Nikt tak dużo nie płaci za prąd w UE, jak Polacy. Węgiel ciągnie nas na finansowe dno
Już szósty miesiąc z rzędu Polska jest na czele wszystkich krajów Unii Europejskiej, jeżeli chodzi o hurtowe ceny prądu. Najnowszy raport think-tanku energetycznego Ember nie pozostawia żadnych złudzeń – płacimy wysoką cenę za to, że pozostaliśmy przy węglu.
Przez dłuższy czas pozycję lidera UE pod względem cen hurtowych energii zajmowała niezagrożona przez nikogo Grecja. Jednak od momentu ogłoszenia neutralności klimatycznej i pobudzenia europejskiego systemu handlu emisjami (ETS) rozpoczął się polski pościg. Zakończony sukcesem w kwietniu 2020 r. Wtedy nasz kraj wypchnął Grecję i sam się stał królem najwyższych cen energii w Unii. I nosi tak tę koronę bez przerwy dotąd.
Wyższe ceny prądu przez tańsze zasoby gazowe
Z raportu think-tanku Ember wynika, że jednym z powodów takiej sytuacji jest to, że w krajach UE ceny energii elektrycznej spadły zaraz po tym, jak produkcja prądu przeniosła się na niewykorzystane moce gazowe, wykorzystując tym samym niższe ceny tego surowca. Patrząc na to, jak kształtują się ceny emisji CO2 w europejskim systemie handlu emisjami (ETS) od ponad roku taniej jest po prostu wytwarzać energię elektryczną z gazu niż z węgla kamiennego.
Obecnie typowy zakres sprawności dla elektrowni węglowych w Polsce wynosić ma ok. 35-49 proc. Z kolei sprawność elektrowni gazowych jest wyższa i mieści się w przedziale 50-60 proc. Dlaczego więc Polska też, tak jak inne kraje UE, nie poszła tą drogą? Bo nie ma takich zasobów gazowych. Do tego wszystkiego ceny gazu w ostatnim czasie mocno spadły, głównie przez mniejszy popyt wywołany i łagodniejszą zimą i pandemicznym lockdownem, który przełożył się na historyczny spadek zapotrzebowania energetycznego.
Z naszych obliczeń wynika także, że odkąd Polska zajęła pierwsze miejsce pod względem cen hurtowych energii elektrycznej w Europie, nawet najmniej wydajne elektrownie gazowe produkują energię taniej niż najbardziej wydajne elektrownie węglowe
- Ember stawia sprawę jasno w swoim. raporcie.
Polski węgiel droższy od tego importowanego
Ember identyfikuje powody najwyższych cen hurtowych energii elektrycznej w Polsce na tle innych krajów UE jeszcze z jednego względu. Chodzi o cenę polskiego węgla, która przewyższa tę sprowadzanego z zagranicy, o co też niekończące się żale mają sami górnicy. Tymczasem w ubiegłym roku węgiel kamienny odpowiadał za dwie trzecie wytwarzanej energii. Surowiec wydobywany w polskich kopalniach stał się droższy od tego importowanego już w maju 2019 r. I od tej pory ów trend jedynie się pogłębia.
Zgodnie z najnowszymi, dostępnymi danymi z sierpnia 2020 r. węgiel kamienny wydobywany w Polsce był o 18 euro za tonę droższy od importowanego, podczas gdy przez cały 2017 i 2018 r. polski węgiel był średnio 24 euro tańszy od tego sprowadzanego z zagranicy. Zdaniem autorów raportu dzisiaj trudno oczekiwać jakiś radykalnych zmian.
„Spadająca rentowność górnictwa węgla energetycznego w Polsce oznacza coraz mniejszy budżet na inwestycje w technologie, które mogłyby obniżyć koszt wydobycia. W połączeniu z presją ze strony górników, domagających się utrzymania zatrudnienia w sektorze, spadek cen krajowego węgla poniżej poziomu cen międzynarodowych wydaje się mało prawdopodobny” - czytamy w raporcie.
