Szalony wzrost cen towarów w sklepach to jeden z większych problemów ekipy rządzącej. PiS przez długi czas ignorował problem, a gdy ten wybuchł Polakom w twarz, premier Morawiecki wpadł na świetny pomysł: po prostu wmówmy konsumentom, że to wina przedsiębiorców.
Rząd podkreśla na każdym kroku, że walka z inflacją jest dzisiaj priorytetem. Premier Morawiecki zwołał w tym celu konferencję prasową, na której zachwalał dobrodziejstwa, jakie niesie ze sobą tarcza antyinflacyjna 2.0. Jeżeli przegapiliście to wystąpienie, nic straconego. Okazało się, że szef polskiego rządu zadbał, by jego działania nie umknęły uwadze ani jednego Polaka.
W projekcie ustawy wprowadzającej tarczę czytamy bowiem, że sklepy i stacje benzynowe będą musiały informować klientów, komu zawdzięczają obniżki. I to nie w formie jakiejś marnej ulotki smętnie wciśniętej w kąt. Obwieszczenie ma być na bogato.
Rząd odpuścił na szczęście obowiązek zatrudniania heroldów
Zamiast tego zadowolił się informacją zamieszczoną przy kasie, która wskaże klientowi, że od 1 lutego 2022 r. do 31 lipca 2022 r. towary spożywcze obowiązuje 0-proc. VAT, a podatek od paliw spadł do 8 proc. Analogiczny news powinien być dołączany do faktur i paragonów. Wiecie, tak by zamyślony konsument, nie daj Boże, tego nie przegapił.
Można w tym wszystkim upatrywać oczywiście zwykłej autopromocji partii rządzącej, która chce wyeksponować swoje zasługi w cięciu cen. Ale to nie jest cała prawda. Premier Morawiecki doskonale zdaje sobie przecież sprawę, że koszty działalności gospodarczej po 1 stycznia mocno poszły w górę. O ponad 200 zł wzrosła płaca minimalna, przedsiębiorcy nie mogą odliczać sobie składki zdrowotnej od podatku, a ceny prądu i gazu prują w niebo. Podwyżki w sklepach są pewne jak to, że 2 + 2 = 4 albo że szczepionki pomagają w walce z pandemią.
Sek w tym, że sprzedawcom będzie je teraz niezwykle trudno wytłumaczyć. No bo jak to? VAT spadł, a ceny zostały na dotychczasowym poziomie? Ktoś tu chyba żeruje na dobroci premiera i chce się wzbogacić kosztem polskiego społeczeństwa.
Dam głowę, że za miesiąc, dwa, gdy Polacy zorientują się, że jest tak samo drogo, jak było, Morawiecki pokaże się w telewizji i z zatroskaną miną rzuci coś w stylu: wiecie, jak jest, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, ale polski przedsiębiorca nie chce współpracować.
Lecąc Peją z pamiętnego koncertu: wiecie, co z nim zrobić
A przecież Morawiecki ostrzegał. Uczulał, że przeciętny Polak "liczy każdy grosz, każdą złotówkę". Rząd, stając w jego obronie, grozi już niepokornym sprzedawcom kontrolami Inspekcji Handlowej i UOKiK-u. Ba, zapowiedział, że liczy na pomoc "życzliwej" konkurencji i obywateli.
Tropienie i denuncjowanie kułaków czas start.
Przypomina to wszystko scenę ze znanego rysunku Marka Raczkowskiego, na którym starszy pan tłumaczy swoim towarzyszom, że gdy tylko Polacy dostają podwyżki, to Żydzi natychmiast podnoszą ceny.
Według analityków inflacja może przekroczyć 10 proc., Straszenie Unią Europejską i polityką klimatyczną, przez którą rzekomo Polska stała się jednym z inflacyjnych liderów w Europie, powoli wyczerpuje swój potencjał. Mamy więc kolejnego wroga, który tym razem czai się wśród nas. Udaje na ulicy szarego człowieka, a potem wchodzi do swojego sklepu i wymienia cenniki na wyższe, łupiąc porządnych obywateli.
Ot, rząd dał, przedsiębiorca zabiera. Jeżeli Polacy uwierzą w taką narrację, partia rządząca powinna zostać nominowana do nagrody dla najlepszej kampanii PR-owej roku. Szkoda tylko, że wyłącznie do takiej.