Zwolnili ochroniarzy, kupili chipy. Tak Polacy radzą sobie z podniesieniem płacy minimalnej
Z podwyżki płacy minimalnej najbardziej ucieszą się zawody, których do tej pory nie udało się zrobotyzować. Reszta nie ma na rynku pracy czego szukać. Premier Morawiecki, podnosząc pensje, daje pracodawcom do ręki miotłę, którą wyrzucą na bruk tysiące osób.
Na jednym z grodzonych, podwarszawskich osiedli wejścia przez lata strzegli starsi panowie zatrudniani przez firmę ochroniarską. Ich praca sprowadzała się głównie do otwierania szlabanu i spisywania danych osobowych gości wpadających w odwiedziny. Tak było do 2017 r., gdy w polskim prawodawstwie pojawiło się pojęcia minimalnej stawki godzinowej.
Ochroniarze, którzy do tej pory zarabiali koło 8 zł brutto za godzinę, nagle powinni dostać nie mniej niż 13 zł brutto. Wspólnota zebrała się i uradziła: nie, to nie ma najmniejszego sensu.
Dzisiaj szlaban mieszkańcy otwierają za pomocą smartfona. Okazało się, że wciskanie przycisku uruchomiającego mechanizm szlabanu nie jest warte przeszło 300 zł dziennie (13 zł razy 24h zmiana). Pracę człowieka wykonuje dzisiaj każdy mieszkaniec. Wystarczy tylko wybrać numer telefonu przypisany do sterownika i kilkumetrowa metalowa rura sama unosi się w powietrze. Koszty bieżącej eksploatacji sprowadzają się do utrzymania karty SIM.
W ten sposób branża ochroniarska jako pierwsza przekonała się, co się dzieje, gdy rządzący sztucznie podnoszą płace w profesjach niewymagających żadnych kwalifikacji. A może nawet przede wszystkim takich, w których pracę można łatwo i tanio zastąpić dostępnymi rozwiązaniami technologicznymi. Rzeczpospolita pisała, że jeszcze w 2016 r. na bruku wylądowało 45 tys. pracowników, a 2017 przyniósł kolejnych 10 tys. zwolnień.
Płaca minimalna to delegalizacja miejsc pracy dla osób, które nie mają odpowiednich kwalifikacji, by zarabiać więcej -
- opowiada Bizblog.pl Marcin Zieliński, analityk FOR.
Jego zdaniem, dodatkowy problem stanowi to, że w Polsce wysokość stawki minimalnej jest efektem politycznych targów rządu ze związkami zawodowymi i organizacjami pracodawców.
Po przetrzebieniu szeregów firm ochroniarskich branża się sprofesjonalizowała. W rozmowie Dziennikiem Gazetą Prawną Beniamin Krasicki, szef City Security, podkreślał, że zarobki ochrony wzrosły do 2500-3000 zł na rękę, a liczba firm wyraźnie się zmniejszyła. Wzrost funduszy wynagrodzeń przyspieszył też inwestycje w technologie takie jak kamery przemysłowe i systemy ograniczające dostęp do obiektów.
Ochroniarze nie są oczywiście jedynymi poszkodowanymi. W podobnym momencie, bo na jesieni 2017 r. Amica pokazała światu swój nowy koncept - automatyczny magazyn, do którego obsługi nie potrzeba magazynierów.
AKTUALIZACJA: Po publikacji odezwało się do nas biuro prasowe Amiki, przekonując, że cała sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Polski producent argumentuje, że budowa Magazynu Wysokiego Składowania wiązała się z zatrudnieniem trzech zespołów informatyków, a automatyzacja nie ma na celu zastąpienia pracowników tylko pomoc w uzupełnieniu braków kadrowych, ponieważ w tej chwili na rynku jest zdecydowanie więcej miejsc pracy niż pracowników.
Nie zmienia to jednak faktu, że zawód magazyniera, tak samo jak i ochroniarza, sprowadza się dziś w sporej mierze do czynności, których wykonywanie łatwo jest zastąpić za pomocą zdobyczy nowoczesnej technologii. Brak rąk do pracy nie oznacza w tym przypadku, że pensje pójdą w górę, bo powyżej pewnego poziomu firmom bardziej opłaca się inwestować w mechanizację.
Co czeka nas w 2020 r.?
Od opisywanych wydarzeń dzielą nas trzy lata. Od stycznia 2020 r. czeka nas jednak kolejny szok - wysokość płacy minimalnej sięgnie 2600 zł brutto miesięcznie, albo 17 zł brutto w przypadku stawki godzinowej. To, przynajmniej w teorii, oznacza, że ok. 1,5 mln Polaków powinno dostać dodatkowo 350 zł brutto miesięcznie.
O kim konkretnie mówimy? W najnowszym raporcie GUS podaje, że najwyższy wskaźnik zatrudnionych na minimalnej występuję w takich branżach jak: zakwaterowanie i gastronomia (35 proc.), budownictwo (31 proc.), handel; naprawa pojazdów samochodowych i pozostała działalność usługowa (po 21 proc.), administrowanie i działalność wspierająca (20 proc.), transport i gospodarka magazynowa oraz działalność profesjonalna, naukowa i techniczna (po 14 proc.).
Ale to nie jest tak, że wszyscy w tym towarzystwie oberwą (pracodawcy) albo dostaną (pracownicy) po równo. W budownictwie część firm wypłaca pracownikom pieniądze pod stołem. W Warszawie standardem rynkowym jest dzisiaj 20 zł netto za godzinę. Dlaczego? Składa się na to z jednej strony boom mieszkaniowy, z drugiej - trudności w zastąpieniu budowlańców przez roboty.
