Od stycznia 2020 r. minimalne wynagrodzenie wzrośnie do 2600 zł brutto. A to dopiero początek, bo rząd zapowiedział nam przecież, że w najbliższych latach czekają nas gigantyczne podwyżki pensji. Sęk w tym, że pracodawcy mają sposoby, by zamiast podnieść nam pensje… jeszcze je przyciąć.
Poziom minimalnego wynagrodzenia rośnie w ostatnich latach w bardzo szybkim tempie. Jeszcze w 2015 r. pracodawca na umowie o pracę nie mógł wpisać mniej niż 1750 zł brutto. W bieżącym roku było to już 2250 zł brutto, a od pierwszego stycznia 2020 r. pensje najsłabiej zarabiających wzrosną o kolejne 350 zł. Najmniej zarabiający będą dostawać na rękę ok. 1920 zł.
To jednak nie wszystko, bo po raz pierwszy z minimalnego wynagrodzenia zostaną wyłączone dodatki stażowe. Tak jak dotychczas, nie będą do niego wliczane dodatki za nadgodziny, odprawy emerytalne i rentowe oraz nagrody jubileuszowe.
Od dwóch lat minimalna płaca funkcjonuje także w przypadkach umów cywilnoprawnych. W przypadku zatrudnionych na umowę-zlecenie minimalna stawka godzinowa pójdzie w górę z 14,70 na 17 zł brutto. Nie dotyczy ona wyłącznie osób, których wynagrodzenie bazuje na prowizjach (np. agenci ubezpieczeniowi), opiekunów wycieczek, umów dot. opieki nad dzieckiem umieszczonym w rodzinie zastępczej i opieki domowej nad osobą niepełnosprawną, przewlekle chorą lub w podeszłym wieku.
Przedsiębiorcy są sceptyczni
Polscy pracodawcy dość ostrożnie podchodzą do tematu podwyżek. W badaniu przeprowadzonym przez Pracodawców RP 82 proc. z nich negatywnie oceniło perspektywy swoich firm w związku z wejściem w życie nowej płacy minimalnej. Tylko 15 proc. z nich uznało jednocześnie, że podwyżki nie będą miały wpływu na ich działalność.
Realny koszt po stronie pracodawcy po doliczeniu ubezpieczeń, funduszu pracy i gwarantowanych świadczeń pracowniczych wyniesie 3132,48 zł.
Wielu odpowiadających zapowiedziało ograniczenie inwestycji lub zatrudnienia. Wśród rozważanych scenariuszy są m.in. przeniesienie działalności za granicę, przebranżowienie w celu zmniejszenia zatrudnienia, czy też robotyzacja i wprowadzenie automatyki – tłumaczyła organizacja.
Wśród zagrożeń eksperci wymieniają też skracanie czasu pracy. Część firm może próbować obejść nowe regulacje, proponując pracownikom przejście na trzy czwarte etatu. W ten sposób najmniej zarabiający wręcz straciliby na całej tej operacji finansowo.
Zamiast podnieść swoje zarobki z 2250 do 2600 zł, na pasku wypłaty zobaczyliby… 1950 zł. I to w dodatku brutto. A czy w zamian będą pracować krócej? Teoretycznie powinni, praktyka pokazuje, że wcale nie musi tak być. Choć nieuczciwi przedsiębiorcy muszą się w takich przypadkach liczyć z kontrolą Państwowej Inspekcji Pracy.
Cztery tysiące minimalnej
Naprawdę ciekawie zrobi się jednak dopiero za rok, kiedy przyjdzie czas na zrealizowanie obietnic Jarosława Kaczyńskiego z przedwyborczej konwencji Prawa i Sprawiedliwości. Prezes PiS zapowiedział wtedy, że już w 2021 r. pensja minimalna wzrośnie do 3 tys. zł brutto, a w 2023 – do 4 tys. zł brutto. Biorąc pod uwagę tempo i procentowy wzrost płac, byłoby to wydarzenie bez precedensu w całej Europie.
Czytaj także: Nadgodziny. Kiedy pracodawca może je nakazać?