Sorry, ale to nie może się dobrze skończyć. Rząd kazał przedsiębiorcom zająć się inflacją
Rada Ministrów zadekretowała, że płaca minimalna wzrośnie w przyszłym roku docelowo o prawie 20 proc. To 8 punktów procentowych więcej niż wynosi prognozowana inflacja na najbliższy rok. Dylemat, jak radzić sobie z szalejącym wzrostem cen został oficjalnie rozwiązany. Teraz pozostaje tylko czekać i obserwować, czy nowe obciążenia nie przygwożdżą przedsiębiorców, bo inaczej genialną strategię trafi szlag.
Gdy szaleje inflacja, nie można dodatkowo nakręcać cen, twierdzą niektórzy. To nieprawda. Można. Tylko wynagrodzenia muszą rosnąć jeszcze szybciej. Na tym polega odpowiedzialność – mniej więcej taki tok rozumowania przyświeca obecnie partii rządzącej.
Rada Ministrów potwierdziła, że od stycznia 2023 r. płaca minimalna wzrośnie do 3490 zł, a w lipcu pójdzie w górę o kolejne 110 zł w górę - do 3600 zł brutto.
Sama kwota nie rzuca w dzisiejszych warunkach na kolana. Po odliczeniu podatków pracownikowi zostanie z tego mniej niż 2800 zł. To pieniądze, za które w większych miastach można znaleźć co najwyżej dach nad głową, co pozwala przeżyć wyłącznie jeżeli opanowało się sposób odzywania oparty na fotosyntezie. A i to realnie wystarczyłoby tylko na kilka miesięcy w roku.
Nowa płaca minimalna nie rzuca na kolana
Także w kontekście zarobków ogółu Polaków. Analitycy banku PKO SA policzyli, że minimum krajowe nie przekroczy połowy wysokości średniej krajowej. Patrząc na inne kraje OECD to spory odsetek, ale nie największy. Stawia nas w jednym rzędzie z dość obszernie definiowaną czołówką krajów wysokorozwiniętych, w której znajdują się m.in. Niemcy, Wielka Brytania i Francja.
O co więc cały raban? Już odpowiadam - o tempo tych zmian. W porównaniu z bieżącym rokiem uposażenie najsłabiej zarabiających Polaków od lipca będzie wyższe o równo 19,6 proc. Niezła podwyżka, prawda? Niewiele branż w kraju może sobie pozwolić na taką dynamikę zarobków. I obawiam się, że niewiele firm sobie na nią realnie pozwoli. Nastroje firm są coraz gorsze, a z kolejnych raportów obrazujących stan ducha polskiego przedsiębiorcy można wyczytać, że część z nich jest o krok od likwidacji działalności.
Ba, co ja mówię. Prowadzący własną działalność są autentycznie przerażeni lawinowo rosnącymi kosztami. Strach zagląda firmom w oczy do tego stopnia, że niektóre zamykają się jeszcze zanim przyjdzie im zapłacić pierwsze kryzysowe rachunki. Tak stało się na przykład z restauracją Absynt w Nowym Targu. Knajpa istniała sobie 12 lat, a teraz właściciel powiedział, że to koniec. Bo prąd, bo gaz, bo drożeje jedzenie. A klienci coraz mniej chętnie wpadają, bo sami też nie mają pieniędzy.
Podobna sytuacja ma miejsce w Łodzi, gdzie działalność kończy najstarsza piekarnia w mieście. Powody? Te same co na Podhalu - robi się po prostu za drogo. W tym samym czasie jeden z zakładów włókienniczych w województwie łódzkim rozkłada bezradnie ręce tłumacząc, że już na początku przyszłego roku jedna faktura za gaz przekroczy obroty całej spółki.
Drożyzna nie jest problemem pojedynczych przedsiębiorstw
W lipcowym raporcie Assay Biznes jedna trzecia przedsiębiorców przyznała, że zastanawia się nad likwidacją firmy. Kolejne 20 proc. chce odsprzedać swój biznes komuś innemu. To oznacza, że rozterki odnośnie dalszego prowadzenia przedsiębiorstwa ma jakieś 50 proc. ankietowanych.
No a teraz do tej sumy wszystkich nieszczęść dochodzi bardzo konkretny wzrost płacy minimalnej. Główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich zauważył, że najniższe wynagrodzenia urosną 8 punktów procentowych powyżej prognozowanej przyszłorocznej inflacji. Rząd daje w ten sposób w zawoalowany sposób do zrozumienia, ze najbiedniejsi Polacy nie muszą obawiać się wzrostu cen, a pracownicy pewnie skaczą z radości. Ale dla wielu przedsiębiorców nie będzie to niczym innym jak gwoździem do trumny.