I na co nam tyle prądu z wiatraków? Mamy przecież bogate złoża węgla i gazu, a postawimy jeszcze reaktory
Myślałem, że pogrzeb zasady 10H, która od siedmiu lat skutecznie blokuje rozwój energetyki wiatrowej, może nie będzie zorganizowany wzorcowo, ale raczej wszystko pójdzie w miarę składnie i zgodnie z planem. Być może wcześniej nowelizacja zasady 10H przegrywała z kretesem z doraźną polityką, ale tym razem na szali znalazły się przecież pieniądze z KPO.
Wiedziałem, że część rządzących będzie robić niezwykle fikołki, żeby tylko utrzymać w Polakach strach przed wiatrakami. Kiedyś straszono nas stonką, dzisiaj wiatrakami. Bo te generują hałas i w dodatku mogą się zapalić. I oczywiście energia z nich wytwarzana wcale nie jest aż tak tania. Nieważne, że wszystkie opracowania, w tym ostatnie Instytutu Jagiellońskiego, wskazują na dokładnie coś odwrotnego.
Wiatraki w Sejmie. Politycy dokładają metry do nowelizacji
Wiara w spokojne pożegnanie zasady 10H minęła bezpowrotnie, kiedy usłyszałem wiceministra MKiŚ. Chwilę wcześniej jego szefowa minister Anna Moskwa z sejmowej mównicy chwaliła się rekordami OZE, które w Polsce mogą się już poszczycić 22 GW mocy. Następnie Jacka Ozdobę na sejmowych korytarzach zaczepili dziennikarze i zaczęli go wypytywać o zasadność złożonej przez posła Marka Suskiego poprawki, wedle której wiatraki miałyby być oddalone od domów i mieszkań nie o 500, a o 700 metrów.
Wiceminister klimatu i środowiska nie wiedział, co odpowiedzieć, więc odesłał pytających do autora poprawki. Ów brak wiedzy w niczym nie przeszkodził mu w złożeniu własnoręcznego podpisu pod inną poprawką. Ta oddala turbiny od domów i mieszkań, nie 0 500 ani nawet 700 m, ale już o 1000 metrów.
Przez te polityczne zabawy możemy stracić nawet 6 GW
Przy tej okazji w końcu poznaliśmy opinię wiceministra klimatu i środowiska w sprawie wiatraków. Warto przypomnieć, że to właśnie ten resort pracuje nad nową Polityką Energetyczną Polski do 2040 r.
Ciekawe, że 99 proc. ekspertów mówi coś zupełnie odwrotnego. Okazuje się, że oddalanie wiatraków może być dla nas bardzo kosztowne. Z analizy Ember wynika, że utrzymanie odległości 700 m spowoduje, że do 2030 r. powstaną co najwyżej 4 GW nowych mocy wiatrowych. Z kolei utrzymanie pierwotnie proponowanej przez rząd odległości 500 m oznaczałoby szansę na budowę w tym czasie ponad 10 GW nowych wiatraków na lądzie. Dodatkowe 200 metrów to strata nawet 6 GW do końca tej dekady. A przecież tyle (od 6 do 9 GW) maj produkować energii polskie elektrownie jądrowe. Jeden blok ma mieć moc 1-1,6 GW.
Atomowa Francja też stawia na rozwój OZE
Więcej wiatru to mniej gazu i węgla, co również przekłada się na konkretne korzyści finansowe. Policzyli to dokładnie analitycy z Fundacji Instrat.
I jest jeszcze jeden argument: okazuje się, że atom w niczym wiatrakom nie przeszkadza. Bo od pewnego czasu w Polsce obowiązuje taki tok myślenia: teraz jeszcze trzeba trochę zużyć i węgla i gazu, ale potem będziemy już energetycznie wolni dzięki elektrowni atomowej. To nie do końca prawda, zwłaszcza że rząd nie ukrywa, że chce wydłużyć żywot polskich kopalni. Inna sprawa, że z dochowaniem pierwotnych terminów (początek budowy reaktora w 2026 r., a w 2033 r. oddanie go do użytku) może być spory kłopot i koniec końców na upragniony atom poczekamy znacznie dłużej.
Tymczasem we Francji, drugim kraju po USA z największą liczbą reaktorów, w którym znajduje się 56 elektrowni jądrowych, a branża zatrudnia ok. 220 tys. pracowników, właśnie przyjęto ustawę o przyspieszeniu rozwoju odnawialnych źródeł energii, w szczególności wiatru na morzu i energii słonecznej.
Do 2050 r. to ma być nawet 100 GW z instalacji słonecznych i 40 GW z 50 morskich farm wiatrowych. Ale francuscy aktywiści klimatyczni nie są do końca zadowoleni z takiego obrotu sprawy.