W nowym roku czekają nasz nowe podatki od deszczu i cukru, wyższy abonament RTV, a niewykluczone, że też wyższe mandaty i rosnące na potęgę ceny w sklepach. Obywatele zbiednieją, zyska za to kasa państwa.
Nowy pomysł to podniesienie podatku od deszczu (inaczej od betonu). Do tej pory obowiązywał on tylko właścicieli dużych działek, powyżej 3,5 tys. mkw. i to takich, które były w większości zabudowane. W sumie haracz od deszczówki płaciło 6,9 tys. podatników, głownie były to centra handlowe i hipermarkety. Od przyszłego roku liczba aktywnych podatników wzrośnie i to prawdopodobnie wielokrotnie.
Ponieważ sytuacja Polski stała się wyjątkowa, i to nie tylko hydrologiczna, ale też finansowa, politycy chcą zedrzeć opłatę z właścicieli blisko sześć razy mniejszych posiadłości, powyżej 600 mkw., na dodatek takich, które są zabudowane w więcej niż połowie.
Rząd zaproponował, by opłata dla nieruchomości bez urządzeń do retencjonowania wody z powierzchni uszczelnionych trwale związanych z gruntem wyniosła 1,50 zł za 1 mkw. W takim wypadku średni podatek, który musiałoby zapłacić gospodarstwo domowe, wyniósłby ok. 1350 zł rocznie.
Podatek od cukru. W trosce o zdrowie Polaków i kasę państwa
O ile przerzucenie na Polaków finansowej odpowiedzialności za suszę i zmiany klimatu wciąż nie jest przesądzone, bo trwają konsultacje społeczne, o tyle podatek cukrowy został kilka dni temu klepnięty przez głowę państwa. Nie ma już odwrotu.
Podatek cukrowy zacznie obowiązywać na początku przyszłego roku. Obejmie on producentów słodkich napojów oraz małpek, czyli alkoholu sprzedawanego w opakowaniach do 300 ml. Jeśli łudzisz się, że ciebie ten haracz nie dotyczy, jesteś w błędzie, bo nową opłatę przedsiębiorcy szybko przerzucą na klientów, podnosząc ceny.
Do obecnej ceny 100 ml wódki 40-proc. Trzeba będzie dodać od nowego roku 1 zł, 2 zł do butelki powyżej 200 ml i 88 gr od 250 ml wina.
W przypadku napojów słodzonych opłata podzielona będzie na część stałą i zmienną. Pierwsza wyniesie 50 gr za litr, druga 5 gr za każdy gram cukru powyżej 5 gram na 100 ml. W przypadku energetyków trzeba będzie doliczyć dodatkowo 10 gr za litr za dodatek kofeiny i/lub tauryny.
Mandaty 10 razy w górę
Podatek od deszczu, cukru, podwyżka abonamentu… A to prawdopodobnie nie koniec atrakcji, jakie szykują politycy. Pamiętacie, jak kilka tygodni temu „Dziennik Gazeta Prawna” podał, że rząd poważnie bierze pod uwagę 10-krotną do 5 tys. zł podwyżkę mandatów za wykroczenia drogowe? Dyskusje na ten temat szybko uciął rzecznik rządu, przekonując, że na razie nie ma takich planów, ale czy tylko ja odniosłem wrażenie, że rządzący sondowali wtedy, co na ten temat myślą Polacy? Nie byłby to pierwszy przeciek kontrolowany, a ponieważ rząd na gwałt potrzebuje grubych miliardów, zapewnienia Piotra Müllera jakoś wcale mnie nie uspokoiły.
Gdyby rząd zdecydował się na anonsowaną kilka miesięcy temu podwyżkę, maksymalny mandat za wykroczenie drogowe wzrósłby z 500 zł do 5 tys. zł. Policja wystawia rocznie mandaty na około 400 mln zł, zakładając, że połowę z nich wypisuje drogówka, wpływy do budżetu wzrosłyby wielokrotnie… A jak wiadomo, obecnie znaczenie ma każdy miliard…
Tak naprawdę chodzi o inflację?
Nowe opłaty i podatki są niefajne z oczywistych powodów, ale część z nich ma jeszcze tę paskudną cechę, że podbijają ceny w sklepach. Dlatego niektórzy politycy tak lubią inflację. Ekonomiści mówią, że to ukryty podatek, którego nie trzeba wprowadzać ustawami.
Rosnące ceny zmniejszają koszty obsługi długu, a zwiększają wpływy do budżetu i PKB. Jak to możliwe? Kupując to samo i tyle samo, co do tej pory, konsumenci płacą drożej, więc do budżetu płynie więcej pieniędzy z VAT-u i akcyzy. Jeśli płacimy więcej, to rośnie nominalny PKB, więc rząd może sobie pozwolić na większe zadłużenie.
Z punktu widzenia obywateli to wredny mechanizm, ponieważ uderza bez wyjątku we wszystkich. Biedni stają się biedniejsi, bo przez inflację to, co zarabiają, wystarczy im na mniej niż wcześniej, a w tych, co oszczędzają, bo zżera im to, co odłożyli.
To podbijmy CPI o jeszcze trochę…
Ekonomiści i politycy zgodnie zakładają, że do końca roku inflacja będzie spadać, ale już od 2021 r. zacznie się piąć w górę. Widocznie rząd doszedł do wniosku, że warto jej pomóc, by przyśpieszyła. Większość nowych podatków i opłat zacznie obowiązywać od przyszłego roku.
Przed ponoszeniem z tego tytułu niepotrzebnych kosztów już się zabezpiecza, bo zapowiedział zamrożenie płac w budżetówce i podwyżki dla posłów, ministrów, premiera i prezydenta… Oj, to będą ciekawe miesiące.
Czytaj także: Certyfikat rezydencji podatkowej. Jak go zdobyć?