130 państw na świecie opowiedziało się za wprowadzeniem minimalnej stawki podatku CIT. O szansach na wejście w życie globalnego podatku od firm i jego konsekwencjach rozmawiamy z Jakubem Wojnarowskim, dyrektorem zarządzającym ACCA Polska, Ukraina i Kraje Bałtyckie.
Wszystko zaczęło się od Joe Bidena. Amerykański prezydent uruchomił kampanię zmierzającą do likwidacji rajów podatkowych. W jaki sposób?
Jeżeli korporacja przeniesie się z podatkami do państwa zbierającego niski CIT, będzie zobligowana do wyrównania wysokości daniny do poziomu minimalnej stawki, określonej w tej chwili na 15 proc. Pieniądze pójdą do kraju, w którym dane przedsiębiorstwo ma siedzibę.
Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) poinformowała, że pod planem reformy podpisało się 130 państw. Polski Instytut Ekonomiczny pisze o „początku światowej rewolucji podatkowej”. Z porozumienia wyłamało się dziewięć krajów, w tym słynąca z niskich podatków Irlandia. Zmiany dotkną firmy, które w skali globalnej osiągają skonsolidowane przychody na poziomie minimum 750 mln euro.
Adam Sieńko, Bizblog.pl: Wstępnie porozumienie na poziomie grupy G7 mówi, że korporacje zapłacą 15-proc. globalny minimalny podatek od zysku? Mają na co narzekać?
Jakub Wojnarowski: Zależy jak na to patrzymy. Jeżeli za punkt odniesienia weźmiemy kraje OECD, to stawka wydaje się łaskawa. Nominalna średnia w tych krajach to nieco ponad 20 proc. Ale trzeba też pamiętać, że w pozostałych jurysdykcjach podatkowych to często tylko 3-4 proc.
Jeżeli bierzemy pod uwagę perspektywę przedsiębiorstw, to dodatkowo trzeba powiedzieć, że po pierwsze nominalna stawka podatkowa nie jest efektywnym poziomem podatku, a po drugie – firmy transferują do rajów podatkowych obecnie ok. 30 – 40 proc. przychodów i zmniejszają dodatkowo poziom opodatkowania.
To w jaki sposób to właściwie uderzy w korporacje?
Mechanizm został zaprojektowany w taki sposób, by nominalny poziom podatku był jednocześnie jego efektywną stopą. Jeżeli dany kraj, w którym prowadzone są działania biznesowe dużej międzynarodowej korporacji, zdecyduje się na obniżenie poziomu CIT poniżej 15 proc., to państwo, w którym znajduje się siedziba firmy, będzie uprawione do wyrównania podatku u siebie. Do tych 15 proc.
Francuski ekonomista Gabriel Zucman stwierdził, że po wprowadzeniu 15 proc. nic nie stoi na przeszkodzie, by podnieść podatek do 25 proc.
To możliwe, ale na razie mało prawdopodobne. Perspektywa wprowadzenia daniny jest dość odległa. Zanim dojdzie do negocjacji na poziomie rządy-biznes mamy wiele państw bezpośrednio zainteresowanych zablokowaniem tego mechanizmu. Myślę, że droga do zaproponowania jednego wspólnego stanowiska jest jeszcze bardzo długa.
No właśnie, już słychać o sprzeciwie Polski i Węgier… (rozmowa była przeprowadzona przed przyjęciem planu reformy).
Stanowisko Węgier nie zaskakuje, bo w tym kraju efektywna stopa jest zdecydowanie niższa, niż zaproponowana przez administrację Joe Bidena i potwierdzona podczas szczytu G7. Myślę, że powody mogą być dwa – po pierwsze Węgry konkurują w zglobalizowanej gospodarce, oferując dogodne warunki do prowadzenia biznesu i w ten sposób – poprzez niższe podatki – przyciągają inwestycje do siebie.
Drugi powód – to podkreślenie niezależności. Orban mówił o narzucaniu ustawodawstwa międzynarodowego i regulowaniu systemu podatkowego w Budapeszcie przez międzynarodowe organizacje. Do gry wchodzi także polityka. Za rok na Węgrzech odbywają się wybory i po raz pierwszy od wielu lat Fidesz może te wybory przegrać.
Polacy wypowiadają się w bardziej stonowany sposób. Wciąż jesteśmy krajem na dorobku, nawet jeśli jesteśmy zaliczani do krajów rozwiniętych i konkurujemy z innymi bogatymi krajami – tak jak Węgrzy – oferując preferencyjne warunki do inwestowania. W naszym przypadku to ogromne pieniądze – od 1989 r. firmy zagraniczne zainwestowały ponad 900 mld zł (prawie bilion!).
Dostrzegam też w tym oczywiście element narracji politycznej – rząd musi podkreślać swoje prawo do suwerennych decyzji gospodarczych i samodzielnego regulowania poziomu opodatkowania.
Polski Instytut Ekonomiczny szacuje, że na wyprowadzaniu pieniędzy do rajów podatkowych przez zagraniczne koncerny tracimy 17 mld zł rocznie.
W przypadku Polski sprawa jest o tyle skomplikowana, że wprowadzenie międzynarodowego CIT nie oznacza automatycznie podniesienia dochodów podatkowych budżetu w Polsce. Firmy mogą przenieść swoją działalność do krajów, w których prowadzą podstawowy biznes – jeżeli nie będą możliwe do osiągnięcia korzyści finansowe poprzez lokowanie działalności w krajach takich jak Polska czy Węgry. Taka jest przecież intencja całego pomysłu.
Administracja amerykańska planuje – ze względu na ogromny poziom zaplanowanych wydatków infrastrukturalnych i społecznych – podnieść poziom podatków w USA. Globalny CIT ma zapobiec ucieczce kapitału z USA. Dlatego nie patrzę krytycznie na działania rządu. Odczytuję je jako zajmowanie długofalowej pozycji negocjacyjnej w trudnych i wieloletnich rozmowach, które są jeszcze przed nami.
Czy to, że firmy w Polsce inwestują i zapłacą większe podatki, w jakiś sposób się wyklucza?
Mam nadzieję, że nie. Polska nie konkuruje już tylko niskimi podatkami czy tanią siłą roboczą. W trakcie pandemii zmieniły się łańcuchy dostaw. O atrakcyjności inwestowania nad Wisłą decydują teraz inne czynniki, takie jak wysoki poziom wykształcenia, wysoka jakość usług, znajomość angielskiego, rozwijająca się infrastruktura, dogodne korytarze transportowe. I lokalizacja, bo jesteśmy blisko Niemiec i jednocześnie w środku Europy. Pierwszy raz w historii położenie Polski między większymi sąsiadami przynosi korzyści, a nie zagrożenia.
Wprowadzenie globalnego CIT nam się opłaca?
Potencjalnie powinniśmy na tym zyskać. Cała Unia Europejska traci z dochodów z CIT 60 mld euro rocznie. Będąc jedną z największych gospodarek Europy, jakaś część tego tortu by nam przysługiwała.
Skoro wszyscy zyskują to dlaczego tego konsensusu nie udało się wypracować do tej pory?
Jest wiele powodów. Firmy, które w większości płacą niskie podatki i których ma dotyczyć globalne rozwiązanie, to w 60-70 proc. są spółki amerykańskie. Amerykanie do tej pory sprzeciwiali się wprowadzeniu takiego rozwiązania, chroniąc swoje interesy. Sytuacja się zmienia wraz z przywróceniem wyższego poziomu CIT i zmianą polityczną w USA.
Drugie na liście największych spółek są firmy chińskie. Transpacyficzna wojna handlowa i gospodarcza nie sprzyjały porozumieniu się największych gospodarek. Zresztą nadal będzie to bardzo trudne. Dochodzi także do transatlantyckiego sporu o opodatkowanie największych firm technologicznych w krajach europejskich.
Ten spór o podatek od gigantów cyfrowych – GAFA czy GAFAM – będzie wpływać na zdolność do uzyskania konsensusu. Pamięta pan może wizytę wiceprezydenta Mike’a Pence’a w Polsce kilka lat temu? Polski rząd rozważał wtedy opodatkowanie firm technologicznych. Usłyszeliśmy, że rząd USA nie zgadza się na rozmowy o podatku cyfrowym. I prace nad nim zostały wstrzymane.
Teraz korporacje też będą walczyć o swoje.
To będzie ciekawa dyskusja, która będzie toczyła się na pewno przez kilka lat. Nawet jeżeli zostanie osiągnięte porozumienie na poziomie G7, to konkurencja o to, by przyciągać kapitał i oferować lepsze warunki korporacjom, nadal będzie się toczyła. Tzw. wyścig do dna trwa. Na razie jesteśmy dopiero na etapie konstruowania mechanizmu, mamy kilkustronicową deklarację.
By to przełożyć na regulacje i przepisy, które będą jasno regulowały sposób konstruowania, obliczania i egzekwowania tego podatku, musimy przejść przez negocjacje w ramach OECD, uzgodnienia w ramach Unii Europejskiej, a na końcu jeszcze spory lokalne w poszczególnych państwach.
I dojdzie do starcia między korporacjami i rządami państw?
Nie mam jasnej opinii co do stanowiska firm. Pierwsze publiczne deklaracje, np. Facebooka, są jednoznacznie pozytywne. Firma zapewnia, że jeżeli będzie do tego zobowiązana, to zapłaci wyższy podatek korporacyjny. Mogę sobie wyobrazić, że będziemy mieli do czynienia z dużym dylematem firm. Z jednej strony na decyzję wpływać będzie model biznesowy, który decyduje o zyskach akcjonariuszy – firma ma dążyć do maksymalizacji zysku i wypłaty dywidendy. Ale na takie wąskie myślenie o firmie wpływać będzie kontekst społeczny.
Biznes coraz częściej jest naciskany przez rządy, media i społeczeństwa, które są coraz bardziej świadome zagrożeń wynikających z nadmiernej eksploatacji zasobów naturalnych. Społeczeństwo chce, by firmy nie tylko informowały o zyskach, ale także ujawniały, jaki mają wpływ na środowisko, jak ich działalność biznesowa wpływa na zmiany klimatu, czy prowadzą politykę zrównoważonego rozwoju, czy zapewniają równe szanse i wiele innych czynników, którymi biznes jeszcze kilka lat temu mógł się w ogóle nie przejmować.
W związku z tym, jeżeli ta dyskusja będzie się przeciągała, a świadomość społeczna rosła, to mogę sobie wyobrazić, że firmy nie będą chciały walczyć do upadłego, bo rządy będą umiejętnie obarczać je odpowiedzialnością za unikanie podatków czy rosnące zagrożenia cywilizacyjne. I racjonalne z ich punktu widzenia będzie podjęcie negocjacji, a kiedyś nawet zgoda.
Aż uszy przecieram z niedowierzania. Korporacje dobrowolnie zapłacą więcej?
Jeśli mogą nie płacić, to na pewno nie zapłacą. (śmiech) To naturalny mechanizm biznesowy. Ale za kilka lat przy tych wszystkich naciskach na firmy mówiących o sprawiedliwych podatkach i dzieleniu się zyskami ze społeczeństwem, potencjalne straty wizerunkowe zaczną przewyższać zyski związane z niższym podatkiem. Firmy będą kalkulowały z takiej perspektywy, jestem o tym głęboko przekonany.
Ale żeby nie pozostać gołosłownym – prowadziliśmy badania dotyczące systemów podatkowych w krajach G20.
I jakie wnioski?
Jeżeli okaże się, że ludzie uznają ten podatek za sprawiedliwy, narzucający równe zasady gry, to firmy nie będą miały przestrzeni do jego zanegowania. Wiele zależy od tego, jak zostanie to rozegrane w sferze komunikacyjnej.
W Australii też były przepychanki. Facebook i Google kontra rząd. I tech-giganci nie bali się narazić mieszkańcom wyspy.
Na tym polega zmiana. Nawet Australia nie ma wystarczającej siły, by wymusić zmianę. Teraz mówimy o rozwiązaniu globalnym. Siedem największych gospodarek świata ogłosiło, że chce wspólnie opodatkowywać największe firmy na świecie. To już nie jest samotna walka z wiatrakami. Nawet jeśli o szczegółach będziemy długo rozmawiać, to mamy już punkt startu.
Trzeba tylko pamiętać, że globalny CIT dotknie nie tylko Facebooka, Google i Amazona. Po kieszeni dostaną wszystkie sektory gospodarki. Tyle że giganci technologiczni są na najbardziej rozpoznawalni i wzbudzają nasze emocje.
I śpią na gotówce, z którą nie chcą się rozstać.
Pytanie, czy to oznacza, że powinniśmy ją zabierać. Czy w tym jest coś złego? Ktoś te firmy wymyślił, zainwestował w nie, trafił na swój czas, znalazł model biznesowy i teraz czerpie zyski ze swojej pomysłowości, podjętego ryzyka, wyrzeczeń. Nie należy go za to ganić.
Ale 17 mld zł rocznie ucieka. A potem drobni przedsiębiorcy słyszą, że muszą zapłacić wyższy podatek, bo państwo musi zasypać dziurę budżetową.
Nie przeceniałbym wagi rajów podatkowych i CIT-u. Do polskiego budżetu wpada rocznie 400 mld zł, a CIT to 10 proc. całości dochodów. Dane Polskiego Instytutu Ekonomicznego przedstawiają pewien model idealny – wprowadzenie zmian nie oznacza powiększenia się dochodów o 17 mld z dnia na dzień. W kontekście przychodów państwa ważniejsza jest akcyza i VAT, a w przypadku samorządów – kluczowy jest PIT. Chociaż wiadomo, że przy 100 mld zł deficytu każdy dodatkowy miliard jest ważny.
Polska powinna w tym globalnym proponowanym mechanizmie uczestniczyć, a Minister Finansów od początku brać udział w negocjacjach, nawet jeżeli łatwiej byłoby nam opodatkowywać przedsiębiorstwa na własnych zasadach.