REKLAMA

Chciwe banki rozpętały kryzys. Ale to lekkomyślni Polacy są winni temu, co stało się z ich kredytami

Kto powinien płacić za rosnące raty złotówkowiczów? Na pewno nie banki – przekonuje w wywiadzie dla „Pulsu Biznesu” Przemek Gdański, prezes BNP Paribas Polska. I zaznacza, że nie powinno się na nie przerzucać odpowiedzialności za decyzje klientów. Racja. Ale zaraz, czy banki też nie podejmowały w tym samym czasie decyzji, czy pożyczyć pieniądze klientowi? Ryzyko i odpowiedzialność podejmowały obie strony.

Chciwe banki rozpętały kryzys. Ale to lekkomyślni Polacy są winni temu, co stało się z ich kredytami
REKLAMA

No i jeszcze powracająca kwestia „kredytobiorcy wiedzieli, co robią, czy nie wiedzieli?” Jeśli banki będą zaczynać rozmowy z klientami od słów: dzień dobry, a wie Pan/Pani, że ta rata może być dwa razy wyższa w przyszłości?, wtedy hulaj dusza! Niech kredytobiorcy bankrutują i nikt wtedy nad nimi nie zapłacze.

REKLAMA

Zacznę od końca. Tak, uważam, że prezes BNP Paribas bardziej ma rację, niż jej nie ma. Stawia przede wszystkim pytanie, czy wzrost stóp procentowych spowodował, że kredytobiorca naprawdę ma problem ze spłacaniem rat czy tylko nie podoba mu się, że rata mu wzrosła? I dla mnie to też kluczowe pytanie, bo „ratowanie” wszystkich, którym raty wzrosły wyrządzi więcej szkody niż pożytku, a za obniżenie rat tym, których na ich spłatę stać, zapłacą znacznie biedniejsi, w tym ci, których nie było stać na kredyt hipoteczny nawet wtedy, kiedy stopy były historycznie niskie.

A więc krótko: wakacje kredytowe dla wszystkich bez żadnych wymogów to zły pomysł, bo tylko zmusi RPP do jeszcze większych podwyżek stóp niż miałoby to miejsce bez wprowadzenia wakacji. To niebezpieczny populizm. Rozwiązanie to powinno zostać ograniczone dla tych z problemami. Inaczej, jak wyliczają ekonomiści mBank Research, stopy będą musiały skoczyć do poziomu 11-12 proc. Choć sami przyznają, że mogli trochę przeszacować, to jednak pokazuje skalę.

Zmiana stawki WIBOR na zupełnie nowy wskaźnik nie będzie miała prawdopodobnie większego wpływu na wysokości rat, będzie więc neutralna zarówno dla kredytobiorców jak i banków.

Zwiększenie puli środków w Funduszu Wsparcia Kredytobiorców, by ci, którzy naprawdę wpadli w solidne kłopoty - to dobry pomysł. Kryteria i tak są bardzo wyśrubowane. Zapłacą za to banki, bo to one mają się dorzucić do Funduszu, zwiększając pulę środków z obecnych 600 mln zł o kolejne 1,4 mld zł w tym roku i 2 mld zł w przyszłym roku.

I choć Forum Obywatelskiego Rozwoju ostatnio próbuje udowadniać, że wcale nie ma kogo ratować, bo trudności w spłacie są jedynie „rzekome”, a kredytobiorca powinien wcześniej wykorzystać okazję niskich stóp i nadpłacać kredyt, to nie miałby teraz problemów, to same banki mają jednak inne zdanie. I przyznają, że kłopoty są tuż za rogiem.

Stopy procentowe. Właśnie przekroczyliśmy granicę

Był dopiero grudzień 2021 r. Stopa referencyjna NBP wynosiła 1,75 proc. PAP Biznes przeprowadził ankietę wśród szefów departamentów ryzyka w bankach, pytając, przy jakim poziomie stóp procentowych zaczną się problemy klientów ze spłatą kredytów hipotecznych. Najwięcej ankietowanych wskazało poziom 4 proc. Piotr Mazur, wiceprezes nadzorujący obszar zarządzania ryzykiem w PKO BP, a więc w największym polskim banku z największym portfelem hipotek wskazywał na 4-5 proc.

Jesteśmy już wyżej, RPP podniosła właśnie stopę referencyjną do poziomu 5,25 proc. Banki – w przeciwieństwie do FOR – stoją mocno na ziemi i wiedzą już, że zaraz zaczną się kłopoty. Przemek Gdański przyznaje więc, że potrzebne są mechanizmy wsparcia dla tych, którzy naprawdę tego będą potrzebować. I przyznaje również, że to banki powinny „w sposób elastyczny i empatyczny pomagać tym klientom”.

Nie dla przerzucania odpowiedzialności finansowej za rosnące raty na banki dotyczy według niego jedynie masowych programów pomocy, z których mógłby skorzystać nawet ten, którego ratować wcale nie trzeba. I tu właściwie można by postawić kropkę. Zgadzam się w pełni. Gdyby nie to, że po tym wywiadzie na łamach „Pulsu Biznesu” wracają filozoficzne pytania o odpowiedzialność banków i odpowiedzialność klienta i o grzechy banków, które afera z frankowiczami niewiele nauczyła.

Nikt nie zwalnia kredytobiorcy z myślenia. Banków też nie

Lubię przywoływać stwierdzenie przewodniczącego KNF, że kredytobiorców nikt nie zwolnił z myślenia. Decyzja o kredycie o zmiennym oprocentowaniu przy stopie bazowej 0,1 p.b. jest decyzją, którą ktoś podjął i powinien za nią wziąć odpowiedzialność

– mówi Przemek Gdański w „PB”.

Tak, jak też złapałam się za głowę nie mniej niż niejeden prezes banku, kiedy TSUE mniej więcej rok temu orzekł na korzyść frankowicza, uznając, że ten właściwie nie musiał nawet przeczytać umowy kredytowej, którą podpisał. Kredytobiorca musi być odpowiedzialny za podejmowane decyzje.

Ale czy cała odpowiedzialność jest wyłącznie na kredytobiorcy? Skoro klienci powinni wiedzieć, że rata kredytu może wzrosnąć i to mocno, tym bardziej powinni to wiedzieć bankowcy. A to znaczy, że również powinni być odpowiedzialni za podejmowane przez siebie decyzje – czy udzielić klientowi kredytu czy nie. Jeśli udzielę, a ryzyko się zmaterializuje, również ja mogę stracić, bo kredyt przestanie być spłacany. A jak skala zepsutych kredytów będzie wielka, to może zagrozić mojej płynności i wyciągnę rękę do państwa po pomoc, bo przecież jestem bankiem zbyt dużym, by upaść.

To także odpowiedzialność banku.

Ktoś powie, że przecież banki dostosowywały się do wymogów Komisji Nadzoru Finansowego, licząc zdolność kredytową klienta z zakładką. Ta zakładka to potencjalny wzrost stóp procentowych o 2,5 pkt proc. od bieżącego poziomu. Dziś już wiemy, że to za mało, bo stopy od historycznego minimum wzrosły już o 5,15 pkt proc.

Dopiero, kiedy stało się jasne, że RPP pójdzie dużo dalej, KNF nakazał zwiększyć ten margines i liczyć zdolność kredytową klientów tak, jakby stopy miały wzrosnąć o 5 pkt proc. Ale stało się to dopiero od kwietnia tego roku.

A więc to wina KNF, że zareagowała za późno? Oczywiście. Skoro nadzór od dawna mówił, że ostrzegał, że stopy procentowe nie mogą pozostać na historycznie niskim poziome na zawsze, dlaczego wówczas nie narzucił większego buforu?

Ale gdzie w tym wszystkim banki? Przecież skoro same również miały świadomość, że ryzyko istnieje, mogły prowadzić własną bardziej odpowiedzialną politykę przyznawania kredytów - bardziej restrykcyjną niż te minimalne progi bezpieczeństwa narzucone przez KNF. Tylko wtedy sprzedałyby mniej kredytów.

I w tym rzecz - ryzyko podjęli i kredytobiorcy i banki. I banki o tym wiedzą, dlatego jakoś nie podważają pomysłu premiera zmuszającego je do dosypania kilku miliardów złotych z własnej kieszeni do Funduszu Wsparcia Kredytobiorców. Ale nigdy, przenigdy nie powiedzą tego wprost.

