Zwolennicy Trumpa pomylili apki. Chcieli wolności słowa, a dostali… porno
Parler? Parlor? W sumie wszystko jedno. Fani Donalda Trumpa i specyficznie rozumianej wolności słowa mylą nazwy aplikacji. I właśnie wywindowali niepozorną (i ponoć strasznie zabugowaną) apkę na szczyty listy pobrań w Google Play.
fot: Elvert Barnes/flickr.com/CC BY-SA 2.0
Mam dość Facebooka, przenoszę się na Parler – taka deklaracja padała w ostatnich miesiącach z ust tysięcy, jeśli nie milionów, osób z prawej strony barykady. Do instalacji aplikacji zachęcali amerykańscy celebryci, wskazując, że Mark Zuckerberg nierówno traktuje swoich użytkowników.
Przykład? Twitter i Facebook ocenzurowały Trumpa 65 razy, Bidena ani razu – grzmiał Fox News, powołując się na badania Media Research Center. Wybory prezydenckie w USA stały się zresztą zapalnikiem, który tylko na początku listopada miał przyciągnąć do apki 2 mln nowych użytkowników. Łącznie Parler gromadzi obecnie ok. 10 mln osób.
Parler, ostoja prawicowej wolności
Internauci mieli jednak dużo szersze powody. Popularność Parler była czymś w rodzaju prztyczka wymierzonego w nowe polityki Facebooka i Twittera. Po tym, jak obie platformy zdecydowały o wycinaniu lub oznaczaniu potencjalnie fałszywych informacji, sympatycy Trumpa uznali, że przejdą do konkurencji. Aplikacja zaczęła zdobywać także pewną popularność w Polsce. Jej zalety docenił np. poseł PiS Kazimierz Smoliński.
W trakcie, gdy platforma Zuckerberga kasowała grupę „Stop the Steal” („Powstrzymać kradzież”), która szerzyła newsy o fałszowaniu wyborców w USA, zwolennicy spiskowych teorii mogli hasać sobie po Parler w najlepsze. Pojawiały się w niej także nawoływania do odebrania Bidenowi władzy za pomocą siły. Dzisiaj już wiemy, że tego typu hasła zmobilizowały wyborców Trumpa do szturmu na Kapitol.
Giganci nie wytrzymali
Dla big techów tego było już za wiele. Aplikacja została zablokowana przez Google Play, App Store i Amazon. Ten ostatni wytknął Parlerowi, że naliczył u niego 98 postów, które nawoływały do przemocy.
Założyciel Parler, John Matze, nie zamierza się poddawać. Twierdzi, że padł ofiarą ataku gigantów technologicznych wymierzonych w jego firmę, a batalia, którą właśnie toczy jest w istocie walką o wolność słowa. CEO Parlera podkreśla, że prowadzi rozmowy z alternatywnymi dostawcami usług sieciowych.
W tym czasie mniej zorientowani internauci nieco się jednak pogubili. Do ścisłej czołówki aplikacji pobieranych w Google Play i App Store wskoczyła bowiem apka o nazwie… Parlor - Social Talking App.
Skąd wniosek, że to nie przypadek? Ano dlatego, że Parlor istnieje od 10 lat, a pod koniec ubiegłego roku miał raptem 40 tys. pobrań. W tej chwili znajduje się za to w towarzystwie TikToka czy Telegrama w grupie najczęściej pobieranych darmowych aplikacji.
W ostatnim czasie w opiniach dotyczących Parlor pojawiły się również nawoływania w rodzaju: Hej, przestańcie, to nie ta aplikacja! Niektórzy oskarżają też twórców apki o plagiat. Co nie jest prawdą, bo Parler powstał dopiero w 2018 r.
Porno zamiast dyskusji o wyborach
Chciałbym natomiast zobaczyć miny użytkowników, którym pomyliły się nazwy. Parlor, jak wynika z opisu, jest programem łączącym przypadkowych ludzi i umożliwiającym im pogadanie ze sobą z użyciem kamerki.
Być może to skłoniło serwis Mashable, do określenia go mianem „całkiem pornograficznego”. Na problem z gołymi paniami wskazywał też jeden z komentarzy w Google Play, w którym użytkownik skarżył się na wyskakujące reklamy porno.
Oceny Parlor w sklepie Google również nie zachwycają, a najbardziej dostaje się interfejsowi aplikacji. Jej uśredniona ocena to trzy na pięć gwiazdek. I uwaga - teraz najlepsze - część użytkowników wciąż nie połapała się, że zainstalowała nie tę apkę.
Świetna aplikacja dla przyjaciół i rodziny, którzy nie chcą być kontrolowani
– zachwala jeden z komentujących w Google Play
Padłem.