REKLAMA

Fiskus zabierze 400 zł miesięcznie na Kościół? Nie trzeba nawet specjalnej policji

Na Polaków padł blady strach. W świat poszła informacja, że w Senacie jest projekt nowego podatku kościelnego, który musiałby płacić każdy i to po 400 zł miesięcznie. Podatek jest wzorowany na tym niemieckim i druga wieść niesie, że znany polski piłkarz mieszkający w Niemczech wypadł przez niego w takie tarapaty, że musiał zapłacić 150 tys. euro zaległego podatku, zablokowano mu karty płatnicze i groziło mu więzienie.

Fiskus będzie zabierać wam po 400 zł miesięcznie na Kościół?
REKLAMA

W tych zaledwie dwóch zdaniach są co najmniej trzy nieprawdy. Wokół propozycji podatku kościelnego, który rozgrzał social media w ostatnich dniach, w ogóle jest więcej nieprawdy niż prawdy. Dlatego wyjaśnimy sobie kilka kwestii:

  • czy naprawdę Polska rozważa wprowadzenie podatku kościelnego?
  • jak dużym obciążeniem dla waszych kieszeni mógłby on być?
  • jak to działa w Niemczech, skoro Polska miałaby wprowadzić analogiczne rozwiązanie?
REKLAMA

Anonimowa petycja to nie plany rządu

Cała historia, a nawet histeria, wzięła się od tego, że do Senatu wpłynęła petycja anonimowego obywatela, który zaproponował wprowadzenie podatku kościelnego w Polsce. O jego szczegółach za chwilę, ale już tu należy się kluczowe wyjaśnienie: przy Senacie działa Komisja Petycji, do której każdy zwykły obywatel może się zwrócić z jakimś pomysłem, wnioskując o podjęcie inicjatywy ustawodawczej.

Jeśli nawet Komisja petycję rozpatrzy pozytywnie, to droga do wprowadzenia pomysłu w życie jest jeszcze daleka, bo powstanie dopiero rekomendacja, by zająć się przygotowaniem projektu ustawy, który również może nie wejść w życie, bo albo nie przyjmie go Sejm, albo nie podpisze prezydent.

Ta Komisja Petycji to jest z resztą czasem taki trochę cyrk. Sama w sobie jest poważnym narzędziem demokracji, które przewiduje Konstytucja, bo pozwala obywatelom na bezpośredni udział w procesie sprawowania władzy. Ale przyciąga jednocześnie obywateli z najdziwniejszymi pomysłami od propozycji wprowadzenia podatku dla bezdzietnych, przez 800+ dla małżeństw za to, że wytrwali ze sobą długo w związku, po zakaz spowiadania dzieci. Wszystkie one odbiły się głośnym echem w debacie publicznej. I wszystkie zostały odrzucone.

Zatem lament, że zaraz Polacy dostaną w głowę podatkiem, który będzie karą za chodzenie do kościoła, jest zdecydowanie przedwczesny. Zwyczajnie clickbaity miały wyprać wam mózgi.

400 zł miesięcznie na Kościół?

Potraktujmy tę petycje jednak zupełnie poważnie. Jej autor, który chce pozostać anonimowy, zaproponował, byśmy skopiowali rozwiązanie obowiązujące z Niemczech i wprowadzili podatek w wysokości 8 proc. podatku dochodowego. 

I tu pojawia się pierwszy problem. Autor najwyraźniej nie jest księgowym z zawodu i wyraził się nieprecyzyjnie, co przez część mediów zostało zinterpretowane tak, że miałoby to być 8 proc. od naszego wynagrodzenia, niektórzy z resztą zastanawiali się, czy to od pensji netto czy brutto.

I idąc tym (błędnym tropem) „Gazeta Wyborcza” przy pomocy ekspertów podatkowych wyliczyła, że przy zarobkach na poziomie 5 tys. zł miesięcznie, pracownik na Kościół musiałby płacić 400 zł miesięcznie!!!

Wpadliście już w szał? Dodam tylko, że przy zarobkach rzędu 15 tys. zł wierzący oddawałby 1200 zł miesięcznie na Kościół. Przecież od razu widać, że coś tu nie gra.

I owszem, bo owe 8 proc. miałoby nie być naliczane od pensji brutto, ale tylko od podatku dochodowego należnego od tej pensji. To oznacza, że przy zarobkach 5 tys. miesięczna danina na Kościół wynosiłaby ok. 20 zł miesięcznie, a 400 zł. To więc zupełnie inna skala.