Kredytobiorcy są lekkomyślni, a banki cwane

Wprost za to lubią narzekać, że oczywiście to wina kredytobiorców, że nie skalkulowali ryzyka, byli zbyt lekkomyślni, a teraz będą udawać, że bank tego ryzyka nie wytłumaczył im należycie.

A co to znaczy należycie? Czy komukolwiek z was przy podpisywaniu umowy o kredyt hipoteczny pracownik banku wskazał palcem kalkulację wymaganą przez prawo, która pokazuje jak może wzrosnąć rata przy zmianie stóp procentowych? W takiej tabeli ostrzega się nawet przez wzrostem stóp do 10 proc. Wzrost raty jest porażający.

Pracownik banku od tego powinien zacząć rozmowę, by wskazać palcem owe wyliczenia w stercie dokumentów do podpisania i powiedzieć: „uwaga, tak może się stać, czy jest Pan na to gotowy?” zamiast przemilczeć albo odburknąć, że to takie teoretyczne kalkulacje, wymagania formalne. Gdyby to był standard, wtedy nikt by się banków nie czepiał.

To jest dyskusja, której ciągle nie przerobiliśmy w Polsce mimo, że już raz ją prowadziliśmy przy okazji ryzyka walutowego, które dotknęło frankowiczów. Nie przerobiły tego ani banki ani klienci, którzy powinni wybić sobie z głowy formułkę, że bank to instytucja zaufania publicznego, więc można traktować go jak przyjaciela. Nie można. Bank to instytucja komercyjna, która jest od tego, żeby zarabiać pieniądze.

Czasem nawet niezgodnie z prawem.

Ktoś się oburzył? To przypomnę, jak kilka lat temu według banków działało ryzyko walutowe. Kredyty we frankach ze zmiennym oprocentowaniem oparte były o LIBOR (odpowiednik polskiego WIBOR). Odsetki od kredytu to LIBOR plus marża. LIBOR rośnie, rata rośnie, LIBOR spada, rata spada.

Ale jak się niespodziewanie okazało, że LIBOR może spaść tak mocno, że przyjmie wartości ujemne, co oczywiście było bardzo korzystne dla kredytobiorców, nagle banki uznały, że zasada LIBOR plus marża już nie obowiązuje i ujemnych wartości LIBOR klientom nie liczyły. Aż musiał przyjść UOKiK, zrobić porządek i nałożyć kary.

To zresztą niczego banki nie nauczyło, bo całkiem niedawno Bank Millennium zrobił podobny manewr, tylko z wykorzystaniem WIBOR. Zawierał w umowach zapisy, że oprocentowanie kredytu to WIBOR plus marża. Jak WIBOR rośnie, rata rośnie. Jak WIBOR spada, rata spada. Ale to działa tylko dopóki oprocentowanie jest powyżej 3 proc. Jak WIBOR spadnie tak, że klient powinien płacić mniej niż 3 proc., zysk wcale nie zostaje w jego kieszeni, ale w kieszeni banku.

To również UOKiK uznał za niezgodne z prawem. Ale bank oddał nienależnie pobrane pieniądze tylko tym, którzy sami o decyzji UOKiK się dowiedzieli i zażądali od banku zwrotu. Niektórzy jednak do dziś nie mają pojęcia, że bank bezprawnie zabrał im pieniądze, bo bank sam z siebie nic nie odda.

REKLAMA

Tak właśnie w Polsce wygląda dyskusja o odpowiedzialności w relacji klient bank, zaufaniu, a przede wszystkim ryzyku, które ponoszą obie strony umowy. Klient ponosi je zawsze, bank tylko czasem, chyba, że ktoś ważniejszy złapie go za rękę i przyciśnie do muru.

Gdybyśmy nie mieli tak nadszarpniętego zaufania do banków, nikt nawet nie zastanawiałby się dziś, czy to banki powinny jakkolwiek rekompensować klientom niespodziewanie gwałtowny wzrost rat – i tym z kłopotami i tym tylko wkurzonym.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA