500 zł za trening w parach. Myślicie, że to oferta Anny Lewandowskiej? Nic z tego, to nowy pomysł skarbówki
Trening jest mentoringowy, nie siłowy. Urzędnicy nikomu płacić nie będą, to oni te pieniądze dostaną. Oczywiście tylko niektórzy, a dokładnie ci, którzy są doświadczeni i będą szkolić młodszych pracowników. Niektórzy wylewają wiadra pomyj na ten pomysł. A ja uważam, że to doskonały patent! Co jest złego w wykorzystaniu doświadczenia pracowników, tak by urząd stał się po prostu lepszy? Poza tym uważam, że możliwość dodatkowego zarobku dla części pracowników budżetówki, którzy najbardziej cierpią przez inflację, może oddalić nas od poważnego kryzysu w państwie.
Wysoka inflacja utrzymująca się zbyt długi czas musi w końcu doprowadzić do jakiejś formy kryzysu instytucjonalnego – napisał niedawno na Twitterze ekonomista BNP Paribas Wojtek Stępień. Powód? Coraz większa przepaść w wynagrodzeniach w sektorze prywatnym i publicznym.
Zaczynam trochę od końca, ale to sytuacja w budżetówce zakrawa na dziejowy skandal.
Wszyscy coś dostają, żeby nie zbiednieć, tylko nie urzędnicy
Stępień miał na myśli, że to podwyżki wynagrodzeń w sektorze prywatnym są niebezpiecznie wysokie, a przypomnę, że we wrześniu wzrost wynagrodzeń sięgnął 14,5 proc. Wyniósł mniej niż inflacja, ale znacznie więcej niż spodziewali się analitycy (ok. 13 proc.)
Ale druga strona medalu jest taka, że cała budżetówka o takich podwyżkach może sobie pomarzyć. W tym roku pracownicy sektora publicznego dostali po 4,4 proc. podwyżki, choć inflacja przebiła 17 proc., a gdyby policzyć średnią inflację od stycznia do września 2022 r., to wyjdzie 13,3 proc.
W przyszłym roku inflacja może być jeszcze wyższa, o czym pisałam niedawno, a planowane podwyżki dla budżetówki to 7,8 proc.
Przy okazji dodam, że emeryci w przyszłym roku dostaną podwyżki o 13,8 proc. Tyle wyniesie waloryzacja ich świadczeń, dodatkowo pensja minimalna wzrośnie o niemal 20 proc.
Tak, to pracownicy budżetówki najbardziej cierpią przez inflację i podpisuję się obiema rękami pod tym, że jak dalej będzie rósł rozdźwięk pomiędzy pensjami w sektorze publicznym i prywatnym, to w końcu dorobimy się kryzysu instytucjonalnego, degradacji instytucji państwa, a wtedy wszystkim będzie żyło się jeszcze gorzej.
500 zł za regularne spotkania z partnerem z pracy
Piszę o tym, żeby pokazać wam, dlaczego zupełnie nie kłuje mnie w oczy, że w tej sytuacji pracownicy skarbówki dostaną własne 500+. Takie trochę dziwne, ale wcale nie głupie. Nie tylko dlatego, że należą im się podwyżki, bo ostro ostatnio biednieją, ale również dlatego, że dostaną je za bardzo sensowne działania.
Otóż Ministerstwo Finansów wymyśliło, że wprowadzi w Krajowej Administracji Skarbowej program mentoringowy, w którym pracownicy bardziej doświadczeni będą dobierać się w pary z tymi z mniejszym doświadczeniem i szkolić ich. Dzięki temu kompetencje będą się rozlewać, a w razie masowych odejść z pracy, przynajmniej ich jakaś część zostanie w organizacji. Według MF to ma również zapobiec wypaleniu zawodowemu.
„Wyborcza” wyzłośliwia się na tym pomyśle, że oto urzędnicy będą dostawać 500 zł za spotkania raz na trzy tygodnie, bo mentor ma spotykać się ze swoim opiekunem nie rzadziej niż co trzy tygodnie właśnie. Zarzuty? Oprócz heheszków takie, że mentorem będzie mógł zostać ktoś, kto ma zaledwie pięć, a nawet trzy lata doświadczenia w pracy w skarbówce.
Serio?
No to rozpiszcie przetarg i zapłaćcie miliony prywatnym couchom
Po pierwsze, jeden pracownik może być nawet po dwóch latach pracy i studiach prawniczych czy ekonomicznych bardziej rozgarnięty niż drugi, który w skarbówce pracował pół życia i sporo może się jeszcze nauczyć. To szukanie dziury w całym.
Po drugie – spotkania raz na trzy tygodnie to mało. Może i tak, ale lepiej nie robić nic?
Po trzecie, mentor za pracę dostanie dodatek od 400 do 600 zł, przeciętnie 500 zł. A jak to dodatkowa kasa, to dobór mentorów może być z innego klucza niż kompetencje.
Jasne, lepiej rozpisać przetarg i zatrudnić zewnętrzna firmę do dwudniowego szkolenia za miliony złotych. Miliony, które pójdą do sektora prywatnego, zamiast dać zarobić biedniejącym pracownikom wewnątrz organizacji, którzy są znacznie lepiej zorientowani w realiach ich pracy. I dalej kopać przepaść pomiędzy poziomem życia pracowników w sektorze prywatnym i tych pracujących w budżetówce, bo żałujemy im 500 zł za dodatkową pracę, która nie należy do ich obowiązków, a która przyniesie korzyści wszystkim podatnikom.
A jak z programu nic jednak nie wyjdzie? Przynajmniej zarobią ci, którym i tak się należy. Lepiej tak niż siedzieć z założonymi rękami, uznając, że urząd był, jest i zawsze już będzie nieefektywny, zły czy po prostu słaby dla obywateli, bo tak musi być.