Automaty radzą sobie dobrze, dopóki dostają do wykonania jedno konkretne zadanie. W przypadku ekipy remontowej trzeba byłoby więc oddzielnie projektować maszyny, które będą malować ściany, gipsować, montować ścianki działowe itd. Ale nie każdy zawód ma to szczęście. Niektóre z nich sprowadzają się przecież np. do... oszacowania wartości produktów, które ściągnęliśmy z półek sklepowych.
Przedstawiciele branży handlowej muszą szykować się więc na najgorsze. Tym bardziej że najbliższe 12 miesięcy zapowiada nam wielki przełom. Biedronka zapowiada spektakularny skok technologiczny i chce ustawić automatyczne kasy praktycznie we wszystkich warszawskich sklepach. W automaty coraz odważniej inwestuje też drugi na rynku Lidl.
Kasjerzy zarabiają w tej chwili co prawda nieco więcej, niż wynosi minimalna na 2020 r. (1920 zł na rękę), ale mocny wzrost ich płac był spowodowany dużymi niedoborami siły roboczej. Tymczasem wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że sieci handlowe zaczynają się koncentrować nie tyle na powiększaniu liczby placówek, ile na modernizacji już istniejących.
Ciąg na kasjerów zacznie więc wyhamowywać, część z nich zastąpią urządzenia, które wartość naszego koszyka policzą szybciej i taniej od człowieka. Końcowy efekt łatwo sobie wyobrazić.
„W ostatnich latach za sprawą dobrej koniunktury podwyżki płacy minimalnej nie korelowały ze wzrostem bezrobocia. Teraz jednak prognozy przewidują osłabienie wzrostu gospodarczego. Trudno jednak przewidzieć, w których branżach podwyżka płacy minimalnej przełoży się na zwolnienia, w których wzrośnie szara strefa, a w których firmy będą w stanie przerzucić ją na klientów” - tłumaczy Marcin Zieliński.
Analityk FOR zwraca uwagę na jeszcze inny aspekt. Od 1 stycznia 2020 roku wynagrodzenie minimalne będzie wynosić 2600 zł brutto. Jednak całkowity koszt pracodawcy wyniesie ponad 3100 zł, z czego pracownik otrzyma „na rękę” niewiele ponad 1900 zł. Oznacza to, że niemal 40 proc. wydanej przez pracodawcę kwoty przejmie państwo.
To kolejny problem: w Polsce opodatkowanie osób zarabiających połowę przeciętnego wynagrodzenia należy do najwyższych w OECD. Dlatego o wiele lepszym rozwiązaniem od podwyżki płacy minimalnej jest obniżenie opodatkowania osób o najniższych dochodach
- przekonuje Zieliński.
Płaca minimalna a produktywność pracy
Podbijanie wysokości płacy minimalnej oparte o widzimisię polityków ma więcej wad. Spójrzmy na to, jak rozjeżdża się w ostatnich latach produktywność pracy i wynagrodzenie minimalne.
Obie linie będą rozjeżdżać się coraz bardziej. Prognozowane średnioroczne tempo wzrostu wynagrodzeń i produktywności pracy wynosi 3-3,4 proc. Jednocześnie płaca minimalna będzie rosła w tempie 10 proc. rocznie. Przypomnijmy, że 350 zł podwyżki (z 2250 na 2600 zł brutto), oznacza, że pracodawca będzie musiał wyciągnąć z kieszeni dodatkowo 420 zł. I największą zagwozdkę pt. "jak wyczarować te pieniądze" mają w tej chwili nie tyle prywatni przedsiębiorcy, ile tzw. budżetówka.
Gigantyczne problemy już teraz czekają m.in. polskie szpitale. Wzrost płacy minimalnej podniesie płace sprzątaczkom. Te zaczną dzięki temu zarabiać niewiele mniejsze pieniądze niż część lekarzy, nie mówiąc już o pielęgniarkach. Dyrektorzy przyznają, że od stycznia szykują się na spiralę żądań ze strony personelu, a dodatkowe obciążenia mogą pójść w miliony złotych. Tymczasem zadłużenie szpitali jest największe od 11 lat i sięga już 13 mld zł.
Nie lepiej sytuacja wygląda w administracji, szczególnie tej samorządowej. W wielu gminach burmistrzowie przyznają, że będą próbowali przenieść podwładnych na trzy czwarte etatu. A to będzie oznaczać, że podwyższanie płac, zakończy się tak, że pracownicy zarobią na rękę mniej niż dotychczas.
Mam tylko 14 urzędników. Wykorzystując sytuację, że ktoś idzie na emeryturę, inna osoba została szczęśliwą mamą, redukuję trzy etaty. To kosztem obsługi petentów, bo mniej pracowników zawsze tym skutkuje. Mam też przed sobą trudne rozmowy z pracownikami obsługi
– tłumaczył Portalowi Samorządowemu Eugeniusz Gołembiewski, burmistrz gminy Kowal.
Istnieje ryzyko, że tak właśnie może się zakończyć sztuczne majstrowanie przy płacach w gospodarce. Z jednej strony automatyzacja, z drugiej - cięcie etatów. W tym momencie dobrym pytaniem staje się: co czeka nas po dobrnięciu do poziomu 4 tys. zł brutto?, bo przecież właśnie tyle obiecał Polakom prezes PiS Jarosław Kaczyński w 2023 r.
Eksperci lubią narzekać, że pod względem robotyzacji pracy Polska jest 100 lat za sąsiadami. Na 10 tys. mieszkańców przypada u nas raptem 36 robotów. No, to teraz premier Morawiecki zapewnił nam błyskawiczny skok w przyszłość.