Kolejny sezon grzewczy zapowiada się nieciekawie. Może czekać nas racjonowanie gazu
Szef Międzynarodowej Agencji Energetyki ma dosyć pesymistyczne prognozy. Wynika z nich, że teraz trzeba trzymać kciuki z cały sił, żeby tegoroczna zima raczej należała do tych łagodnych. Inaczej czekają nas kłopoty, z jakimi większość z nas jeszcze nie miała do czynienia. Na rynku za kilka miesięcy bowiem może być tak źle, że trzeba będzie zdecydować się na racjonowanie paliwa, co w pierwszej kolejności ma dotyczyć gazu ziemnego.
Jesienią w Polsce ma brakować nawet 12 mln ton węgla. Już kilka tygodni temu sprzedawcy surowca żalili się na kiepskie dostawy surowca ze spółek wydobywczych, co zaczęło być normą po wprowadzeniu w życie przez Polskę embarga na węgiel z Rosji. To zmusiło ich do wyprzedawania własnych zapasów i windowania ceny w górę. Sami kupujący też wyczuli, jaka jest sytuacja i już teraz chcą robić zapasy na zimę. Bo wtedy to już nie wiadomo, co będzie. Ale okazuje się, że sytuacja energetyczna po wakacjach może stać się dramatyczna nie tylko w Polsce. Tak przynajmniej sugeruje szef Międzynarodowej Agencji Energii IEA).
Gaz ziemny: racjonowanie sprzedaży zimą?
Problem, zdaniem szefa IEA, ma dotyczyć w pierwszej kolejności gazu ziemnego. To w tym przypadku Bruksela wydaje się najbardziej uzależniona od Moskwy. W 2021 r. UE zaimportowała z Rosji około 155 mld metrów sześciennych gazu. To stanowiło ok. 40 proc. całkowitego zużycia w Unii tego surowca. Średnio, bo najbardziej uzależnione w tej mierze Niemcy wykorzystują aż 65 proc. gazu z Rosji. Obok naszych zachodnich sąsiadów największymi importerami tego gazu (w liczbach bezwzględnych) są też Włochy i Holandia.
I zdaniem szefa IEA właśnie przywódcy tych państw i jeszcze kilku innych po drodze, powinny jak najszybciej opracowywać plan awaryjny, który może przydać się sytuacji, kiedy zima okaże się wyjątkowo sroga, czemu nie będzie mógł zaradzić rynek energetyczny. A i takie zabezpieczenie przynajmniej na papierze może sytuacji nie poprawić.
UE stawia na oszczędzanie energii
O ewentualnym embargu na gaz z Rosji na razie nikt w Brukseli na poważnie nie myśli. O ile sankcje wymierzone w rosyjską ropę miały jednego przeciwnika w postaci Budapesztu, to podobna propozycja dotycząca gazu wywołałaby gwałtowniejszy sprzeciw. Np. niemieccy ekonomiści już teraz snują ponure opowieści. Uważają, że unijne embargo na gaz z Rosji uderzyłoby w gospodarkę naszych zachodnich sąsiadów tak jak kryzys finansowy w latach dziewięćdziesiątych albo pandemia koronawirusa.
Tom Krebs z Uniwersytetu w Mannheim, w swojej analizie dla Instytutu Polityki Makroekonomicznej Fundacji Hansa Böcklera wylicza w takim przypadku załamanie wzrostu gospodarczego o nawet 5-6 proc. W najgorszym razie gospodarka Niemiec spadłaby nawet o kilkanaście procent - czyli najwięcej od czasów II wojny światowej.
Z tymi dosyć ponurymi prognozami szefa IEA zgadza się też Frans Timmermans, wiceprzewodniczący KE ds. Zielonego Ładu. Jego zdaniem recepta tak naprawdę jest tylko jedna.
Ekonomiczny think-tank Bruegel twierdzi jednak, że UE może w krótkim czasie zrezygnować z gazu z Rosji. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce wcale nie byłoby to takie proste zadanie. Analitycy zwracają uwagę, że UE ma wolne możliwości importu gazu w wysokości 1800 TWh - od alternatywnych dostawców LNG i dzięki dostawom gazu realizowanym przez gazociągi. Tymczasem w 2021 r. zużyto 1700 TWh gazu z Rosji. Mniejsze zużycie gazu, zdaniem Bruegela, można byłoby też uzyskać, przechodząc na węgiel i opóźniając wycofywanie się z energetyki jądrowej.