylko 1673 przedsiębiorców wybrało to narzędzie. Firma księgowa inFakt zwraca uwagę, że to zaledwie 0,001 proc. wszystkich prowadzących jednoosobowych działalności gospodarczych. Problem polega na tym, że kasowy PIT ma tyle ograniczeń, że w praktyce nie jest atrakcyjny dla przedsiębiorców. Czy podwyższenie limitu z 1 do 2 mln coś zmieni?
Różnica w limicie jest kolosalna, ale czy rozwiązanie faktycznie zainteresuje teraz przedsiębiorców? W mojej ocenie, barierą nie jest sam limit – mówi Piotr Juszczyk, główny doradca podatkowy inFaktu.
Problem polega na tym, że nawet po zmianach kasowy PIT nie obejmuje spółek, a jedynie jednoosobowe działalności. Co gorsza, kasowa metoda dotyczy także kosztów, które można odliczać dopiero po faktycznej zapłacie. Juszczyk podkreśla, że wymaga to wzmożonej kontroli nad wpływami i dodatkowymi zapisami, które wielu przedsiębiorców uznaje za zbyt czasochłonne.
Więcej wiadomości na temat działalności firm:
Kolejnym ryzykiem jest kumulacja przychodów. Gdy dojdzie do większego jednorazowego wpływu, szczególnie na skali podatkowej, przedsiębiorca może nieoczekiwanie wpaść w stawkę 32 proc. Dlatego część firm woli pozostać przy klasycznych zasadach, które są stabilniejsze i bardziej przewidywalne. Problemem jest ogólne skomplikowanie tego systemu rozliczeń.
Pudrowanie nie wystarczy
Małgorzata Samborska, partnerka i doradczyni podatkowa w Grant Thornton już w sierpniu mówiła serwisowi Bizblog.pl, że podwyższenie limitu do 2 mln zł nie poprawi znacząco atrakcyjności tego rozwiązania, bo największe zatory płatnicze dotyczą branż o znacznie wyższych obrotach.
Samborska zwracała uwagę, że kasowy PIT jest wciąż niedostępny dla spółek i firm prowadzących księgi rachunkowe. Podkreślała też, że część kosztów trzeba rozliczać tradycyjnie, a część kasowo, co dla firm obsługujących różne typy kontrahentów bywa zbyt skomplikowane i zniechęca do tej formy rozliczeń.
Eksperci obu firm podkreślają, że metoda kasowa wymaga dodatkowej ewidencji i stałego monitorowania płatności, co wiąże się z wyższymi kosztami obsługi księgowej. Zdaniem inFaktu dużo większym wsparciem dla przedsiębiorców byłoby unowocześnienie ulgi na złe długi. Podwyższenie limitu to pozytywna zmiana, ale nie zmieni faktu, że kasowy PIT pozostanie rozwiązaniem niszowym.
