Dlaczego? Bo ministerstwo pracy da firmom narzędzie, dzięki któremu zrozumieją, ile naprawdę warta jest wasza praca. Nie każdemu musi się to opłacić. A to wszystko skutek uboczny, bo cała ta historia zaczyna się od czegoś innego - od tego, żeby pensje pracowników były jawne. I równe.

Ta opowieść to jest ciąg dalszy wynikający z unijnej dyrektywy wymuszającej jawność wynagrodzeń. Kraje członkowskie muszą ją wdrożyć do połowy 2026 r.
A płace mają być jawne po to, żeby nie dochodziło do dyskryminacji, czy to ze względu na płeć czy z jakiejkolwiek innej przyczyny. Mają być więc równe.Ale równe oczywiście dla tych, którzy mają podobne stanowiska, zakres obowiązków, kompetencje, nie zaprowadzamy przecież komunizmu.
Pytanie, jak państwo ma pilnować, żeby rzeczywiście nie dochodziło w firmach do dyskryminacji płacowej? Skąd ma wiedzieć, że w firmie X sekretarka zarabia więcej niż kierownik, bo jest kochanką prezesa, a w firmie Y kobiety co do zasady zarabiają mniej niż mężczyźni na tych samych stanowiskach, bo szef jest mizoginem?
Więcej wiadomości na temat rynku pracy można przeczytać poniżej:
Ministerstwo szykuje podstępne narzędzie
Ano właśnie. Zgodnie z dyrektywą firmy po prostu będą musiały to raportować. A żeby zaraportować, same muszą te dane o wynagrodzeniach swoich pracowników najpierw uporządkować, opisać role i stanowiska w firmie, określić dla nich zakres obowiązków, kompetencji, odpowiedzialności itd., bo to wszystko wpływa na wysokość wynagrodzenia.
Nie dość, że to ogrom pracy, to w dodatku nie do końca wiadomo, jak to robić, żeby było uczciwie i by dało się to porównać z innymi podmiotami na rynku.
I tu wjeżdża Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, które ma przygotować dla firm odpowiednie narzędzie, które ułatwi im taką ocenę i wartościowanie pracy, a potem raportowanie. Narzędzie to ma mieć zastosowanie niezależnie od branży.
I co z tego? To, że firmy dzięki temu mogą odkryć nie tylko dyskryminację, ale też fakt, że niektórym pracownikom przepłacają.
Siatki płac mogą się mocno zmienić
To wcale nie jest taka nowość. Niektóre kraje mają już takie rządowe systemy, które pozwalają obiektywnie porównywać wykonywaną pracę na różnych stanowiskach w różnych branżach. Jednym z nich jest Hiszpania, którą zresztą prawnicy z kancelarii Paruch Chruściel Schiffter Stępień Kanclerz na łamach „Rzeczpospolitej” podawali niedawno za wzór dla Polski.
Jak to tam działa? Otóż ich rządowe urzędzie pozwala pracodawcom na ocenę wartości, jaką ma każde stanowisko pracy dzięki systemowi ocen poszczególnych elementów, które są odpowiednio ważone. Bierze się pod uwagę zakres obowiązków, umiejętności cyfrowe, znajomość języka obcego na różnych poziomach czy doświadczenie.
Dzięki temu można sklasyfikować niby różne stanowiska, które jednak mają taką samą wartość pracy. A wtedy można również wykazać nieuprawnione różnice w poziomie wynagrodzeń pracowników.
To wszystko jest po to, żeby móc prawidłowo raportować rządowi dane o wynagrodzeniach we własnej firmie. Ale oczywiście łatwo się domyślić, że skutek może być dwojaki.
Po pierwsze, firmy, jak już zrobią porządek we własnych strukturach i zrozumieją, że rzeczywiście prowadzą nierównościową politykę wynagrodzeń i kogoś dyskryminują, będą chciały (a w końcu musiały) to naprawić i pozbyć się praktyk dyskryminacyjnych. To oczywiście może spowodować, że albo płacę tych za nisko opłacanych zostaną wyrównane w górę, albo odwrotnie, tych, co zarabiają za dużo, w dół. Wszystko pewnie zależy od tego, czy w danej branży akurat będzie rynek pracownika czy pracodawcy.
Ale skutek może być jeszcze inny - wiele firm, szczególnie tych wielkich, które nie do końca ogarniają, co kto robi w strukturze i że w jakimś pionie może nawet jest więcej dyrektorów niż szeregowych pracowników, zrozumie, że za jakieś stanowiska generalnie przepłaca, bo rządowe narzędzie czarno na białym pokaże im, że wykonywana na nich praca nie jest wcale tak wartościowa.
To brzmi wam na straszenie? A ja myślę, że to może być niemała rewolucja na rynku pracy, tylko ciągle jej nie widzimy, bo jest dopiero za winklem i do tego brzmi mało spektakularnie, żeby zajął się nią już teraz ktokolwiek więcej niż prawnicy i specjaliści od HR.