Więcej o sprawach podatkowych przeczytasz w tych tekstach:

Zresztą autor petycji dodaje, że podatek kościelny mieliby płacić zarówno pracownicy etatowi, jak i pracujący na umówię o dzieło i zlecenie. A co z przedsiębiorcami i samozatrudnionymi? To duża luka, ale można założyć, że autor petycji nie do końca przemyślał swój pomysł. Ostatecznie od tego jest legislator, który zajmie się przygotowaniem projektu ustawy. O ile kiedykolwiek się tym zajmie.

Ale nawet jeśli, to również nieprawda, że podatek kościelny zapłaciliby wszyscy Polacy. Jedną rzeczą jest to, że aktywnych firm mamy w Polsce ok. 3 mln, a pracowników 14 mln, a przedsiębiorcy niby nie zostali uwzględnieni. Ale przecież mamy też kwotę wolną od podatku w Polsce!

Każdy, kto zarabia do 30 tys. zł rocznie, żadnego podatku dochodowego nie płaci. A jak nie ma PIT, to nie ma też od czego naliczać podatku kościelnego.

Otwarte pozostaje pytanie, co z emerytami? Oni zwykle płacą PIT od swoich emerytur (chyba, że korzystają z PIT-0), ale w petycji mowa jest tylko o pracujących. Ależ by było, gdyby seniorzy, których dziś najwięcej w Kościołach, mieli posługę za darmo finansowaną przez ich dzieci i wnuki niechodzące do kościoła.

To by było na tyle, jeśli chodzi o debunking tej historii o setkach złotych, które zabierze wam Kościół, jeśli nie dokonacie aktu apostazji: ten pomysł anonima jest daleko od tego, żeby na serio zajęli się nim politycy, stawka podatku to raczej 20 zł miesięcznie, a nie 400 zł, a na dodatek nie zapłaci go wcale każdy.

O tym jak piłkarz-katolik nie mógł zapłacić za benzynę

No właśnie - co znaczy „nie każdy” w sensie poza podatkowym? Podatek miałby dotyczyć wszystkich, którzy należą do jakiegokolwiek Kościoła lub związku wyznaniowego wpisanego do rejestru prowadzonego przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. A więc mówimy nie tylko o Kościele katolickim.

Nie ma też znaczenia, czy się chodzi do kościoła, czy nie. Znaczenie ma, czy jest się członkiem Kościoła, którym stajesz się na przykład w Kościele katolickim przez chrzest. I jesteś nim, dopóki nie dokonasz faktycznie aktu apostazji, czyli formalnego wypisania się z tej wspólnoty.

Mnożą się dyskusje, że nie można nałożyć takiego podatku, bo trzeba by było sprawdzać, czy ludzie są wierzący czy nie, a to zbyt wrażliwa kwestia, żeby ingerował w nią fiskus. Ale to nieprawda, bo Niemcy, na których mieliśmy się wzorować, doskonale sobie z tym radzą, a do odsiania mają znacznie więcej.

Przypomnę tylko, że w Polsce zgodnie z badaniami CBOS z 2020 roku 91 proc. Polaków deklaruje się jako osoby wierzące. Z kolei według danych GUS 87,6 proc. społeczeństwa deklaruje, że należy do Kościoła rzymskokatolickiego.

W Niemczech z kolei według danych z 2020 r. jako wierzący deklaruje się 55 proc. społeczeństwa, w tym głównie są to katolicy i ewangelicy, którzy dzielą się mniej więcej po połowie.

I w Niemczech działa to tak: podatek Kirchensteuer (wynoszący w większości landów 9 proc., a w w Bawarii i Badenii-Wirtembergii 8 proc. podatku dochodowego) jest pobierany od każdego członka Kościoła, a by go nie płacić, trzeba z Kościoła formalnie wystąpić, co robi się albo w urzędzie stanu cywilnego albo w sądzie. 

Jak nie wystąpisz, i jesteś członkiem Kościoła, a podatku nie płacisz, bo opowiadasz sobie i światu, że jesteś niewierzący, grozi ci ekskomunika. Mało bolesne dla niewierzących? Owszem, ale to dopiero początek, bo to ma również konsekwencje finansowe.

Nie da się tu nie wspomnieć o polskim piłkarzu - Tomaszu Hajto - który przez lata grał w Bundeslidze. Kiedy przeprowadził się do Niemiec, urzędnik go zapytał, czy jest katolikiem. Sam nie za bardzo znał język niemiecki, wziął więc kolegę do pomocy. I kazał mu odpowiedzieć urzędnikowi, że tak, jest katolikiem.

Ale kolega znał już lokalne prawo i zamiast tłumaczyć, co mu zlecono, poradził Hajcie, żeby powiedział, że nie jest, bo inaczej będzie musiał płacić podatek na rzecz Kościoła niemieckiego, z którego przecież nie korzysta, bo do kościoła chodzi w Polsce.

Hajto się uparł. Ale po wyjściu z urzędu kolega spokojnie mu wyjaśnił jeszcze raz, jak to działa i namówił, by jednak do katolicyzmu formalnie się nie przyznawał, a przecież nikt tego nie będzie sprawdzał.

No i zrobiła się afera. Sam piłkarz w wywiadach relacjonował, że dopiero po kilku latach dostał wezwanie do urzędu skarbowego. Twierdzi, że zdradziło go to, że zawsze wchodząc na murawę boiska wykonywał znak krzyża. No i się skarbówka zorientowała i nie odpuściła. Niemieccy urzędnicy zwrócili się do kurii warszawskiej z pytaniem, czy Hajto został oficjalnie wypisany z Kościoła?

Nie.

No to musi płacić podatek kościelny w Niemczech. Ile? Razem z naliczeniem za poprzednie lata wraz z karami wymierzonymi przez fiskusa 150 tys. euro. Te zaległości, których żądał niemiecki urząd podatkowy ujawniły się zresztą bardzo boleśnie, bo z zaskoczenia, kiedy na stacji benzynowej piłkarz odkrył, że wszystkie jego karty bankowe są zablokowane. A jemu samemu groził wyrok więzienia za uchylanie się przed podatkami.

A więc da się skutecznie kontrolować podatników i Niemcy to całkiem nieźle robią.

Jak dziś finansowany jest Kościół w Polsce?

Oderwijmy się od życzenia, jak miałoby wyglądać finansowanie Kościoła w Polsce i sprawdźmy, jak dziś jest on faktycznie finansowany. Dla uproszczenia skupmy się na Kościele katolickim, bo jest on dominujący w Polsce.

Po pierwsze, Kościół utrzymuje się z dobrowolnych datków, przy czym to nie tylko „taca”, ale też datki wpłacane przy okazji ślubu, chrzciń, pogrzebów itd.

Po drugie, to darowizny na cele kultu religijnego, które można w Polsce odliczać od podatku w zeznaniu rocznym PIT, przy czym to nie więcej niż 6 proc. rocznego przychodu darczyńcy.

I po trzecie, to Fundusz Kościelny. Wielu się o niego awanturuje, ale niewielu zna jego genezę. Został bowiem powołany w 1950 r. jako rekompensata za przejęte przez państwo nieruchomości kościelne. Do dziś Fundusz Kościelny zasilają dotacje z budżetu państwa, w ubiegłym roku było to ponad 275 mln zł, które w większość finansują po prostu składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne duchownych (aż 95 proc.), ale też idą na kościelną działalność charytatywną oraz remonty i konserwację obiektów sakralnych, które mają wartość zabytkową.

Nawet, jeśli Kościół was nie interesuję, z pewnością obiła wam się o uszy dyskusja o likwidacji Funduszu Kościelnego. Politycy biją się o to od lat. Ci w obecnej rządzącej koalicji też. 

Jeszcze w 2012 r. poprzedni rząd kierowany przez Donalda Tuska proponował likwidację Funduszu Kościelnego. Jego miejsce miała zająć odpis podatkowy w wysokości 0,3 proc. podatku dochodowego na rzecz wszystkich Kościołów i związków wyznaniowych. Miał on być dobrowolny.

Nic z tego wówczas nie wyszło.

W obecnym rządzie sprawa wróciła, o likwidację Funduszu Kościelnego nadal walczy Lewica, a największy opór stawia PSL. I co? I nawet został powołany Międzyresortowy Zespół ds. Funduszu Kościelnego już w styczniu 2024 r. Tylko że kieruje nim wicepremier, szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz - lider PSL.

REKLAMA

To jednak nie znaczy, że broni Funduszu Kościelnego jak niepodległości. On doskonale wie, że Fundusz jest nie do obrony i jest zwolennikiem zastąpienia go odpisem podatkowym właśnie.

A więc prędzej czy później, zmiany podatkowe dotyczące finansowania Kościoła nas rzeczywiście czekają. Ale raczej nie takie, jakich życzy sobie anonim w petycji do Senatu, która tak wstrząsnęła opinią publiczną.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-08-30T18:43:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-30T15:39:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-30T12:28:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-30T05:51:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-29T15:42:49+02:00
Aktualizacja: 2025-08-29T13:39:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-29T12:22:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-29T10:44:02+02:00
Aktualizacja: 2025-08-29T09:18:50+02:00
Aktualizacja: 2025-08-29T06:18:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-29T05:12:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-29T04:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-28T22:01:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-28T15:21:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-28T11:45:00+02:00
Aktualizacja: 2025-08-28T09:00:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA