REKLAMA

Ile kosztuje pozew o WIBOR? Pani Ania pokazała mi ofertę kancelarii prawnej. Sami się przekonajcie, czy warto

Wygląda na to, że prawnicy wzięli się za robienie kredytobiorców w balona bardziej niż banki, które chcą pozywać. Czytelniczka przysłała mi kalkulacje, jaką dostała od jednej z warszawskich kancelarii z pytaniem, czy to dobra oferta i ma sens. Obiecuję, że o dokładnych kosztach też wam opowiem, ale oniemiałam, kiedy zobaczyłam, co prawnicy naobiecywali potencjalnej klientce.

Ile kosztuje pozew o WIBOR? Pani Ania pokazała mi ofertę kancelarii prawnej. Sami się przekonajcie, czy warto
REKLAMA

Od razu zastrzegam: nie wolno mi doradzać, czy pozywać bank, czy nie. Ale skoro już dostałam taką kalkulację za zgodą czytelniczki, żeby się z wami podzielić, to od razu odpowiem wam na pytanie, ile kosztuje pozwanie banku o WIBOR w umowie. Na dzień dobry płacicie 10 tys. zł, brutto, a do tego 6 proc. tzw. success fee, czy 6 proc. od tego, co zyskacie w razie wygranej.

REKLAMA

To sporo, bo jak piszą w poradnikach środowiska frankowiczów, dobre kancelarie prawne mają success fee maksymalnie na poziomie 3-6 proc., a niektóre nawet z góry ustalają konkretną kwotę. O czym to świadczy? O tym, że są pewni wygranej i od razu mogą dzielić skórę na niedźwiedziu. O pozwach złotówkowiczów o WIBOR tego powiedzieć nie można.

Wracając do meritum, pani Ania została poinformowana przez kancelarię, do której zwróciła się z zapytaniem, że do powyższych kosztów trzeba doliczyć jeszcze 369 zł brutto za każdą rozprawę, a będzie ich prawdopodobnie 2-3, do tego 1 tys. zł opłaty sądowej, 800-2000 zł zaliczki na sporządzenie przez biegłego opinii, gdyby bank kwestionował wyliczenia prawników i jeszcze 17 zł opłaty skarbowej i dwa razy po 100 zł opłaty sądowej za sporządzenie przez sąd uzasadnień od wyroków.

A teraz czas wczytać się, co właściwie za tę kasę prawnicy obiecują.

Kłamstwo w żywe oczy, bo Kowalski i tak nie rozumie WIBOR-u

Po pierwsze, przeanalizowali umowę pani Ani i postawili diagnozę, że jej umowa zawiera klauzule niedozwolone, więc jest podstawa do pozwania banku. Ale wiecie, co uznali za klauzulę abuzywną? Sam fakt zastosowania w umowie stawki WIBOR, bo jak twierdzą w piśmie do potencjalnej klientki, wyznaczanie wskaźnika WIBOR było i jest nieprawidłowe, ponieważ jest on ustalany „w oparciu o fikcyjne transakcje” dokonywane na rynku międzybankowym.

A to już kłamstwo. Te transakcje nie były fikcyjne, co sugerowałoby jawne oszustwo, one były teoretyczne, a to zupełnie coś innego. Banki deklarowały, po ile pożyczyłby sobie pieniądze dane dnia, gdyby ktoś był chętny, a wielokrotnie nikogo chętnego miedzy nimi nie było. Nikt nie zawierał żadnych fikcyjnych transakcji! W dodatku całą procedura tych deklaracji odbywała się pod okiem nadzoru, który sprawdzał, czy te hipotetyczne oferty nie wyglądają na naciągane.

Ale czy myślicie, że Kowalski, który nie jest ekspertem, ma o tym jakiekolwiek pojęcie? Nie, zaufa prawnikom, bo to w końcu jego prawnicy, więc się znają i dbają o jego interes. A tymczasem kłamią w żywe oczy.

Swoją drogą podważanie istoty WIBOR-u to zabawa dla koneserów. Może i kiedyś komuś się uda, ale nawet ci prawnicy, którzy już zaczęli pozywać banki o WIBOR, wcale nie czepiają się samego wskaźnika, ale tego, że banki nie dopełniły wobec niego obowiązków informacyjnych, na przykład nie pokazały symulacji, jak może się ten wskaźnik zmieniać albo źle odsyłały do dokumentów, które wyjaśniały, skąd WIBOR się bierze. 

A więc nawet prawnicy, którzy odważnie poszli się bić jako pierwsi wiedzą, że muszą szukać innego punktu zaczepienia niż sama stawka WIBOR. A jak ktoś próbuje uderzyć w WIBOR, to ni mniej ni więcej, szuka wśród złotówkowiczów sponsora, by sfinansował jego prawne eksperymenty, które z dzisiejszego punktu widzenia mają marne szanse na sukces. Nic w tym złego, by razem z klientem podjąć takie ryzyko. Tylko klient najpierw musi zostać poinformowany, na co się pisze. A nie został.

Prawnicy obiecują kredytobiorcom wygraną. Ciekawe, na jakiej podstawie

Ale to nie koniec grzechów kancelarii. Zobaczcie na zachętę, czym Pani Ani machano przed nosem. Otóż pokazano jej dwa warianty: ile zyska, jeśli z jej kredytu zostanie usunięty WIBOR, i dalej będzie spłacać zadłużenie jedynie oprocentowane marżą banku oraz ile zyska, jeśli sąd usunąłby całą klauzule dotycząca oprocentowania, więc spłacałaby tylko raty kapitałowe bez żadnych odsetek. A dodam, że kredyt opiewał na ok. 450 tys. zł. W pierwszym przypadku miałaby zyskać prawie 200 tys. zł plus w przyszłości oszczędzić jeszcze na tym kredycie ponad 320 tys. zł.

W drugim przypadku zysk to prawie 370 tys. zł plus oszczędności w przyszłości niemal 450 tys. zł.

Robi wrażenie, prawda? W szczegóły nie będę wchodzić, bo to nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, że zaraz po tych kalkulacjach kancelaria zachęca do skorzystania z jej usług, czyli złożenia pozwu przeciw bankowi i pisze, jaki będzie efekt tego postępowania:

  • saldo kredytu ulegnie zmniejszeniu
  • bank zwróci kredytobiorcy nadpłaty
  • wyda nowy harmonogram spłat uwzględniający zmienioną wysokość oprocentowania kredytu lub brak takiego oprocentowania. 

Przeczytaliście uważnie? Kancelaria wprost zapewnia klientkę, że jak tylko zdecyduje się na pozew, to wygra z bankiem! A to nieprawda numer dwa. Nawet frankowicze nie mogą dostać takiej gwarancji, choć rzeczywiście wygrywają obecnie w sądach ok. 90 proc. spraw. 

REKLAMA

Złotówkowicze to zupełnie inna bajka, jeszcze żadna taka sprawa nie zakończyła się w sądzie, a te, które trafiły na wokandę, mają znacznie mocniejszą linię argumentacji niż to, że WIBOR to oszustwo.

Ta oferta prawników dla pani Ani to oszustwo, bazujące na niewiedzy potencjalnie klientki. Kancelarie stają się znacznie gorsze niż bankowcy, którym zdarzało się coś przemilczeć. Z chęcią zobaczyłabym najpierw, jak UOKiK bierze się za takich prawników, a potem rusza fala pozwów za pozwy.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA