REKLAMA

Znaleźli dwa miliony brakujących mieszkań. Teraz czas na obiecany podatek, by się do nich dobrać

Dokładnie 1 mln 852 tys. mieszkań – tyle według Narodowego Spisu Powszechnego mamy obecnie w Polsce pustostanów. To aż 12 proc. wszystkich mieszkań w Polsce. Powiecie, że to bzdura i ludzie spisywali się po prostu w miejscach zameldowania, ale mieszkają w tych statystycznie wolnych, a tak naprawdę wynajmowanych mieszkaniach? Nie, bo GUS był sprytny i na te deklaracje nałożył dane o zużyciu prądu i wyszło mu, że nadal 11 proc. istniejących mieszkań stoi pustych. A teraz pytanie do rządu: co tam z podatkiem od pustostanów?

Znaleźli dwa miliony brakujących mieszkań. Teraz czas na obiecany podatek, by się do nich dobrać
REKLAMA

Z Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań 2021 wynika, że od 2011 r. do 2021 r. liczba mieszkań w Polsce zwiększyła się o prawie 14 proc. To całkiem sporo. Jest ich obecnie 15 mln 340 tys. Tylko że to ciągle za mało. 

REKLAMA

Według Eurostatu obecnie około 37 proc. ludności Polski żyje w przeludnionych mieszkaniach. W 2019 r. prezes PFR Nieruchomości mówił, że potrzebny jest jeszcze milion lokali. Rok później, w 2020 r. ówczesna minister rozwoju Jadwiga Emilewicz mówiła nawet o dwóch milionach. A jednocześnie uważała, że tę lukę da się zasypać w ciągu 10 lat.

Według raportu Deloitte „Property Index” w 2020 r. w Polsce oddano do użytku najwięcej mieszkań w przeliczeniu na 1 tys. mieszkańców w Europie. Byliśmy też w czołówce pod względem liczby rozpoczętych budów mieszkań i domów w przeliczeniu na 1 tys. mieszkańców. 

Ale pod względem liczby istniejących mieszkań w przeliczeniu na 1 tys. mieszkańców Polska nadal wygląda słabo. Mamy 392,9 mieszkania na 1 tys. mieszkańców, co daje nam 13. miejsce w Europie, podczas gdy w Portugalii to 581,9, w Bułgarii 575,3, a we Francji 548,8.

W 2020 r. w Polsce oddano do użytku 220 tys. mieszkań, w 2021 r. 234,7 tys. To dużo. To najlepszy wynik od Gierka. Rekord padł w 1978 r., gdy oddano do użytku aż 284 tys. mieszkań. Na razie jednak go nie pobijemy, bo budowlanka właśnie zwalnia. Powody są trzy - horrendalnie drogie materiały budowlane, brak rąk do pracy z powodu masowych wyjazdów Ukraińców oraz drożejące kredyty hipoteczne, które wstrzymują popyt.

Zwalniamy więc też z zasypywaniem tej dziury. A ta znów rośnie z powodu napływu uchodźców z Ukrainy. Niedawno analitycy PKO BP szacowali, że ci uchodźcy, którzy zdecydują się pozostać w Polsce, w perspektywie kilku lat wygenerują dodatkowe zapotrzebowanie na ok. 230 tys. mieszkań. Głównie na rynkach mazowieckim, małopolskim i na zachodzie Polski. 

A może wcale nie trzeba ich budować! Wystarczyłoby je tylko uwolnić.

Potrzebny jest nowy podatek od nieruchomości

Tych zniewolonych, jak właśnie poinformował GUS na podstawie Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań 2021, jest 11 proc. wszystkich istniejących lokali. To jakieś 1,6 mln stojących odłogiem mieszkań. Oczywiście inną kwestią jest to, jaka jest ich lokalizacja.

Jak przyznał sam prezes GUS Dominik Rozkrut podczas III Kongresu Statystyki Polskiej w Krakowie, część pustostanów wiąże się z ruchami migracyjnymi, bo ludzie wyjeżdżali w poszukiwaniu pracy z myślą o powrocie do swoich gospodarstw na prowincji, a to nie tam mieszkań najbardziej brakuje, więc ta pula problemu mieszkaniowego nie rozwiąże.

