REKLAMA

Cieszcie się z promocji w Ryanairze, póki trwają. Za chwilę ceny biletów lotniczych was zabiją. Oto dowód

Prezesowi Grupy Ryanair Michaelowi O'Leary zbielały już knykcie od ściskania kciuków za boom na rynku lotniczym. Omikron nieco pokrzyżował mu szyki, ale możliwe, że wraz z uznaniem koronawirusa za grypę, ceny biletów lotniczych wystrzelą w kosmos. Tak przynajmniej dzieje się w Australii, w której po zniesieniu większości restrykcji wjazdowych koszty latania stały się absurdalnie wysokie.

Cieszcie się z promocji w Ryanairze, póki trwają. Za chwilę ceny biletów lotniczych was zabiją. Oto dowód
REKLAMA

Australia to dość specyficzny przykład. Kraj Kangurów prowadził jedną z najostrzejszych polityk antycovidowych na świecie. Przez długi okres pozostawał całkowicie zamknięty na zagranicznych turystów, a premier stanu Wiktoria Daniel Andrews nękał obywateli zakazami wyjazdu i patrolami policji.

REKLAMA

Sukcesy były połowiczne. Australijczycy potrafili uporać się z covidem, by chwilę później, po stwierdzeniu pojedynczych przypadków, z powrotem zamykać cały kraj. Taka bitwa trwała przez dwa lata.

W końcu wyspiarski kraj uznał, że ma dość. W listopadzie zdecydował się na budowę bańki podróżniczej pozwalając na podróże do Nowej Zelandii, Singapuru, Korei Południowej i Japonii. Od 21 lutego do tego grona dołączą turyści z pozostałych krajów świata. Pod warunkiem, że będą posiadali wizę i certyfikat szczepienia. Novak Djokovic wciąż będzie się więc musiał obchodzić smakiem.

Dwuletnia izolacja zrobiła swoje

Część linii lotniczych popadało, inne zawiesiły połączenia. Biura podróży musiały zwinąć manatki. Branża turystyczna została przetrzebiona. Według Rady Przedstawicieli Linii Lotniczych Australii międzynarodowi przewoźnicy obsługują tylko 20 proc. połączeń w porównaniu z okresem sprzed pandemii. Tymczasem w ciągu kilku dni od ogłoszenia decyzji zainteresowanie rezerwacjami wzrosło o 80 proc.

Dla przewoźników rozwiązanie okazało się proste: skoro nie da się za pomocą pstryknięcia palca zwiększyć przepustowości to trzeba podnieść ceny. „The Guardian Australia” dotarł do danych serwisu Kayak, z których wynika, że ceny lotów w klasie ekonomicznej wyszukiwanych między 1 lutego a 13 lutego wzrosły średnio o 54 proc. w porównaniu z okresem sprzed pandemii.

Przykład? Podróż do Nowego Delhi i z powrotem zamiast 1025 dolarów kosztuje teraz 1584 dolary. Lot w dwie strony do Londynu podrożał z 1477 dolarów do 1832 dolarów.

Michael O'Leary wieszczy nam podniebną drożyznę od września ubiegłego roku. Jego zdaniem pierwsze wzrosty cen mieliśmy obserwować już na jesieni 2021 r. Ale coś nie pykło. Plany lowcostowi pokrzyżował omikron. W porównaniu z 2020 r. ruch lotniczy i tak był duży, lider Ryanaira liczył jednak na więcej.

 class="wp-image-1710064"
źr: Ryanair.com

Zamiast podwyżek dostaliśmy więc serię promocji. O'Leary nie musi jednak niczego odszczekiwać, bo na prawdziwe odrodzenie branży liczy dopiero w wakacje. To wtedy – przekonuje – przepustowość krótkodystansowa będzie o około 20 proc. mniejsza przy dramatycznym ożywieniu popytu. I to wtedy linie lotnicze będą korzystać z okazji i podniosą ceny.

Przykład Australii pokazuje, że sam mechanizm został przez Irlandczyków słusznie zdiagnozowany. Linie lotnicze nie będą na siłę utrzymywać niskich cen. Jeżeli tylko nadarzy się sprzyjająca okazja od razu zmienią cenniki, a na urlop polecą tylko ci, którzy będą potrafili przebić finansowo innych podróżników.

REKLAMA

Ale, ale… omikron udowodnił nam już, że tego typu założenia życie szybko weryfikuje. Jeżeli covid nie spłata nam w ciągu najbliższych miesięcy żadnej niespodzianki, O'Leary może mieć rację. Kolejne państwa zaczynają traktować koronawirusa jak grypę, co pewnie zachęci turystów do swobodnego przemieszczania się jak Stary Kontynent długi i szeroki.

Tyle że wystarczy kolejna jakaś wredna mutacja i wszystkie ambitne plany wezmą w łeb.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA