Greta Thunberg i Bruksela dopięli swego. Przewoźnicy walczą ze wstydem przed lataniem
Ten moment, w końcu musiał nadejść. Linie lotnicze zadeklarowały, że do 2050 r. osiągną zerową emisję netto. Trudno powiedzieć, czy większą rolę odegrały tu naciski ze strony Brukseli, czy rosnący sceptycyzm konsumentów (podsycany przez kampanię Grety Thunberg), którzy coraz częściej zwracają uwagę na środowiskowe efekty działania firm. Jedno jest pewne. Pada jeden z ostatnich bastionów, który opierał się przed dostosowaniem do wyzwań związanych ze zmianą klimatu.
Dzięki wspólnym wysiłkom całego łańcucha wartości i wspierającej polityce rządu lotnictwo osiągnie zerową emisję netto do 2050 r.
– powiedział Willie Walsh, dyrektor generalny IATA.
Na takie słowa Komisja Europejska i rządy państw czekały od dawna. Politycy coraz śmielej nakładali na linie lotnicze dodatkowe opłaty, by sztucznie podbić ceny biletów. Coraz częściej mówiło się, że przyszłość latania leży w lotach przez oceany. Krótkie, krajowe podróże podniebne stały się jednym z głównych wrogów. Z Brukseli płynęły głosy, że trzeba je wyrugować i zastąpić szybkimi połączeniami kolejowymi.
Wreszcie KE wytoczyła najcięższe działa. W proklimatycznym pakiecie „Fit for 55” czytamy m.in. o wprowadzeniu płatnych uprawnień do emisji CO2 i nałożeniu na przewoźników obowiązku szerszego wykorzystywania zrównoważonego paliwa lotniczego (SAF). Wtedy jasne stało się, że latanie w obecnej formie jest nie do utrzymania. Ale przecież zwiastun kłopotów pojawił się sporo wcześniej.
Bo nie tylko Bruksela chciała, żeby linie lotnicze w końcu zaczęły się wstydzić tego, że prują bez opamiętania dwutlenkiem węgla w atmosferę.
Wściekła Greta
Raptem półtora roku temu pół żartem pół serio pisałem, że Greta Thunberg może wykończyć linie lotnicze. Reuters ostrzegał, że nastolatka zatka silniki tanich linii lotniczych.
O trafności tych prognoz trudno wyrokować. Niedługo później ruch pasażerski praktycznie umarł na skutek wybuchu pandemii. Gdy tylko zagrożenie koronawirusem częściowo minęło, zmęczeni lockdownem pasażerowie rzucili się na pokłady samolotów. Chwilowo o ekologii i zmianach klimatu nikt już nie dyskutował.
Może z wyjątkiem Grety. Aktywistka jest zapewne zadowolona z najnowszej deklaracji IATA, choć, znając ją, dorzuciłaby kamyczek do ogródka branży lotniczej, twierdząc, że zmiany zachodzą zbyt wolno. Z drugiej strony istnieje też zagrożenie, że deklaracje stowarzyszenia przewoźników urzeczywistnią się tylko na papierze. Młoda Szwedka mówiła o tym na forum młodzieży „Youth4Climate".
Zielona ekonomia, bla, bla, bla. Zero emisji do 2050 roku, bla, bla, bla. To właśnie słyszymy od naszych tak zwanych przywódców. Te słowa brzmią świetnie, ale jak na razie nie idą za nimi żadne czyny
- narzekała Thunberg
W dowiezieniu celów branży lotniczej nacisk ze strony aktywistki może jednak tylko pomóc. Bo jeżeli do redukcji nie zmusi ich Bruksela, to mogą zrobić to zniecierpliwieni konsumenci.
Na tzw. efekt Grety przed pandemią narzekały linie lotnicze SAS. Szkocja odrzuciła zamiar obniżenia podatków lotniczych, co CEO Światowego Centrum Monitorowania Ochrony Środowiska ONZ również przypisał aktywistce. Szwajcarski bank UBS przeprowadził badania na próbie 6 tys. podróżników. Dwadzieścia proc. twierdziło, że zaczęło ograniczać podróże samolotem przez wgląd na stan naszej planety.
Jedną rzecz możemy jednak stwierdzić już teraz. Linie lotnicze po raz pierwszy chóralnie opowiedziały się za koniecznością przeprowadzenia głębokiej reformy. Zapewnienia o dążeniu do zerowej emisji netto są tym ważniejsze, że przewoźnicy będą musieli z tej racji ponieść naprawdę niemałe koszty.
Polecimy elektrycznymi samolotami?
Nie.
A może chociaż tymi na wodór?
W żadnym wypadku.
A przynajmniej nie stanie się tak w ciągu najbliższych 20 lat. O pracach nad latającymi elektrykami mówi się coraz więcej, ale nawet IATA zdaje się przyznawać, że ich upowszechnienie to kwestia odległej przyszłości. Dlaczego? O tym napisałem dość obszerny tekst, który możecie znaleźć tutaj.
Walsh zakłada, że „nowe technologie napędowe” takie jak prąd czy wodór przyczynią się do redukcji emisji CO2 o 13 proc. Za kolejne 11 proc. będzie odpowiadać wychwytywanie i składowanie dwutlenku węgla. Programy kompensacyjne polegające np. na sadzeniu drzew (stosuje je m.in. PLL LOT i Air France) to następne 8 proc.
A reszta? Linie lotnicze największe nadzieje wiążą ze zrównoważonym paliwem lotniczym. To one ma pozwolić na redukcję sięgającą 65 proc. z 1,8 gigaton CO2. Dyrektor IATA nie ukrywa, że liczy też na wsparcie systemowe. takie same, jakim cieszą się producenci samochodów elektrycznych.
Rządy zapewniają polityki i zachęty finansowe dla dostawców infrastruktury, producentów i właścicieli samochodów, aby mogli wspólnie wprowadzać zmiany potrzebne dla zrównoważonej przyszłości. To samo powinno dotyczyć lotnictwa
- rzucił Walsh
Jeśli apel szefa IATA trafi na podatny grunt, kto wie, może nawet linie lotnicze nie będą musiały przerzucać kosztów transformacji na klientów? A w każdym razie nie wprost, bo nawet jeśli nie w cenie biletów to za bezemisyjne lotnictwo i tak zapłacimy. W podatkach. No, ale nikt nie twierdził, że walka z globalnym ociepleniem to będą tanie rzeczy.