Co ten rząd wyprawia? Najbardziej potrzebujący zostaną wykluczeni z 500+, za to kombinatorzy będą wniebowzięci
Przed nami zmiany w sztandarowym programie PiS. Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej chce, żeby od przyszłego roku to nie samorządy wypłacały 500+, ale ZUS. Drobiazg – pomyślicie? Co za różnica, kasa jest kasa. Otóż nie, to nie drobiazg, a rewolucja, która może solidnie namieszać.
Przeciwko zmianom w 500+ wystąpiła właśnie Polska Federacja Związkowa Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej. Powód? Skoro nie będą już obsługiwać świadczenia, bo zadanie to zostanie przekazane ZUS-owi, zostaną im też zabrane pieniądze, które dotąd rząd wypłacał za wykonanie tej pracy.
Nic dziwnego, że protestują i piszą list do premiera, ostrzegając, że źle się to skończy. I nawet jak nie lubicie związkowców, będziecie tym razem musieli przyznać im rację.
12 tys. pracowników socjalnych na bruk
Według szacunków, budżet państwa na tej zmianie ma zaoszczędzić 3,1 mld zł w ciągu 10 lat. Sporo. Ale to oznacza, że pracownicy samorządowi, którzy do tej pory zajmowali się obsługą 500+ nie będą już potrzebni. Według stanu na koniec 2019 r. zajmowało się tym 11934 pracowników zatrudnionych głównie na umowie o pracę. Teraz te prawie 12 tys. ludzi stanie się niepotrzebne i może zostać bez pracy.
To argument Polskiej Federacji Związkowej Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej: nie dość, że zwolnienia to zawsze zło, to jeszcze przecież koszt. Dlatego związkowcy przekonują, że te 3,1 mld zł oszczędności to pic na wodę, bo kwota nie uwzględnia choćby kosztów ich zwolnienia.
12 mln zł co miesiąc zasiłku dla bezrobotnych przez sześć miesięcy to 72 mln zł. Do tego długofalowe koszty pomocy społecznej dla rodzin zwolnionych pozbawionych źródła dochodu. No i oczywiście koszty odpraw i ewentualnych odszkodowań dla zwalnianych pracowników. Tu konkretne kwoty nie padają i moim zdaniem związkowcy trochę poszaleli z tym straszeniem. Dlaczego zakładają, że nawet jak ktoś raz straci pracę, już nigdy nie znajdzie kolejnej? Demagogia. I gdzie tu dziesiątki czy nawet setki milionów do miliardów? Oszczędności nadal mogłyby by być spore.
Ważniejsze jest co innego. W ZUS ktoś też będzie musiał się zajmować obsługą programu 500+. Czyżby w ZUS ludzie pracowali za darmo? A może zgodnie z chętnie opowiadanymi bajkami, w ZUS pracuje mnóstwo ludzi, którzy całymi dniami nic nie robią tylko piją kawkę, więc nie zaszkodzi im dołożyć trochę pracy?
Najbardziej potrzebujący wykluczeni z 500+
Otóż nie, odpowiedzią jest cyfryzacja. ZUS ma obsługiwać program 500+ taniej niż samorządy, bo nie będzie tracił czasu na obsługę interesantów, którzy tylko zajmują czas, marudząc, ale wszystkie wnioski będzie przyjmował wyłącznie online. I tu głównie kryją się wymarzone przez rząd oszczędności.
Super, nie? Marzyło nam się cyfrowe państwo. W końcu będzie nowocześnie. Tylko to jak z walką o prawo do płacenia gotówką, o które ostatnio walczy NBP. Super, że jest cyfrowo i można wszędzie płacić kartą, ale nie można kazać wszystkim płacić wyłącznie kartą, bo to wykluczy część osób, które nadal z różnych względów posługują się gotówką.
Według MRPiPS można wykluczyć z wnioskowania o 500+ tych, którzy są nadal analogowi, nie mają komputera, internetu albo po prostu kompetencji cyfrowych. Związkowcy podkreślają, że składanie wniosków wyłącznie drogą elektroniczną uderzy i to brutalnie w tzw. wrażliwych odbiorców świadczenia, czyli rodziny ubogie, z mniejszych ośrodków miejskich lub wsi, a także rodziny wykluczone cyfrowo i to właśnie te rodziny, które najbardziej potrzebują wsparcia, staną się ofiarami cyfrowej rewolucji w programie 500+. I tu związkowcy mają pełną rację.
Według nich to wcale nie margines, bo obecnie wnioski o świadczenie 500+ w formie papierowej wypełnia nawet 1/5 beneficjentów. Owszem, w dużych miastach nawet 99 proc. wniosków i tak składanych jest online, ale jak twierdzi jeden z pracowników obecnie obsługujących wnioskujących, już w małych miejscowościach 40-45 proc. wniosków składanych jest na papierze. Ludzie często przychodzą po to, żeby wręcz urzędnik wypełnił wniosek za nich.
Co z nimi, kiedy takiej możliwości mieć nie będą? Część poprosi o pomoc sąsiada albo znajomego, a część pewnie pójdzie pytać urzędnika. O ile będzie miała gdzie. Dziś może pójść do jednego z 2,5 tys. ośrodków pomocy społecznej. Kiedy ich rolę przejmie ZUS, liczba punktów, w których będzie można zapytać, jak wniosek wypełnić, skurczy się do 322, bo tyle w 2019 r. ZUS miał placówek, licząc łącznie oddziały, inspektoraty i biura terenowe.
Wniosek? Osoby z małych miasteczek i wsi będą miały znacznie dalej, żeby zgłosić się z prośbą o pomoc. Cóż można im poradzić, jeśli nie mają jak dojechać? Może: zmień pracę, weź kredyt, kup sobie samochód i po prostu podjedź do ZUS-u, parafrazując klasyka.
ZUS rozdawać będzie kasę na prawo i lewo
Problem z tą cyfrową rewolucją w 500+ jest jeszcze jeden: niby wniosek o świadczenie od przyszłego roku wystarczy złożyć tylko raz zamiast co roku. Super! To może i nawet samochodu nie trzeba kupować, żeby do tego ZUS-u dojechać, wystarczy zamówić taksówkę do najbliższego miasta, nie będzie tanio, ale umówmy się, raz można się szarpnąć.
Ale jak w takim razie zweryfikować, komu należy się świadczenie, kiedy polska rodzina wcale nie zawsze wygląda tak, jak sobie władza wymarzyła. Rodzina często się rozsypuje, rodzice się rozstają i dzielą opieką nad dzieckiem, wprowadzają opiekę naprzemienną, czasem dziecko ląduje w pieczy zastępczej, a czasem 500+ jest przyznawane obcokrajowcom, ale przecież tylko na czas przebywania na terenie naszego kraju.
Kto od przyszłego roku będzie weryfikował, czy świadczenie nadal się należy? A może ministerstwo rodziny liczy, że to sami świadczeniobiorcy będą się zgłaszać do ZUS, oczywiście online, pisząc: „halo, drogi urzędzie, zabierzcie mi 500+, bo już mi się nie należy”?
I tak oto cyfryzacja 500+ skończyć się może tym, że ci, którzy świadczenia najbardziej potrzebują, będą mieli do niego utrudniony dostęp, a ci, którzy potrafią cwaniakować, skorzystają, bo nikt ich nie będzie kontrolował. Nowoczesne państwo pełną gębą.