Rząd obiecał podniesienie kwoty wolnej, ale słowa nie dotrzymał. Teraz musi ścigać się z nowym prezydentem, bo inaczej to on wyjdzie z taką inicjatywą i spije całą śmietankę. Dlatego pojawił się nowy pomysł.

Karol Nawrocki zapowiada, że jest zwolennikiem podwojenia kwoty wolnej od podatku z 30 do 60 tys. zł. Więcej, mówi nawet wprost, że jeśli rząd nie przedstawi mu takiej ustawy do podpisu, sam ją przygotuje. Oczywiście samo przygotowanie projektu ustawy przez prezydenta nie powoduje, że wchodzi ona w życie, musi zostać przyjęta przez Sejm, więc jeśli koalicja rządząca nie będzie chciała podnieść kwoty wolnej, to to się i tak nie stanie.
Tylko że ważniejsze w tej zabawie są nie tyle fakty, ale postrzeganie sytuacji przez opinię publiczną. Nieważne więc, że prezydent sam nic nie zdziała. Ważne, że społeczeństwo zobaczy, że prezydent chce coś dać obywatelom, ale rząd im tego odmawia. 1:0 dla prezydenta. I rząd doskonale to wie, dlatego nie chce do tego dopuścić. A to znaczy, że te zapowiedzi prezydenta wywierają realną presję na rząd. Chyba dość skutecznie.
Kwota wolna podnoszona, ale stopniowo
Rząd nigdy nie powiedział – ani ustami premiera, ani ministra finansów – że kwoty wolnej w wysokości 60 tys. zł nie będzie. Przeciwnie, obiecuje, że do końca kadencji ją podniesie, ale ciągle brak konkretów, bo budżetowa kołdra jest krótka.
Teraz jednak te obietnice zaczęły się przekuwać w konkrety właśnie z powodu presji Karola Nawrockiego. A te konkrety są takie, że nie od razu kwota wolna wzrośnie o 30 tys. zł, ale może wzrastać stopniowo o 10 tys. zł co roku. Ogłoszenie, a tym bardziej uchwalenie takiego planu wytrącałoby narzędzia prezydentowi Nawrockiemu, a jednocześnie nie rujnowało aż tak bardzo budżetu. Wydaje się to więc sensowny scenariusz, o którym zresztą już się mówi w otoczeniu rządu.
Więcej o sprawach podatkowych przeczytasz w tych tekstach:
Pozostaje pytanie, jak wiele wy, podatnicy zyskalibyście na podniesieniu kwoty wolnej o 10 tys. zł z 30 do 40 tys. zł?
100 zł więcej w kieszeni co miesiąc
Najpierw należy wam się wyjaśnienie, że podwyżka kwoty wolnej o 10 tys. zł do 40 tys. zł to nie byłby żaden wielki prezent dla podatników, ale wyłącznie gonienie za inflacją. Ostatnia podwyżka kwoty wolnej była co prawda zaledwie trzy lata temu, ale te trzy lata minęły pod znakiem galopujących cen. I gdyby kwota wolna miała wzrosnąć o tyle, ile inflacja w tym czasie, powinna zostać podniesiona właśnie do ok. 40 tys. zł.
Taki ruch kosztowałby Ministerstwo Finansów prawie 23 mld zł. Ale koszt budżetu, to zysk podatników. Jak duży? Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich policzył, że dzięki takiej podwyżce kwoty wolnej o 10 tys. zł – z 30 do 40 tys. zł – kwota zmniejszająca podatek wzrosłaby z 3,6 tys. zł do 4,8 tys. zł, czyli z 300 do 400 zł miesięcznie.
Innymi słowy – każdy podatnik zyskałby co miesiąc w kieszeni dodatkowe 100 zł, a ci, którzy pracują na etacie i zarabiają do 4157 zł brutto, nie płaciliby w ogóle podatku. Kolejne podniesienie kwoty wolnej w kolejnym roku o 10 tys. zł – do 50 tys. zł, to kolejne 100 zł w kieszeni miesięcznie, czyli każdy pracujący na etacie z zarobkami do 5123 tys. zł brutto nie płaciłby podatku PIT.
Czy rząd się na to zdecyduje? A jeśli tak, to kiedy? Największy sens ma podniesienie kwoty wolnej o pierwsze 10 tys. zł od początku 2026 r., bo wtedy podatnicy odczują to w 2027 r., czyli w roku wyborczym. To by oznaczało, że kwota wolna w 2026 r. wyniosłaby 40 tys. zł, w 2027 r. 50 tys. zł, a w 2028 r. dopiero obiecane 60 tys. zł.