REKLAMA

Pierwszy krok do wprowadzenia podatku katastralnego za nami. Politycy zapędzili się w kozi róg

Uważam, że TVP ma rację, oburzając się, że poseł PO Robert Kropiwnicki ma dziewięć mieszkań. Nawet ci, którzy niedawno wyrzekali na właściciela kilkunastu apartamentów, który przez pandemię wpadł w finansowe kłopoty, pytają dziś, cóż to za wydumana afera. Przecież 46-letni poseł skończył dwa uniwersytety, to zapracował sobie na majątek. Ciekawa jestem, gdzie przebiega granica? Posiadanie do 10 mieszkań na wynajem jest okej, ale od jedenastego zaczyna się patologia? Ja proponuję wprowadzić kataster już od trzeciego mieszkania.

Pierwszy krok do wprowadzenia podatku katastralnego za nami. Politycy zapędzili się w kozi róg
REKLAMA

Tak, materiał TVP atakujący posła PO Roberta Kropiwnickiego to atak na opozycję i próba odwrócenia uwagi od tego, co media piszą na temat stanu posiadania polityków i działaczy Zjednoczonej Prawicy. Ale czy naprawdę nie widzimy w tym materiale nic więcej, tylko dlatego że wyemitowała go TVP?

REKLAMA

Czy naprawdę jesteśmy już tak zaślepieni wojenką polsko-polską, że ignorujemy wszystko, co pokaże TVP tylko dlatego, że to TVP? A gdyby podobny materiał pokazał TVN? Może wtedy reporter sam pokazałby w materiale tło, a więc świat, w którym żyjemy i w którym posiadanie mieszkania na wynajem staje się „must have” dla kogokolwiek, kto ma jakieś oszczędności, podobnie jak kiedyś podstawowym miejscem dla oszczędności była lokata w banku.

W lokatach bankowych się nie mieszka, masowe zakładanie lokat bankowych przez jednych nie sprawia, że innym żyje się trudniej. A masowe kupowanie nieruchomości w celach inwestycyjnych, owszem, podbija ceny mieszkań, przez co stają się one coraz mniej dostępne dla zwykłych ludzi, którzy potrzebują ich do zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych.

W ciągu ostatniej dekady ta dostępność spadła średnio o 10 proc. Można próbować dyskutować, że co z tego, że ceny mieszkań rosną, przecież pensje też rosną! Ba! Ostatnio nawet o 8 proc. – o tyle w marcu wzrosły przeciętne wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. To kosmos, dwa razy szybciej niż w miesiącach po wybuchu pandemii, najszybciej od styczna 2012 r. I co? Wszystko w porządku i koniec dyskusji?

Nie bardzo, bo jednak kiedy porównamy, jaki kawałek mieszkania możemy sobie kupić za ciągle rosnącą średnią krajową, okazuje się, że na koniec 2020 r. to 0,76 mkw,, a zaledwie pięć lat temu było to 0,84 mkw. Od 2015 r. zbiednieliśmy o 10 proc., jeśli patrzeć na siłę nabywczą na rynku mieszkań. A przecież PKB rośnie, gospodarka się rozwija, a więc i społeczeństwo powinno się bogacić i podnosić standard życia. Nie podnosi, bo ceny mieszkań windowane są przez inwestorów takich jak poseł Kropiwnicki.

Od ilu mieszkań zaczyna się patologia?

O tym wszystkim reporter TVP nie wspomniał. Bo i nie o tym był ten materiał. On w sposób oczywisty był uderzeniem politycznym. Ale czy to znaczy, że tylko Jan Śpiewak zauważył tu problem? Czy gdyby poseł Kropiwnicki należał do PiS łatwiej byłoby go nam zauważyć? Albo gdyby to TVN wyemitował dokładnie taki sam materiał – czy wtedy zaczęlibyśmy dyskusję o potrzebie wyhamowania inwestycyjnego szału na mieszkania?

Niesamowite, że dziewięć mieszkań posła w prawicowej bańce wywołało jedynie dyskusję o tym, skąd ma na to pieniądze i na pewno się nakradł, dlatego trzeba sprawdzić jego źródła finansowania, a w opozycyjnej bańce jedynie heheszki, że „głupie TVP” w żenujący sposób próbuje odwracać kota ogonem. I głupi dziennikarze, bo tacy z nich śledczy, że ledwo zajrzeli do oświadczenia majątkowego posła. A tam przecież wszystko jest. A skoro jest, to wszystko, ok, bo jest uczciwie.

Muszę przyznać, że byłam zszokowana, że nawet dziennikarz, który całkiem niedawno napiętnował słynnego właściciela siedemnastu nieruchomości na wynajem, który z powodu pandemii wpadł w kłopoty i zorganizował w internecie zbiórkę na ratowanie swojego biznesu, tym razem na Twitterze broni posła Kropiwnickiego. 

Co w tym sensacyjnego, że poseł ma jedno drogie mieszkanie, pięć tanich na wynajem i trzy na kredyt? Przecież ma już 46 lat, to dojrzały człowiek, który miał prawo zdążyć dorobić się czegoś w życiu. Poza tym jest doktorem nauk prawnych, wykładowcą akademickim, skończył dwa uniwersytety. Napracował się, to go stać.

A gdyby wspominany właściciel 17 apartamentów miał habilitację i skończył trzy uniwersytety, w tym jeden zagraniczny i to jeszcze w jakimś mniej powszechnym języku obcym niż język angielski? Czy wtedy miałby prawo do 17 nieruchomości?

Czy jednak granica przebiega przy 10 dla każdego niezależnie od wykształcenia i każde mieszkanie powyżej to już patologia?

Kataster od trzeciego mieszkania już chyba konieczny

Kiedy kilka miesięcy temu zaczęłam na łamach Bizblog.pl dyskusję o wprowadzenia regulacji, czegoś w rodzaju obowiązującego w krajach anglosaskich podatku katastralnego, by ograniczyć spekulacyjne wykupowanie nieruchomości przez inwestorów, proponowałam, by podatek nałożyć, ale nie właścicieli wszystkich mieszkań i domów. A już na pewno nie tych, których może nie być stać na opłacenie dodatkowej daniny, co mogłoby doprowadzić na przykład do gentryfikacji.

Może dopiero na drugie mieszkanie? Ale to też można by sobie odpuścić, ostatecznie to dość naturalna życiowa sytuacja, kiedy dorosły już człowiek kupił mieszkanie dla siebie i rodziny, ale drugie nagle otrzymuje w spadku po rodzicach czy dziadkach.

A nie chodzi o to, żeby napchać budżetowe kieszenie katastrem, ale o to, by ograniczyć spekulacje na rynku mieszkań. No to może kataster dopiero od trzeciego mieszkania? Wówczas miałam z tyłu głowy myśl, że o ile mnóstwo ludzi kupuje inwestycyjnie drugie mieszkanie, o tyle trzecie to już raczej rzadkość i to z kolei problem rozwiąże tylko w niewielkim stopniu.

Ale widząc, że w zasadzie zwykły poseł, nie biznesmen, ale pracownik naukowy, zainwestował w aż dziewięć mieszkań (no dobrze, osiem, bo w jednym pewnie mieszka, więc to nie inwestycja spekulacyjna), myślę, że ten kataster od trzeciego posiadanego mieszkania ma szanse problem załatwić.

Polska wydaje na politykę mieszkaniową 0,0 proc. PKB

Kataster straszy od lat i politycy boją się po niego sięgać, dlatego po moim tekście, który odbił się szerokim echem w różnych mediach Ministerstwo Finansów zerwało się na równe nogi i zaczęło wyjaśniać, że rządowi absolutnie przez myśli nawet nie przeszło, żeby podatek katastralny wprowadzić.

Szkoda.

Ale jeszcze bardziej szkoda, że poza tym rząd nie robi też nic, żeby polityką mieszkaniową zająć się w jakkolwiek sposób.

Wiecie, że problem spekulacyjnego wykupu mieszkań to nie tylko nasz polski problem? Zaledwie na początku tego roku Parlament Europejski wezwał państwa członkowskie, by rozwiązały kryzys mieszkaniowy w Europie. Mieszkania bowiem nie tylko zdaniem cyklistów, wegan i lewaków z „Krytyki Politycznej”, ale i zdaniem Parlamentu Europejskiego powinny być powszechnie dostępne i przystępne cenowo, bo to podstawowe prawo człowieka. A tymczasem cała Europa cierpi z powodu drenowania rynku mieszkaniowego przez inwestorów.

Problem zauważa też OECD. W raporcie „Housing and Inclusive Growth” czytamy, że o ile w 1995 r. średnio w krajach OECD trzeba było siedmioletnich zarobków, żeby kupić 60-metrowe mieszkanie, dziś potrzeba do tego już dziesięcioletnich zarobków. Co robią z tym rządy poszczególnych państw? Wydają średnio 0,3 proc. PKB na politykę mieszkaniową. Mało. No dobrze, a ile wydaje Polska? 0,0 proc.

REKLAMA

To nie znaczy, że nie wydaje nic, to po prostu znaczy, że wydaje tak mało, że nie da się tych sum ująć nawet w jednym miejscu po przecinku, co przytomnie zauważa wspomniana już „Krytyka Polityczna”.

I ja nawet rozumiem, że teraz pewnie służba zdrowia potrzebuje finansowania bardziej niż polityka mieszkaniowa. Ale od katastru od trzeciego mieszkania budżet by nie zbiedniał. Wręcz przeciwnie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA