Polityka prorodzinna. Jak to robią na świecie?
Nie tylko Polska mierzy się z kryzysem demograficznym, ale również inne kraje europejskie. Choć populacja ludzi na ziemi rośnie w błyskawicznym tempie, to jednak w krajach rozwiniętych dzieje się na odwrót. Oto przykłady z całego świata polityki prorodzinnej - i te, które warto powielić, i te, których lepiej nie powtarzać.
Autor: Marcin Jendrzejczak, dr nauk ekonomicznych w zakresie ekonomii i finansów; dziennikarz i publicysta, Obserwator Finansowy
Populacja świata przekroczyła już osiem miliardów ludzi. Od początku roku do 2 września przybyło nas ponad 49 milionów. Liczba narodzin ponad dwukrotnie przewyższa liczbę zgonów. Jednak w krajach rozwiniętych sytuacja wygląda odmiennie, a widmo demograficznej zimy staje się coraz poważniejsze. Polityka prorodzinna staje się więc w dzisiejszym świecie koniecznością.
O wzroście znaczenia polityki prorodzinnej w krajach rozwiniętych świadczy fakt, że w 2015 roku ponad 50 państw uznało przyrost naturalny za swój cel. Ponadto w latach 1986-2005 liczba krajów dążących do podniesienia dzietności potroiła się. Z kolei od 1990 roku w krajach OECD odsetek wydatków na politykę prorodzinną wzrósł z 1,5 procent do 2,3 procent PKB. Oznacza to, że zwiększył się on szybciej niż całkowita kwota przeznaczana na cele socjalne - zauważają Allan Puur, Sanan Abdullayev, Martin Klesment i Mark Gortfelder na łamach „European Journal of Population”.
Podobną tendencję obserwujemy w państwach Unii Europejskiej. W okresie od 2000 do 2020 roku realne wydatki na politykę prorodzinną wzrosły w nich o 50,4 proc. W efekcie w 2020 roku niemal 340 miliardów euro przeznaczano na benefity związane ze wsparciem dla rodzin. To 8,3 procent wszystkich wydatków socjalnych i około 2,5 procent PKB.
Europa mierzy się z kryzysem demograficznym
Nacisk na politykę prorodzinną w UE to pokłosie poważnego kryzysu demograficznego. Jak podaje Eurostat, w krajach UE współczynnik dzietności (liczba dzieci na kobietę w wieku rozrodczym) spadał od połowy lat 60. XX wieku do początku XXI stulecia.
W pierwszej dekadzie XXI wieku trend na pewien czas się odwrócił. Jednak tymczasowy wzrost współczynnika dzietności zatrzymał się w 2010 roku (gdy wyniósł 1,57). W drugim dziesięcioleciu XXI wieku obserwowaliśmy wahania, lecz sytuacja nie uległa poprawie. W 2021 roku wspomniany wskaźnik w Unii Europejskiej wyniósł 1,53 na kobietę, a więc nieco poniżej jego wartości z 2010 roku. Nie doszło więc do odwrócenia trendu.
Wśród krajów z najwyższymi współczynnikami dzietności w Unii Europejskiej znajdują się Francja i Czechy (dane za 2021 rok). Z kolei na dole plasują się Malta oraz Hiszpania.
Francja i Czechy – sukces również dzięki polityce prorodzinnej
Dzietność we Francji wciąż jest niewystarczająca do zapewnienia zastępowalności pokoleń. Mimo to na tle innych państw UE kraj ten i tak wyróżnia się pozytywnie. Z czego to może wynikać? Po pierwsze – ze stosunkowo szybkiego wdrożenia polityki prorodzinnej (w czasach, gdy większość krajów europejskich jeszcze o tym nie myślała). Po drugie – z jej przemyślanego charakteru. Nadsekwańskie państwo łączy świadczenia finansowe z pozostałymi rozwiązaniami systemowymi.
Francja przeznacza około 4 procent PKB na politykę prorodzinną – urlopy rodzicielskie, dodatki rodzinne czy szczególne wsparcie w opiece nad małymi dziećmi, które umożliwia francuskim matkom małych dzieci szybki powrót do pracy. Oczywiście powiązanie między wysoką dzietnością we Francji a jej polityką rodzinną może być dziełem przypadku. Wydaje się jednak, że systemowe, długofalowe i przemyślane rozwiązania mają swój udział w poprawie sytuacji nad Sekwaną. Niebagatelną rolę odgrywa także imigracja. Mimo to przykład Francji budzi zainteresowanie i może inspirować również inne kraje.
Z kolei Czechy plasujące się na drugim miejscu w UE pod względem dzietności w 2021 roku również stawiają na politykę prorodzinną. Jak czytamy w raporcie „Czeski sukces demograficzny” sporządzonym przez „Instytut Pokolenia”, to właśnie Czechy mogą się pochwalić największym w UE (i całej Europie) wzrostem dzietności w XXI wieku. (od 1,17 dziecka na kobietę w 2002 do 1,71 w 2020 roku).
Według Michała Kota, dyrektora wspomnianego instytutu, „Czechy stworzyły własny, oryginalny model polityki rodzinnej. Kraj ten dysponuje ciekawymi rozwiązaniami, szczególnie w zakresie tzw. work life balance. Wiele państw europejskich na przełomie wieków osiągało dobre wyniki demograficzne, które zbudowane były na przeświadczeniu, że urodzenie i wychowanie dziecka nie powinno kolidować z pracą zawodową. Czesi przyjęli inne założenia. Zaczęli się zastanawiać, co zrobić, aby praca zawodowa w jak najmniejszym stopniu kolidowała z budowaniem więzi rodzinnych i wychowaniem dzieci. Inaczej rozłożyli akcenty”.
Czeski model polityki prorodzinnej opiera się na udzielaniu znaczącej pomocy rodzicom najmłodszych dzieci. Otrzymują oni w przeliczeniu 60 tysięcy złotych, które mogą wykorzystać pomiędzy siódmym miesiącem życia dziecka a ukończeniem przez nie czwartego roku. Ponadto w Czechach, odwrotnie niż we Francji, społeczeństwo ceni rodzicielską opiekę nad małymi dziećmi. W efekcie jedynie 22 procent kobiet z potomstwem w wieku do dwóch lat jest zatrudnionych (w Polsce to 58 procent). Jednak wśród matek dzieci w wieku 6-14 lat pracuje już ogromna większość – 92 procent (w Polsce 79 procent).
Czechom sprzyja także wysoka dostępność mieszkań. Współczynnik przeludnionych lokali jest w tym kraju dwa razy mniejszy niż w Polsce. Nie bez znaczenia jest także prorodzinna kultura. Według wyników badań cytowanych przez Instytut Pokolenia, aż 48 procent Czechów zgadza się, że posiadanie i wychowanie dzieci to obowiązek społeczny. Dla porównania w Polsce tego zdania jest jedynie 22,3 procent osób.
Więcej o polityce prorodzinnej przeczytasz na Bizblog.pl:
Malta i Hiszpania
O ile Francja i Czechy znajdują się na czele sytuacji demograficznej w UE, o tyle Malta wlecze się w jej ogonie. Współczynnik dzietności na Malcie to 1,13 na kobietę, co jest najniższym wynikiem w UE.
Maltańskie trudności demograficzne wynikają nie tylko z niewystarczającej polityki prorodzinnej, ale i błędnego podejścia do spraw społecznych w ogóle. Jak zauważa Mario Thomas Vassallo problemem na Malcie jest zanik więzi rodzinnych.
Maltańczycy umieszczają osoby starsze w domach opieki i nadmiernie często korzystają z pomocy opiekunek. Ich gospodarka uzależnia się ponadto od napływu imigrantów. Co ciekawe, nawet rodzimi studenci uznawani są za problem z powodu płaconego im stypendium. Dlatego też Maltańczycy preferują sprowadzanie nie tylko pracowników, ale i studentów z zewnątrz. Z kolei socjolog Bridgette Borg widzi w tym wszystkim niepokojący trend dążenia do natychmiastowej gratyfikacji, zamiast myślenia o przyszłości. To właśnie ta krótkowzroczna polityka, zanik troski o przyszłe pokolenia, przyczynia się do demograficznego kryzysu na Malcie.
Problemy Hiszpanii - z nich nie warto brać przykładu
W Hiszpanii w 2021 roku płodność wyniosła 1,19 dziecka na kobietę – drugi od końca wynik w UE. Polityka prorodzinna w Hiszpanii nie należy do szczególnie udanych. Mimo trwających od lat demograficznych problemów kraj ten nie zdecydował się na wdrożenie silnego państwowego wsparcia dla rodzin. Wprawdzie istniejący w latach 2000-2017 dodatek na dzieci przyczynił się zapewne do 3-procentowego wzrostu narodzin, lecz w 2017 roku władze z niego zrezygnowały.
Sytuacji nie sprzyja wysokie bezrobocie, utrzymujące się na kilkunastoprocentowym poziomie. Do tego dochodzą przemiany kulturowe idące w podobnym kierunku co na Malcie – w stronę ograniczenia znaczenia rodziny. To wszystko sprawia, że zarówno Maltańczykom, jak i Hiszpanom trudno będzie odwrócić negatywne skutki obecnej sytuacji demograficznej. Jedynym remedium wydaje się polityka proimigracyjna.
Stany Zjednoczone - niechęć do polityki prorodzinnej
Pouczające – głównie negatywne – przykłady znajdziemy też za oceanem. Stany Zjednoczone to jeden z nielicznych, a może nawet i jedyny kraj rozwinięty, który nie wprowadził urlopu rodzicielskiego. Taka sytuacja w wielu przypadkach uniemożliwia wręcz macierzyństwo. Nie dziwi więc, że aż 71 procent rodziców w Stanach popiera wprowadzenie przepisów umożliwiających kilkutygodniowe urlopy rodzicielskie - sondaż: IFS/YouGov Survey (n=1,114 parents; jesień 2022).
Istotną bolączką dla Amerykanów są także regulacje przyczyniające się do rozbijania małżeństw – szczególnie wśród niższych klas społecznych.
Jak zauważają Benjamin Paris i Jamie Bryan Hall z think-tanku „The Heritage Institute”, w amerykańskich stanach Utah, Missouri, Nebraska, North Dakota, South Carolina, Tennessee czy Texas samotna matka zarabiająca rocznie 20-33 tysiące dolarów może skorzystać z darmowego przedszkola. Jeśli jednak poślubi mężczyznę zarabiającego 23 000 dolarów rocznie (wyjątkowo mało jak na standardy amerykańskie), to uprawnienie to przepada. Według ekspertów The Heritage Institute przynosi to jej straty rzędu 5 tysięcy dolarów rocznie.
Podobna sytuacja występuje w stanie Arkansas. Tam bowiem para, której każdy przedstawiciel uzyskuje dochód 35 tysięcy dolarów rocznie, musi płacić około 6 tysięcy „zielonych” rocznie za przedszkole. Gdy jednak nie zawrze ślubu, koszt ten dla niej odpada. Nie trzeba być geniuszem nauk społecznych, by zauważyć, że takie rozwiązania społeczne nie zachęcają do zawierania i utrzymywania małżeństw.
Świadczenia czy obniżanie podatków?
Zarówno w USA, jak i w Europie trwa debata nad rodzajami wsparcia rządowego dla rodzin. Choć często świadczenia okazują się niezbędne, to warto zastanowić się też nad alternatywą. Czy obniżenie ciężarów fiskalnych i innych nie byłoby największą pomocą dla rodzin?
Zwolennicy tego podejścia wskazują na nieproporcjonalnie wysokie – w porównaniu do korzyści – koszty niektórych programów prorodzinnych. Na przykład cytowani w raporcie Cato Institute Melissa Kearney i Philip Levine zwracają uwagę, że wzrost dotacji na dzieci o 250 miliardów dolarów rocznie doprowadzi do zwiększenia współczynnika dzietności o tylko 0,2 punkty procentowe – z 1,6 do 1,8 dziecka na kobietę (przykład Stanów Zjednoczonych). To nieproporcjonalnie mało w stosunku do środków, zwłaszcza, że poziom zastępowalności pokoleń wynosi 2,1. Tymczasem kwota 250 miliardów dol. jest iście kosmiczna – to siedmiokrotność obecnych wydatków na ten cel administracji Joe Bidena. Zamiast więc dążyć do wydatkowania tych astronomicznych kwot, czy nie lepiej byłoby po prostu obniżać koszty dla rodziców?
Jak z kolei zauważają Vanessa Brown Calder i Chelsea Follett na łamach „Cato Policy Analysis”, „analitycy polityczni często zakładają, że polityka pro-rozrodcza i prorodzinna musi obejmować bezpośrednie płatności dla rodzin lub rozwój nowych programów wydatków socjalnych. Ale w wielu krajach te polityki (ang. policies) okazały się kosztowne i nieskuteczne w podnoszeniu dzietności do poziomu zastępowalności pokoleń i utrzymaniu jej na tym poziomie. Zamiast powielać drogie i nieudolne inicjatywy międzynarodowe, decydenci powinni uznać, że prawdziwie prorodzinna polityka oznacza mniejszy – a nie większy – udział państwa”.
W podejściu tym jest pewna słuszność, choć wydaje się nazbyt uproszczone. W pewnych przypadkach nie uniknie się bowiem świadczeń, szczególnie w przypadku uboższych rodzin. Na koniec warto zwrócić uwagę, że nie tylko pieniądze wpływają na dzietność. Niemniej istotne są: czyste powietrze, niska przestępczość, poziom bezpieczeństwa czy wysoki poziom szkolnictwa. W tych kwestiach, może nawet bardziej niż w świadczeniach pieniężnych, ważna jest pomocnicza wobec rodziny rola władz lokalnych i państwa. Ponadto, jak już wspomniano, ogromną rolę odgrywają kultura i wartości sprzyjające rodzinie.