Zaskoczę was, tym razem nie chodzi o Polaków. U nas bardzo często kredytobiorcy udają upośledzonych intelektualnie zaraz po podpisaniu umowy kredytowej i wyjściu z banku. Trybunał zajął się tym razem sprawą zgłoszoną przez Słowaków. To jednak nie jest jedynie zagraniczna ciekawostka, nas dotyczy tak samo, bo w gruncie rzeczy najnowszy wyrok TSUE mówi o odpowiedzialność kredytobiorcy za przeprowadzenie podstawowych procesów myślowych we własnej głowie.
Nie będę przynudzać nadmiarem informacji, bo historia jest dość prosta: dwóch konsumentów zawarło ze słowackim bankiem umowę kredytową, po czym poszli do sądu, bo uznali, że umowa narusza nich prawa, dlatego domagali się uznania jej nieważności i w związku z tym zwolnienia z zapłaty odsetek oraz wszelkich dodatkowych opłat kredytowych.
Sąd krajowy miał wątpliwości, więc zwrócił się do Trybunału Sprawiedliwości o wykładnię przepisów unijnej dyrektywy w sprawie umów o kredyt konsumencki.
Więcej o zadłużeniu przeczytasz na Bizblog.pl:
A dlaczego umowa narusza ich prawa? Powody według nich są dwa.
Umowa kredytowa. Matematyka na poziomie szkoły podstawowej to trudna sztuka
Po pierwsze, zgodnie z prawem umowa kredytowa musi określać okres jej obowiązywania, a inaczej mówiąc, jak zaciągasz kredyt na dziesięć lat, to informacja ta musi być zawarta w umowie. I teraz uwaga, idzie najlepsze: umowa nie zawierała zapisu, że kredyt udzielany jest na ileś tam lat, ale zawierała datę zapłaty pierwszej i ostatniej raty. Rat do zapłaty było łącznie 108 po 54,20 euro każda.
Przecież na podstawie tej informacji konsument nie wysilając nadmiernie szarych komórek z łatwością może sam sobie policzyć, na jaki okres została zawarta umowa! Zaraz jakiś prawnik wyleci z hasłem, że prawo jest prawem, i jak nakazuje pisać wprost, na jaki okres została zawarta umowa, to tak ma być i nieważne, czy konsument może sam do tego łatwo dojść, czy nie.
Otóż taką argumentację właśnie rozjechał TSUE, odpowiadając, że sorry, ale umowa o kredyt nie musi BEZWZGLĘDNIE określać okresu jej obowiązywania, wystarczy, że jej zapisy umożliwiają konsumentowi ustalenie tego okresu „w sposób łatwy i pewny”.
W wolnym tłumaczeniu, TSUE odpowiedział: są granice w udawaniu idioty.
I to jest właśnie lekcja dla polskich konsumentów.
Umowa kredytowa. Matematyka na poziomie liceum jeszcze trudniejsza
Był też drugi powód, dla którego słowaccy konsumenci chcieli unieważnienia swojej umowy kredytowej: nie zawierała założeń wykorzystywanych do obliczania RRSO, czyli rzeczywistej rocznej stopy oprocentowania.
To już mniej oczywista kwestia. TSUE stwierdził, że założenia te rzeczywiście muszą być zawarte w umowie, bo konsument musi mieć szanse sprawdzenia, czy bank prawidłowo policzył RRSO, bo jeśli nie, wtedy konsument może żądać odstąpienia od umowy.
Oczywiście założenia do obliczania RRSO są trudne, szczerze mówiąc, wątpię, żeby przeciętny konsument sobie poradził samodzielnie z kalkulacją, mając je nawet na tacy, ale właśnie dlatego, że są trudne, TSUE uznał, że konieczne jest po prostu wskazanie ich "w sposób jasny, zwięzły i wyraźny w umowie”.
Na koniec, to nawet trochę pocieszające, że nie tylko my mamy poważny problem z tym że klient coś podpisuje, a potem dopiero orientuje się, że nie wie, co podpisał, albo udaje, że nie wie. Nie wiadomo, co gorsze.