Wystarczyło, że od kilku dni mocniej sypie śnieg, a już mamy przypadki zawalenia się dachów pod naporem białego puchu. Sprawy wyjaśniają inspektorzy nadzoru budowlanego. Dochodzenie wydaje się być banalnie proste. Wystarczy wszak wrócić pamięcią do zdarzeń sprzed prawie 17 lat, kiedy po tragicznym zawaleniu się dachu jednej z hal Międzynarodowych Targów Katowickich cała Polska biła się w piersi i obiecywała sobie, że już nigdy do tego nie dopuści, a zimą wszystkie dachy w całym kraju będą monitorowane. Najwidoczniej już o tym zapomnieliśmy.
Jest 28 stycznia 2006 r. Ok. godz. 17 widzę na pasku jednej z telewizji informacyjnej komunikat o zawaleniu się hali wystawowej na terenie MTK, podczas ogólnopolskiej wystawy gołębi. Z minuty na minutę doniesienia są coraz bardziej tragicznie. Patrzę bez słowa na telefon komórkowy i mówię do żony: zaraz zadzwonią. I rzeczywiście, za chwilę dzwoni ktoś z redakcji Dziennika Zachodniego, którego byłem wtedy dziennikarzem, i pyta, jak szybko mogę być na miejscu. Jestem po ok. 20 minutach, do miejsca tragedii w linii prostej mam z domu nie więcej niż kilometr.
Nie zapomnę tego obrazu do końca życia. Jeszcze nie ma żadnej strefy zero, premier (wtedy Kazimierz Marcinkiewicz) dopiero pakuje się, żeby jechać w kierunku Katowic. Dziennikarze pałętają się dosłownie wszędzie. Fotoreporterzy biegają jak szaleni w szukaniu najlepszego obrazka, a pismaki (w tym ja) nerwowo chuchają w długopisy. Jest bardzo zimno, w okolicach -20 st. C i po prostu nie chcą pisać (od tego czasu na każdą obsługę dziennikarską mam przy sobie ołówek, tak już mi zostało). Nagle słyszę głos: przepraszam poda mi pan coś do picia? Odwracam się, metr, w porywach dwa metry ode mnie, przygnieciony żelastwem leży mężczyzna i patrzy na mnie. Szybko sięgam po jakąś butelkę, ale za rękę łapie mnie sanitariusz. Nie można - słyszę. Bo nie wiadomo, co się stanie, jak ten człowiek ruszy się chociaż o milimetr.
Spędzam tam w sumie dwa tygodnie, od rana do wieczora. Są tam dziennikarze z całego świata. Akcja ratunkowa, rozmowy z rodzinami ofiar. Jest co robić. A potem najgorsze: pogrzeby. Jestem na kilku, taka praca. Pod zwałami MTK ginie w sumie 65 osób. To największa katastrofa budowlana w powojennej historii Polski. Jeden pogrzeb zostaje w głowie na zawsze. Trójka dzieci żegna w Chorzowie rodziców i dziadków. Może jeszcze kogoś, nie chce nawet sprawdzać, na samo wspomnienie zaczynam się cały trząś. Po wszystkim biorę dwa tygodnie urlopu, jestem kompletnie wyzerowany emocjonalnie.
Po co to piszę? Bo wtedy, te prawie 17 lat temu, dobrze pamiętam, jak cała Polska obiecywała sobie, że więcej do czegoś takiego nie dopuści. Że od teraz będziemy wszyscy pilnować dachów i jak spadnie śnieg będziemy je wspólnymi siłami odśnieżać. I co? Psinco.
Śnieg na dachach: śledztwo inspektorów budowlanych
Jest 12 grudnia 2022 r. Przed godz. 11. Właśnie wali się dach hali sportowej w Zabrzu. Przybyli na miejsce strażacy od razu mają przygotowaną swoją opinię. To przez zwały śniegu - nie mają wątpliwości. Rzeczywiście od kilku dni w Polsce całkiem nieźle sypie. I mogło się tego białego puchu na tym dachu faktycznie trochę zebrać. Chociaż to o tyle dziwne, że obiekt - wart ok. 10 mln zł - oddano do użytku raptem miesiąc wcześniej. To zgrabne 8 tys. metrów kwadratowych, gdzie zajęcia mają uczniowie jednego z zabrzańskich liceów i członkowie Akademii Piłkarskiej Górnika Zabrze. Na całe szczęście, gdy zaczął się walić dach, najprawdopodobniej pod naporem śniegu, nikogo tam nie było. Teraz wszczęto dochodzenie, które ma wyjaśnić, czy halę zbudowano zgodnie z przepisami. A ja mocno trzymam kciuki, żeby śledczy skoncentrowali się również nad tym, kto odpowiadał za dach hali, jego utrzymanie i usuwanie stamtąd śniegu i dlaczego koniec końców nikt tego nie zrobił.
Metr sześcienny śniegu waży nawet do 900 kg
Jest 15 grudnia 2022 r. Popołudnie. Zwały białego puchu powodują zawalenie się dachu chlewni w Krzczonowie pod Kazimierzą Wielką (województwo lubelskie), o powierzchni ok. 2,4 tys. metrów kwadratowych. W czasie katastrofy w obiekcie przebywało ok. 400 świń.
Tego samego dnia, ale tym razem w gminie Działoszyce (województwo świętokrzyskie) bardzo podobny przypadek. Tam zawala się dach budynku gospodarskiego jednego z tutejszych gospodarstw. Przyczyna? Ta sama. Za dużo śniegu na dachu. Ciągle na szczęścia bez ofiar. Ale jak długo?
Polak mądry po szkodzie? Nie zawsze
To trzy przypadki zawalonych dachów przez nadmiar śniegu raptem w tydzień. Bo też tyle pada w Polsce śnieg. A jakby padał bez przerwy, na przykład od połowy listopada? Czy w takim razie faktycznie te prawie 17 lat temu wypracowaliśmy mechanizmy i instrumenty, dzięki którym ma więcej do takich tragedii jak w MTK nie dochodzić? A może skończyło się jak zawsze: na szukaniu winnych, a o nowych procedurach nikt już nie pamiętał? Dla mnie to niestety pytania retoryczne. Może ktoś się jeszcze łudzi, ale ja już nie. Prawda jest taka, że Polsce w opiece zaśnieżonych dachów w ostatnich latach bardzo pomogła sama pogoda, która już od wielu lat raczej nas rozpieszcza zimą.
Analizy wszak są jednoznaczne: ubywa dni z pokrywą śnieżną w naszym kraju. W latach 1961-1990 było ich średnio 63,9, a w latach 2011-2020 - już tylko 39,5. Wychodzi więc na to, że Polak znowu nie jest mądry po szkodzie. Nawet tak tragicznej jak katastrofa w MTK. Owszem, są przepisy, ale nikt ich zawczasu nie egzekwuje. Nie ma żadnego monitoringu. O tym, że na dachu było za dużo śniegu, dowiadujemy się, jak ten dach już się zawali. O prewencji nikt się nawet nie zająknie. Trzeba więc mocno trzymać kciuki, żeby w Polsce śnieg więcej nie padał. Bo znowu będziemy świadkami dramatu. Prędzej czy później.