Kontrolerzy ruchu lotniczego zawarli z PAŻP chwilowy rozejm. I całe szczęście, bo gdyby wieża kontroli na warszawskim Okęciu opustoszała, Agencja i Skarb Państwa poniosłyby ogromne straty finansowe. A potem i tak trzeba byłoby wrócić do byłych pracowników i prosić ich o powrót na stanowiska.
Wypłata odpraw i odszkodowania dla linii lotniczych - odejście przeszło 130 kontrolerów lotów w tym samym momencie mocno dałoby się we znaki nie tylko pasażerom. Koszty takiego rozwiązania mogły iść w miliardy złotych.
Zacznijmy od tego, że 136 odchodzącym kontrolerom należałyby się jedno, dwu lub trzymiesięczne odprawy w zależności od stażu pracy.
Przyjmując wyliczenia PAŻP, która określiła średnią wysokość wynagrodzenia kontrolerów na 32 tys. zł brutto, moglibyśmy mówić o jakiś 100 tys. zł na głowę. Moglibyśmy, gdyby nie to, że wszyscy odchodzący pracownicy musieliby mieć co najmniej 8 lat doświadczenia. Wówczas same odprawy kosztowałyby PAŻP mniej więcej 13,5 mln zł. Choć realnie mówimy na pewno o trochę niższej kwocie.
Problem w tym, że (tak jak pisaliśmy w Bizblog.pl) Agencja po wyrzuceniu starych kontrolerów nie może pójść do pośredniaka i znaleźć nowych. Proces szkolenia świeżego narybku trwa około dwóch lat, a taką rekrutację kończy w granicach 20 osób. Znalezienie pracowników za granicą byłoby ekstremalnie trudne, wojsko nie nadaje się do przejęcia obowiązku nadzoru nad ruchem cywilnym. Co musiałaby zrobić PAŻP?
Najpewniejsza wersja to przyjęcie kontrolerów z powrotem. Agencja miałaby jednak wtedy jeszcze węższy margines negocjacyjny niż przed 1 maja. Wściekli pasażerowie dobijaliby się do drzwi, Europa dopytywałaby się co się u nas dzieje, a premier Morawiecki, który zarzekał się, że nie ma zamiaru włączać się do rozmów, z pewnością zyskałby dodatkową motywację, gdy linie lotnicze ustawiłyby się pod jego drzwiami w ogonku, trzymając pozwy.
Nowa szefowa Agencji miałaby nóż na gardle. W takim momencie człowiek nie tylko zgadza się na wszystko, co mu podsuną, ale mogłoby się okazać, że kontrolerzy wywalczyliby sobie nawet coś ekstra. Niekoniecznie pieniądze - mogłoby chodzić o wydłużenie urlopów, szybsze przechodzenie na stanowiska administracyjne itd.
Nie dopinając negocjacji przed 1 maja, PAŻP straciłaby więc miliony złotych i postawiła się w niezwykle trudnej pozycji negocjacyjnej. A to nie koniec.
Chwilę po wypłacie odpraw w ogonku interesantów ustawiłyby się dwie największe linie w Polsce - PLL LOT i Ryanair. W pełni słusznie, bo masowe odwoływanie lotów kosztowałoby je fortunę.
Sekretarz generalny PO Marcin Kierwiński szacował, że koszt odwołania jednego lotu to ok. 20 tys. euro. Przypomnijmy, że Urząd Lotnictwa Cywilnego chciał ograniczyć przepustowość nad Warszawą z 510 do 180 połączeń na dobę. To 330 odwołanych operacji lotniczych i w pewnym przybliżeniu - jakieś 6,6 mln euro strat dziennie. Choć mówi się, że Polska mogłaby tracić na braku wystarczającej liczby kontrolerów nawet 9 mln euro na dobę.
Zakładając, że od czerwca pracownicy wież i strefy operacyjnej wróciliby do pracy, daje nam to 204-290 mln euro w plecy, czyli nawet ponad 1,3 mld zł. A to tylko jeden miesiąc.
Realnie innego wybory niż dogadanie się PAŻP z kontrolerami nie ma. Jeżeli Warszawa i Modlin stracą jednorazowo 136 pracowników zajmujących się nadzorem ruchu lotniczego, to Okęcie spadnie do roli peryferyjnego lotniska, a ten drugi port będzie można z czystym sumienie zaorać. Plany budowy CPK staną się natomiast bardziej nierealne niż w tej chwili.
Agencja zrobiła to, co musiała zrobić. Poszła na daleko idące kompromisy i ubłagała kontrolerów, by zgodzili się na przedłużenie negocjacji o kolejne 2,5 miesiąca, jednocześnie pozostając na stanowiskach.
Szkoda tylko, że konfliktu nie udało się rozwiązać wcześniej, a nabrzmiewał on tak naprawdę od czterech lat. Może udałoby się wtedy podjąć partnerską rozmowę z kontrolerami, zlikwidować pewne patologie w działaniu organizacji (również po stronie samych kontrolerów), a opinia publiczna nie musiałaby śledzić codziennych doniesień o rozmowach na linii PAŻP - kontrolerzy z zapartym tchem.