REKLAMA

Cena emisji CO2 znowu spada, bo idzie druga fala pandemii

Mamy powtórkę z rozrywki: tak jak w marcu i kwietniu rekordowe liczby dziennych zakażeń wpływają na ceny w Europejskim Systemie Handlu Uprawnieniami do Emisji (ETS). Emisja tony dwutlenku węgla dawno nie była tak tania.

ETS-reforma-Czechy
REKLAMA

Ceny emisji CO2 w ETS właśnie spadły poniżej 24 euro. Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce w marcu br. - w odpowiedzi na wprowadzanie lockdownu przez poszczególne państwa. Potem jednak doszło do odbicia. Już w czerwcu wyemitowanie tony dwutlenku węgla kosztowało blisko 27 euro.

REKLAMA

W lipcu cena przekroczyła poziom 29, a we wrześniu 30 euro. Od tego czasu zaczyna się jednak systematyczny spadek. Zdaniem analityków będzie trwał, o ile europejskie państwa ciągle będą nękane przez galopującą pandemię. To niespodziewany pstryczek w nos Brukseli, dla której przecież ETS jest podstawowym instrumentem do wyganiania węgla z Europy.

A może tak zawiesić ETS na czas pandemii?

Pojawiają się coraz głośniejsze głosy, że należy ETS jednak bardziej chronić przez tego typu wstrząsami. Cena zaś uprawnień do emisji powinna być bardziej stała i mniej narażona na wpływy czynników zewnętrznych. Wszystko po to, żeby ratować unijną politykę klimatyczną, dla której ETS to najsolidniejszy z fundamentów. Czy jest o co walczyć? Zwolennicy ETS pokazują w odpowiedzi dane szacunkowe wskazujące, że latach 2008-2016 europejski system handlu uprawnieniami do emisji pozwolił na zaoszczędzenie około 1,2 mld ton CO2, czyli około 3,8 proc. w stosunku do całkowitych emisji w tym okresie. To prawie połowa unijnego celu z Kioto w 2002 r.

Tymczasem już wiosną w Parlamencie Europejskim nie zabrakło postulatu głównie polskich eurodeputowanych, by na czas ostrego hamowania w gospodarkach ze względu na szalejącą pandemię system ETS zwyczajnie zawiesić. Zwłaszcza że - jak przekonuje eurodeputowana Anna Zalewska - ETS to „giełda, gdzie rządzącą tak naprawdę banki”.

Jednocześnie zwraca uwagę, że z cenami uprawnień do emisji CO2 od marca do lipca tego roku działo się coś dziwnego. Jeszcze w marcu emisja tony CO2 kosztowała ok. 15 euro. Potem był historyczny spadek zapotrzebowania energetycznego i nagle ta cena podskoczyła do blisko 30 euro. O zawieszenie na czas pandemii systemu ETS apelował też europoseł Grzegorz Tobiszowski. Ale jak wtedy ten postulat pozostały bez jakiejkolwiek odpowiedzi, tak teraz będzie podobnie.

Nowy cel klimatyczny, czyli ETS w natarciu

REKLAMA

W ostatnich tygodniach stało się raczej jasne, że o zawieszeniu ETS nawet na krótki czas można tylko pomarzyć. Przecież powielają się sygnały dobitnie świadczące o tym, że Bruksela zamierza pójść w dokładnie odwrotnym kierunku. Najpierw, jeszcze we wrześniu unijna Komisja Środowiska (ENVI) zaproponowała zwiększenie limitu redukcji emisji CO2 do 2030 r. (względem tej z 1990 r.) nie o 40 proc., jak to pierwotnie zakładano, a o 60 proc. Potem sama Komisja Europejska mówiła o nowym celu klimatycznym, czyli redukcji na poziomie „co najmniej 55 proc.”. W końcu na początku października Parlament Europejski przegłosował nowy cel redukcji CO2 na poziomie 60 proc. do 2030 r. 

Wedle wcześniejszych wyliczeń nowy cel klimatyczny na poziomie 55 proc. oznacza, że już w 2025 r. za cenę emisji tony CO2 trzeba będzie zapłacić 41 euro. W 2030 r. ma to być już 76 euro. Zdaniem Bogusława Hutka, szefa górniczej „Solidarności” wtedy 60-70 proc. polskich zakładów energetycznych nie będzie miała żadnych szans na przetrwanie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA