Kto miałby je płacić? Może ci, którzy nie cierpią z powodu kryzysu? Oszczędźmy jednak lekarzy i listonoszy. A może cyfrowi giganci jak Google i Amazon? Albo w ogóle firmy z USA i do tego z Chin, bo jak twierdzi premier Morawiecki, są zagrożeniem dla Europy?
Fot. Krystian Maj/KPRM
Do walki z pandemią potrzeba pieniędzy. Skąd je wziąć? Właśnie ożywia się dyskusja, że drukowanie pieniędzy to jedno, ale potrzeba też nowych podatków.
Oczywiście na razie politycy nie chcą mówić o tym głośno, na razie skupiają się na tym, żeby zwiększać wydatki na złagodzenie szoku, jakiego doznały gospodarki. Ale kiedy sytuacja się nieco uspokoi, trzeba będzie pomyśleć, jak mądrze rozłożyć koszty tego kryzysu. Mądrze i sprawiedliwie.
Dotąd sprawiedliwie oznaczało, że bogaci powinni płacić więcej. Od czasu do czasu w Europie pojawiały się postulaty, żeby silniej opodatkować najbogatszych. Ostatnio grupa ekonomistów wezwała do wprowadzenia europejskiego podatku majątkowego, który miałby pomóc rządom poszczególnych krajów pomóc zmniejszać zadłużenie, w które właśnie się pakują. Ale czy to na pewno dobry pomysł na popandemiczne czasy?
Ferdinando Giugliano, felietonista Bloomberga przekonuje, że podatek majątkowy to nie jest dobry pomysł. Pandemia wszystko zmienia, a właściciele majątków dziś również cierpią na zamrożeniu gospodarek. Nowy podatek mógłby więc uderzyć w tych, których dochody i tak radykalnie spadły.
„Przykładowo stosunkowo majętny przedsiębiorca, który zawiesił pracę fabryki z powodu ograniczeń, płaciłby dwa razy. Najpierw poprzez utratę produkcji, a następnie poprzez podatek majątkowy. I odwrotnie: ubogi w aktywa pracownik sektora publicznego, który podczas pandemii pozostał w domu, bez ryzyka utraty dochodów lub pracy, nie płaciłby w ogóle” - pisze Giugliano.
Gdzie w takim razie szukać pieniędzy jak nie w kieszeniach najbogatszych? Opodatkować osoby fizyczne i firmy i to w zależności od tego, jak dobrze poradziły sobie podczas zamrożenia gospodarki. Innymi słowy, ci, którzy w czasie zamrożenia gospodarki nadal mogli normalnie pracować i prowadzić firmy, powinni płacić wyższe podatki, by dokładać się mocniej do budżetu - postuluje dziennikarz Bloomberga.
Innym pomysłem jest to, by wyżej opodatkować tych, którzy w 2020 roku zarobią tyle samo lub więcej w porównaniu z 2019 r. Ale uwaga! Od tej zasady powinny być wyjątki, np. lekarze i pielęgniarki, którzy narażają swoje życie w walce z pandemią, nie można ich jeszcze za to karać podatkowo. Podobnie listonosze i wszyscy, którzy pracują na tzw. pierwszej linii frontu. A więc dostałoby się generalnie tym, którzy pracują zdalnie z domu.
Czytaj także: Certyfikat rezydencji podatkowej. Jak go zdobyć?
Ale tu też czai się pułapka. Bo jak zaczniemy teraz ludziom mówić, że będą musieli oddawać państwu więcej, to się zdenerwują, a jak już trochę ochłoną, to zaczną oszczędzać. A gospodarce do rozkręcenia się będzie potrzebne coś dokładnie odwrotnego.
No to może jednak podatki tylko dla firm i to tych największych i najlepiej nie „naszych”? Taki pomysł ma polski minister finansów. Tadeusz Kościński na łamach „Financial Times” właśnie przekonywał Europę, że nie można szukać pieniędzy na walkę z epidemią, przesuwając środki z jednego miejsca w drugie. Trzeba znaleźć zupełnie nowe środki. Gdzie?
"Należy się przyjrzeć rajom podatkowym, podatkowi cyfrowemu, także podatkowi od transakcji finansowych i podatkowi od emisji dwutlenku węgla: podatkom, które uderzą w inne gospodarki, niekoniecznie (gospodarki UE)" - mówił w wywiadzie dla „FT” Tadeusz Kościński.
„To absolutnie niedorzeczne, że wszyscy zastanawiamy się, gdzie możemy znaleźć jak najwięcej pieniędzy, aby podnieść nasze gospodarki, a pieniądze są wysyłane do Stanów Zjednoczonych" - dodał polski minister, nie ukrywając, że ma na myśli głównie opodatkowanie amerykańskich gigantów cyfrowych jak Google czy Amazon.
Tę retorykę potwierdził premier Morawiecki podczas wirtualnego spotkania na Facebooku. „Nie możemy pozwolić, by amerykańskie czy chińskie firmy podbiły Europę” - mówił premier. I dlatego, chciałby dodatkowego opodatkowania dla firm z USA i Chin, które postrzega jako zagrożenie.
„Firmy z USA i Chin czerpią ogromne korzyści z funkcjonowania na jednolitym rynku europejskim i to one powinny łożyć na budżet unijny – mówił premier.
To już naprawdę wygląda jak wojna, w której kluczowe znaczenie ma narodowość.