Ale podkreślał jednocześnie, że część mieszkań traktowana jest jako inwestycja finansowa i nie jest nawet wynajmowana, właściwie czeka tylko na wzrost wartości nieruchomości, by odsprzedać ją z zyskiem. 

Jak kształtują się proporcje pomiędzy tymi dwiema pulami? Trudno oszacować. Ale skoro łącznie mówimy o 1,6 mln lokali, warto chyba potraktować to poważnie, szczególnie w kraju, w którym nie mamy żadnej polityki mieszkaniowej, a problem rośnie.

To wiąże się na pewno z wieloma ciekawymi procesami społeczno-gospodarczymi. To bardzo istotna informacja, myślę, że ciekawa z perspektywy prowadzenia polityki społeczno-gospodarczej

– powiedział Dominik Rozkrut w Krakowie.

Czy tylko ja widzę, że szef GUS podsuwa właśnie rządowi pewien pomysł? Nie nowy dodajmy. Chodzi o podatek od pustostanów, nad którym kilka miesięcy temu rząd niby pracował. Tylko że temat jakoś ucichł i to wcale nie przez wojnę, a znacznie wcześniej.

W Ministerstwie Rozwoju zorientowali się, że kręcą na siebie bicz

Jeszcze w grudniu 2021 r. wiceminister rozwoju i technologii Piotr Uściński mówił:

Wiemy, że pojawia się na rynku problem pustostanów. Nie możemy dopuścić do tego, żeby był to problem masowy, kiedy to nowe mieszkania miałyby stać puste w oczekiwaniu na wzrost ich wartości i nie być wynajmowane. Ważne jest, żeby mieszkania, które są budowane na polskim rynku trafiały do polskich rodzin i żeby te rodziny mogły w nich mieszkać.

I zapewniał, że o ile podatkiem katastralnym rząd wcale nie jest zainteresowany, o tyle podatek od pustostanów poważnie analizuje. Aż przestał. 

Dlaczego? Być może odkrył w czasie analizy to, co odkryło Forum Obywatelskiego Rozwoju: aż 58 proc. wszystkich pustostanów w Polsce jest w rękach państwowych, to zasoby komunalne, zakładów pracy, Skarbu Państwa i TBS. Podatek zatem uderzyłby w nich, nie tylko w prywatnych właścicieli.

Ale czy to źle? Skoro państwowych właścicieli nie stać na utrzymanie tych lokali w dobrym stanie, dlatego są nieużytkowane, może podatek zmusiłby ich do sprzedaży części lokali, a za te pieniądze można by wyremontować resztę? I jedna i druga pula wróciłaby na rynek zamiast stać i się walić.

No i zostaje jeszcze te 42 proc. lokali, które są w rękach prywatnych. 42 proc. z 1,6 mln mieszkań nadal jest nie do pogardzenia – to prawie 700 tys. lokali. Naprawdę nie chcemy skłonić ich właścicieli dodatkowym podatkiem, by przestali je kisić, tylko sprzedali tym, którzy je wykorzystają do mieszkania?

REKLAMA

To znacznie lepsze zręby jakiejkolwiek polityki mieszkaniowej niż gwarancja wkładu własnego, którą w ubiegłym roku wymusił PiS, by umożliwić młodym Polakom zaciągnięcie kredytu hipotecznego mimo, że nie zgromadzili żadnego kapitału na wkład własny. 

Swoją drogą, dzięki Bogu, że ten program rusza dopiero w maju tego roku. Już pewnie nikt z niego nie skorzysta ze względu na radykalnie spadającą zdolność kredytową. Gdyby ruszył w ubiegłym roku, przed rozpoczęciem cyklu podwyżek stóp procentowych, wpakowałby tysiące młodych Polaków w gigantyczne kłopoty. Śmiało można założyć, że jak ktoś nie oszczędził nic na wkład własny, to i na wzrost raty kredytu o 50-70 proc. też nie byłoby go teraz stać.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA