1 stycznia w życie weszły przepisy cywilizujące rynek taksówkarski. Dla kierowców oznacza to ogromne zamieszanie i konieczność wyrabiania nowych licencji. Ale pasażerowie też na własnej skórze odczują noworoczne zmiany.
To, że taki moment nadejdzie, było pewne, właściwie odkąd Uber zaczął zdobywać popularność nad Wisłą. Zabójczo niskie stawki za kilometr, nieznający zasad ruchu drogowego cudzoziemcy za kierownicami i liczne kontrole inspekcji drogowej – wrażeń uzbierało nam się co niemiara.
Na szczęście ustawodawca w końcu się opamiętał i stworzył prawo, które z drobnymi niedoskonałościami stanowi coś w rodzaju kompromisu między próbą zabetonowania dostępu do zawodu ze strony taksówkarzy, a jego całkowitym zderegulowaniem, czego chciał Uber.
Od nowego roku licencje taksówkarskie wciąż będą więc obowiązkowe, ale ich zdobycie będzie dużo prostsze niż dzisiaj. Kierowcy będą musieli przejść badania, przedstawić zaświadczenia o niekaralności, kupić kasy fiskalne (rozporządzenia, które miało zastąpić je aplikacją, wciąż nie ma), zarejestrować swoje samochody jako taksówki, a potem obkleić je zgodnie z wymogami narzucanymi przez miasto i zawiesić na dachu koguta. Zniknie jednocześnie konieczność zdawania egzaminów z topografii, które do tej pory były wymagane przez niemal wszystkie polskie miasta.
Z drugiej strony nowe obowiązki dostaną też platformy w rodzaju Ubera, Bolta czy Free Now, które staną się w myśl nowego prawa pośrednikami. Wszystkie te firmy dostaną 3 miesiące na uzyskanie licencji na przewozy. W efekcie każdy z tych podmiotów stanie się odpowiedzialny za kierowców, których dopuszcza do korzystania z aplikacji. Jeżeli ITD złapie na gorącym uczynku osobę bez licencji taksówkarskiej, problemy będzie mieć też pośrednik. A to bardzo mocno zmieni jego dotychczasową optykę. Co klienci z pewnością odczują, bo…
Dłużej poczekamy sobie na taksówkę
W Uberze i Bolcie większość kierowców jeździ obecnie bez licencji. Obie platformy podają, że zdecydowana większość ich użytkowników to osoby, które tylko dorabiają sobie po godzinach. Właśnie w tę liczną rzeszę nowe przepisy uderzą najbardziej. Koszt OC skoczy w górę mniej więcej dwukrotnie, załatwienie licencji też wiąże się z wydatkiem kilkuset złotych. Nie mówiąc już o tym, że stempel w dowodzie z napisem taxi automatycznie obniży wartość samochodu, który realnie na działalność zarobkową poświęca, dajmy na to 20h tygodniowo.
Z tego względu wielu kierowców może zrezygnować i machnąć ręką na Ubera. Przedstawiciele platform już wcześniej ostrzegali, że czas oczekiwania na samochód może się zwiększyć z kilku do kilkunastu minut. To w sumie żadna tragedia, ale znaczący spadek liczby kierowców ma jeszcze jedną, o wiele większą wadę. Czeka nas bowiem…
Wzrost stawek za przejazdy
Umówmy się – to musiało się w końcu stać. Sytuacja, w której przejazd kosztuje 1,3 zł za kilometr, podczas gdy sama cena benzyny to 40-50 groszy, była nie do utrzymania. Free Now, Bolt i Uber i tak w końcu przestałyby organizować promocje i z własnych kieszeni dopłacać pasażerom do przewozów.
Problem rozwiąże się jednak prawdopodobnie sam. Jeżeli za mniejszą liczbą kierowców nie pójdzie drastyczny spadek popytu na taksówki, będziemy musieli przyzwyczaić się do mnożników. A te potrafią być naprawdę drakońskie. O ile maksymalne stawki nabijane przez taksometry są ograniczone miejskimi przepisami, o tyle wskazania aplikacji nie mają już żadnych zahamowani. Chcesz jechać? To płać i płacz. A na miejsce dowiezie cię w tym czasie…
Kierowca, który nie zna miasta
Lex Uber znosi obowiązek zaliczania testów z topografii miasta. Licencjonowany taksówkarz nie będzie musiał znać również języka polskiego. Do tej pory takie sytuacje były oczywiście częste, sprowadzały się jednak tylko do Ubera i Bolta. I w dodatku było to nielegalne. Teraz każda firma z licencją na przewozy będzie mogła zgodnie z prawem zatrudnić taksówkarzy, których komunikatywność ograniczy się do potwierdzenia naszej tożsamości.
Jeżeli jednak chcemy bardziej otwartego i zliberalizowanego rynku przewozów, trzeba wziąć te niedogodności na klatę. Alternatywą jest bowiem powrót do czasów, w których za 2 zł/km taksówkarzowi nie chciało się wyruszać z postoju. Tak więc, coś za coś.