Rząd znowu majstruje przy regule wydatkowej. Bez tego bezpiecznika będzie mógł zadłużyć nas po uszy
Rząd czuje się skrępowany ograniczeniami wydatkowania publicznych pieniędzy, które sam kiedyś wprowadził i chciałby mocno poluzować te zasady. Ministerstwo Finansów na polecenie premiera już pracuje nad zmianą tak zwanej reguły wydatkowej, która przestanie chronić nas przed niekontrolowanym zadłużaniem się przez rząd.
O rządowych pracach nad regułą wydatkową jako pierwszy w poniedziałek wieczorem napisał serwis 300Gospodarka.pl. We wtorek w wykazie prac legislacyjnych rządu opublikowano zapowiedź przyjęcia projektu nowelizacji ustawy o finansach publicznych w zakresie stosowania stabilizującej reguły wydatkowej. Ma to nastąpić jeszcze w czerwcu.
O co w tym wszystkim chodzi? Resort finansów chce liberalizacji zasad dotyczących dozwolonego wzrostu wydatków budżetowych. Efektem będzie możliwość zwiększenia deficytu budżetowego, ale to oznacza większe ryzyko utrzymania się wysokiej inflacji przez dłuższy okres.
Przypomnijmy, że terminem stabilizacyjna reguła wydatkowa nazywa się obowiązujący od 2014 roku mechanizm, który ściśle określa nieprzekraczalny limit wydatków organów i jednostek budżetowych. Wyłączone spod tego mechanizmu są tylko ZUS, Fundusz Pracy oraz fundusze zarządzanie przez Bank Gospodarstwa Krajowego.
Inflacja zamiast celu inflacyjnego
Reguła ta określa, o ile mogą wzrosnąć wydatki budżetu państwa w stosunku do poprzedniego roku. Ustawa początkowo mówiła, że kwota wydatków może wzrastać w średniookresowym realnym tempie wzrostu PKB pomnożonym przez prognozowaną inflację CPI, ale rząd w 2015 roku zmienił tę zasadę i „prognozowaną inflację” zastąpił „celem inflacyjnym”, który – jak wiadomo – wynosi 2,5 proc. w skali roku.
Szykowane zmiany mają właśnie z powrotem wprowadzić prognozowaną inflację jako podstawowe kryterium reguły wydatkowej. Przy dwucyfrowej inflacji CPI daje to olbrzymie możliwości w zakresie zwiększania wydatków budżetowych. Jak wyliczył ekonomista Arkadiusz Balcerowski, oznacza to zwiększenie wydatków o 3-4 proc. PKB.
Może nie wygląda to zbyt imponująco, ale gdy uświadomimy sobie, że produkt krajowy brutto Polski w 2021 roku wyniósł ponad 2,6 bln zł, mowa jest o kwotach rzędu 100 mld zł rocznie. To jeszcze nie koniec. Rząd chce dopisać do listy wyłączeń wydatki na wojsko oraz wydatki inwestycyjne na tak zwaną zieloną transformację.
Cytowany przez serwis 300Gospodarka.pl główny ekonomista Ministerstwa Finansów Łukasz Czernicki przekonuje, że skoro inflacja tak bardzo odjechała od celu inflacyjnego, to modyfikacja reguły wydatkowej jest niezbędna. Przypomina, że niektóre wydatki budżetowe są zwiększane z uwzględnieniem bieżącej inflacji – na przykład waloryzacja emerytur i rent.
Takich wydatków w budżecie, które muszą wzrosnąć, bo rośnie inflacja, jest więcej
– mówi przedstawiciel MF.
Reguła wydatkowa przeszkadza od dawna
Warto zwrócić uwagę, że nie jest to pierwsza próba zrzucenia gorsetu reguły wydatkowej przez rząd Mateusza Morawieckiego. Takim zakusom rządu w 2019 roku stanowczo sprzeciwiła się ówczesna minister finansów prof. Teresa Czerwińska, a konflikt z premierem doprowadził do jej dymisji. Była to zresztą ostatnia osoba z niepodważalnym autorytetem ekonomicznym i bogatym dorobkiem naukowym na tym stanowisku.
Po Czerwińskiej resortem finansów kierowały tak przypadkowe osoby, jak Marian Banaś, Jerzy Kwieciński, czy ukarany za Polski Ład Tadeusz Kościński, który nie ma nawet wyższego wykształcenia. Obecnie Ministerstwem Finansów kieruje Magdalena Rzeczkowska, która nie jest ekonomistką, lecz urzędniczką skarbową z wykształceniem prawniczym.