I jeszcze jeden powód: polskie OZE w powijakach
W pełni nakreślony i niestety rzeczywisty obraz najdroższych cen hurtowych energii elektrycznej w Polsce wypełnia jeszcze jedno. Chodzi o odnawialne źródła energii. W UE właśnie dzięki ich rozwojowi spadają ceny prądu. Na tym tle też wypadamy fatalnie. Polska bowiem ma jeden z najniższych odsetków udziału OZE o zerowych kosztach krańcowych w produkcji energii w Europie – zaledwie 13 proc.
Tym samym ceny hurtowe energii w kraju nad Wisłą są wyznaczane przez drogie i nieefektywne elektrownie węglowe, co winduje je na najwyższy w Unii poziom. Dlatego analitycy Ember nie mają złudzeń: najtańszym, najszybszym i najbezpieczniejszym na przyszłość rozwiązaniem, które pozwoliłoby obniżyć ceny hurtowe energii elektrycznej w Polsce, jest uruchomienie maksymalnych mocy wiatrowych i słonecznych w najszybszym możliwym terminie.
Polska musi przyspieszyć wyjście z węgla i przejście na czystą energię
– mówi Dave Jones, starszy analityk ds. energii w Ember.
Z kolei Paweł Czyżak, analityk z Instrat, zwraca uwagę na to, że rozwój OZE w Polsce cały czas tak naprawdę jest blokowany przez opóźnienia w publikacji strategicznych dokumentów i regulacji – w tym Polityki Energetycznej Polski do 2040 r., ustawy o offshore, czy zmian w ustawie antywiatrakowej. I jego zdaniem bez usunięcia tych barier legislacyjnych - nic się nie zmieni.
Traci polski przemysł, a energię zaczynamy importować
To wszystko musi i też ma wpływ na polską gospodarkę. Bo też powoli mamy do czynienia z sytuacją jak w przypadku polskiego węgla. Coraz droższy zalega na przykopalnianych zwałach (w sierpniu 2020 r. było tam 7,92 mln ton „czarnego złota”), a kierujące się bilansem finansowym spółki sprowadzają tańszy z zagranicy.
Podobnie dzieje się już z energią elektryczną. Ze względu na wyższe ceny w Polsce, w ciągu pierwszych 9 miesięcy 2020 r. już 8 proc. energii elektrycznej w kraju pochodziło z importu. Zdecydowana jej większość (80 proc.) pochodziła z Niemiec, gdzie moce wiatrowe i słoneczne przekładają się na godziny bardzo taniej elektryczności. Wzrostowi importu energii do Polski kibicował też dodatkowo wstrzymany eksport do Czech i Słowacji.
Polski przemysł odczuje wysokie ceny hurtowe i będzie stopniowo tracił w tym wymiarze na konkurencyjności. Można było tego uniknąć, ale potencjał rozwoju OZE był od lat hamowany. Marzenia o eksporcie nadwyżek energii, jakie snuli decydenci jeszcze kilka lat temu, dziś brzmią wręcz groteskowo
– komentuje Kacper Szulecki, Uniwersytet w Oslo.
I to powoli zaczyna się już dziać. Przykładem jest chociażby ostatnia decyzja ArcelorMittal. Koncern poinformował, że przez coraz wyższe ceny emisji CO2 musi ostatecznie wygasić wielki piec w krakowskiej Hucie im. Sendzimira i zamknąć na cztery spusty tamtejszą stalownię. Zdaniem analityków Ember za chwilę nie będzie to tylko jednostkowy przykład. Groźba odpływu inwestycji z energochłonnych sektorów sprawia z kolei, że do utrzymania konkurencyjności polskiej branży wytwórczej niezbędne będą inwestycje publiczne. Tych zaś na razie jak na lekarstwo.