Koniec milczenia wobec radykalnych planów WHO. Rekomendacje organizacji mogłyby zrujnować tysiące polskich gospodarstw i odebrać budżetowi miliardy złotych. Połączone sejmowe komisje jednogłośnie przyjęły dezyderat do premiera, wzywając rząd do obrony polskiego sektora tytoniowego na konferencji COP11. To pierwszy tak wyraźny sygnał, że nasz kraj nie zamierza biernie przyglądać się pomysłom, które zamiast chronić zdrowie, mogą spalić gospodarkę w dymie ideologii

Po miesiącach ciszy w sprawie pomysłów WHO wreszcie coś drgnęło. Politycy zaczęli pochylać się nad sprawą, o której rolnicy, eksperci i media trąbią od miesięcy. Połączone sejmowe komisje rolnictwa i gospodarki jednogłośnie przyjęły dezyderat do premiera w sprawie planów Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) dotyczących dalszego zaostrzania polityki tytoniowej w ramach konferencji COP11. To nie jest kolejny biurokratyczny dokument – to pierwszy realny sygnał, że Polska nie zamierza biernie przyglądać się pomysłom, które mogłyby zrujnować tysiące gospodarstw i odebrać państwu miliardy złotych wpływów rocznie.
Zaczęło się od WHO i ciszy w Warszawie
WHO w ramach przygotowań do COP11 zaproponowała pakiet rekomendacji, które – przynajmniej w teorii – mają ograniczyć globalną produkcję i konsumpcję tytoniu. W praktyce jednak, jak wynika z dostępnych dokumentów i dyskusji roboczych, ich skutki gospodarcze mogłyby być dla Polski katastrofalne. Mowa o jednym z największych światowych eksporterów liści tytoniowych i wyrobów nikotynowych, kraju, którego przemysł tytoniowy zapewnia zatrudnienie setkom tysięcy osób i przynosi budżetowi dziesiątki miliardów złotych rocznie z podatków.
A mimo to przez długie tygodnie w Warszawie panowała cisza. Ministerstwa unikały tematu, rząd nie zajmował jednoznacznego stanowiska, a rolnicy czuli się pozostawieni sami sobie. Zaczęły się więc protesty, konferencje i listy otwarte – a w tle narastała frustracja, że Polska po raz kolejny zachowuje się tak, jakby decyzje o jej gospodarce miały zapadać poza granicami kraju.
Absurd goni absurd
Według dostępnych propozycji WHO państwa członkowskie miałyby całkowicie zakończyć publiczne wsparcie dla upraw tytoniu i stopniowo ograniczać ich powierzchnię. To jeszcze można by uznać za kierunek dyskusji – choć dla tysięcy gospodarstw w Polsce oznaczałoby to w praktyce likwidację dochodów z dnia na dzień.
W dokumentach i rozmowach roboczych pojawiły się jednak pomysły znacznie dalej idące: wprowadzenie zakazu sprzedaży części wyrobów nikotynowych, w tym e-papierosów i saszetek nikotynowych, czy administracyjne ograniczanie liczby punktów sprzedaży. Trudno się oprzeć wrażeniu, że to już nie są działania prozdrowotne, tylko próba wygaszenia całego sektora – w kraju, który i tak zmaga się z rosnącym udziałem szarej strefy.
Czytaj więcej w Bizblogu o szarej strefie
Najbardziej kontrowersyjny z rozważanych scenariuszy to tzw. „pokoleniowy zakaz”. Zakłada on wprowadzenie wieku granicznego, po którym produkty tytoniowe nie byłyby już sprzedawane – tak, by osoby urodzone po określonym roku nigdy nie mogły legalnie kupić papierosów, nawet po osiągnięciu pełnoletności. To rozwiązanie testowane m.in. w Nowej Zelandii i omawiane w Wielkiej Brytanii, ale w polskich realiach brzmi jak społeczny eksperyment. W kraju, gdzie czarny rynek tytoniowy odpowiada już za niemal dziesiątą paczkę papierosów sprzedawaną w obiegu, taki zakaz nie zlikwidowałby palenia – tylko uczyniłby je bardziej opłacalnym dla przemytników.
Wszystko to razem wygląda jak scenariusz pisany przez ludzi, którzy w życiu nie widzieli gospodarstwa tytoniowego ani rachunku fiskalnego w małej wiejskiej gminie.
Zwrot akcji w Sejmie
I właśnie w tym momencie nastąpił przełom. Poseł Adam Gomola z Polski 2050 złożył wniosek o zwołanie połączonych komisji gospodarki i rolnictwa, by zająć się sprawą rekomendacji WHO.
Dziś na mój wniosek zebrały się połączone komisje gospodarki i rolnictwa, by zatrzymać absurdalne pomysły WHO ograniczenia produkcji tytoniu, którego Polska jest jednym z największych światowych eksporterów. Dziękuję posłom za jednogłośne poparcie mojego dezyderatu do premiera – poinformował parlamentarzysta w serwisie X.
Efektem było jednogłośne przyjęcie dokumentu, który wprost zobowiązuje rząd do obrony interesów polskich producentów podczas obrad COP11.
Komisje wskazały, że rekomendacje WHO mogą mieć „daleko idące skutki społeczno-ekonomiczne, w szczególności dla sektora rolnego, przetwórczego i handlowego”. Branża szacuje, że chodzi o sektor wart około 40 miliardów złotych rocznie, w którym pracuje kilkaset tysięcy osób.
To wreszcie oficjalny głos rozsądku: zdrowie publiczne jest wartością, ale jego ochrona nie może polegać na likwidowaniu całych gałęzi gospodarki.
Nie papieros, tylko rozsądek
Dezyderat nie kończy sprawy, ale zmienia jej dynamikę. Po raz pierwszy od miesięcy ktoś w polskiej polityce zareagował na temat, który dotąd funkcjonował na marginesie debaty. To gest symboliczny, ale ważny – bo daje rządowi mandat, by wreszcie zajął stanowisko w obronie polskiego interesu gospodarczego.
Nie jest to obrona palenia – to obrona zdrowego rozsądku i suwerenności regulacyjnej. Bo jeśli dziś zgodzimy się na zakaz wspierania upraw tytoniu, jutro ktoś równie zdeterminowany może uznać, że „dla dobra klimatu” trzeba ograniczyć produkcję mięsa czy zboża.
Być może więc to, co zaczęło się od protestu rolników i jednego posiedzenia komisji, stanie się początkiem poważnej rozmowy o tym, jak prowadzić politykę zdrowotną i gospodarczą, zamiast tylko przyjmować gotowe dyrektywy z zewnątrz.
Bo w tej historii wcale nie chodzi o obronę papierosa. Chodzi o obronę rozsądku – i o to, by Polska potrafiła powiedzieć „nie” tym, którzy w imię idei chcą rozmontować rzeczywistość.







































