Rosjanie biorą się za budowę własnych samolotów. Mają dla swoich linii fatalną wiadomość
Odcięci od dostaw komponentów z zagranicy i śmiertelnie skłóceni z leasingodawcami rosyjscy przewoźnicy są dzisiaj w bardzo trudnym położeniu. Jedynym ratunkiem jest dla nich podłączenie do państwowej kroplówki i rozpoczęcie produkcji własnego sprzętu. Tak by żaden Boeing już nigdy nie dyktował im warunków. Jest tylko jeden szkopuł – wygląda na to, że Rosjanie kompletnie nie byli przygotowani na taki rozwój wypadków.
Na początku wojny Władimir Putin bywał wychwalany za to, jak zmyślnie zaplanował inwazję na Ukrainę. Mówiło się o setkach miliardów dolarów rezerw zgromadzonych przed rozpoczęciem wojny. Czas pokazuje, że prezydent Rosji nie przewidział, jak daleko posuną się sankcje państw Zachodu. A w branży lotniczej Rosja sprawia wrażenie, jakby sytuacja zupełnie ją zaskoczyła.
Przed świętami wicepremier Andriej Biełousow przyznał, że rosyjskie linie zarejestrowały w kraju 570 samolotów z 781 maszyn wyprodukowanych za granicą, ale latających w Rosji. Pisaliśmy już wcześniej w Bizblog.pl, że ta decyzja oznacza de facto kradzież własności należącej do firm zajmujących się leasingiem. Przerejestrowanie sprzętu z Bahamów i innych państw, w których był wcześniej zarejestrowany, jest próbą swoistego usankcjonowania tej kradzieży. A że nikt poza Putinem tej sztuczki nie uznaje? To już zupełnie inna historia.
Efekt jest taki, że leasingodawcy odwrócili się od rosyjskich przewoźników plecami i twierdzą, że odbudowa zaufania zajmie im teraz długie lata. To oznacza, że Aerofłot i spółka zostali z kilkuset samolotami, które nie będą serwisowane. A przynajmniej nie przez ludzi od Boeinga i Airbusa. Skutek tej decyzji był zresztą natychmiastowy, bo Unia Europejska wrzuciła linie lotnicze z Rosji na czarną listę. Teraz Rosjanie nie mogą latać nad Europą nie tylko przez sankcje, ale również ze względów bezpieczeństwa.
Bezwartościowy szrot
Ergo – zagrabione samoloty stały się bezwartościowym szrotem. Nikt nich nie odkupi, a wylot nimi poza Rosję jest niemożliwy. Pozostaje tylko patrzeć, jak niszczeją i przestają być zdatne do lotu.
Rodakom Putina nie pozostało więc nic innego, jak poszukać rozwiązania u siebie w ogródku. I tu zonk. Okazuje się, że nikt nie pomyślał o ewentualnej blokadzie dostarczania części do samolotów. Chluba i chwała rosyjskiego lotnictwa – samolot pasażerski Super Jet 100 był dziełem rosyjsko-francusko-amerykańskiej współpracy.
Pech chciał, że dość istotna część całej konstrukcji, jaką jest silnik, wychodziła spod rąk Francuzów. A ci, mimo dość wstrzemięźliwego podejścia do sankcji, uznali, że kończą tę kooperację. Nie dość, że nie dostarczą nowych silników, to jeszcze przestaną naprawiać te, które się popsują.
Reakcja Rosjan? Bez łachy, ogarniemy to sami. Na wszystko potrzeba jednak czasu. Dyrektor generalny konglomeratu zbrojeniowego Rostec Siergiej Czemiezow przyznał, że produkcja superjetów wyposażonych w krajowe silniki Aviadvigatel PD-8 rozpocznie się w… 2024 r. Mówimy więc o jakiś dwóch latach posuchy. Rosyjscy przewoźnicy będą w tym czasie kanibalizować stare samoloty, łatać stare maszyny na drut i taśmę klejącą.
A potem może nie być dużo lepiej. Czemiezow wspomniał o maksymalnie 40 sztukach rocznie. Na rynku pojawią się też samoloty Irkut MC-21, które obecnie są w trakcie certyfikacji.
Czy to wystarczy? Wątpliwe. Super Jet 100 może i niezbyt udany model, ale ze względu na okoliczności jest rozchwytywany jak nigdy. Przede wszystkim dlatego, że to jedyny w miarę powszechnie dostępny model, którym Rosjanie mogą legalnie wylecieć do zaprzyjaźnionych państw bez ryzyka, że będą zmuszeni wracać na piechotę. Tylko w marcu liczba połączeń realizowanych rosyjskimi samolotami wzrosła o 15 proc., czyli o 9203 loty tygodniowo.
Tak, to będą dla rosyjskiego lotnictwa bardzo długie dwa lata.