REKLAMA

Za prąd będziemy płacić i płakać. Prezes PGE chce skończyć z fikcją dopłat do rachunków

Uwolnienia cen energii elektrycznej dla odbiorców indywidualnych domaga się Wojciech Dąbrowski, prezes Polskiej Grupy Energetycznej. Jak zapewnia, nie doprowadzi to do „nienaturalnego wzrostu cen prądu dla gospodarstw domowych”. Dąbrowski straszy, że jeśli Bruksela przeforsuje strategię Fit for 55, to Polska będzie musiała wydać ponad 600 mld zł na transformację energetyczną w ciągu nawet 5 lat. Ktoś za to musi przecież zapłacić.

Ceny prądu. Prezes PGE chce skończyć z fikcją rządowych dopłat, mamy płacić więcej
REKLAMA

„Jako PGE opowiadamy się za uwolnieniem cen prądu dla gospodarstw domowych w naszym kraju” – deklaruje szef państwowej spółki w wywiadzie dla wnp.pl. „Z naszych analiz wynika, że nie doprowadziłoby to do nienaturalnego, zawierającego nieuzasadnione zyski wzrostu cen prądu dla gospodarstw domowych” – dodaje.

REKLAMA

Warto zwrócić uwagę, że prezes Dąbrowski uspokaja, że wzrost cen po likwidacji nie będzie „nienaturalny”, co jednak wcale oznacza, że rachunki nie pójdą ostro w górę. Naturalny oznacza tylko tyle, co wynikający ze wzrostu kosztów wytwarzania energii elektrycznej, a te dla polskiej energetyki węglowej będą gigantyczne.

Koszt 136 mld euro

Prezes PGE ostrzega, że zaostrzenie przez Komisję Europejską proklimatycznego kursu będzie oznaczało dla Polski gigantyczne wydatki. Wskazuje, że realizacja pakietu Fit for 55, który zakłada podniesienie celu redukcji emisji CO2 do 2030 roku z obowiązujących 40 proc. do 55 proc. to dla naszego kraju to „koszt rzędu 136 mld euro”. Według obecnego kursu wspólnej waluty jest to kwota 624 mld zł.

Wojciech Dąbrowski zastrzega, że nie chciałby wszystkiego puścić na żywioł, bo dla niektórych wzrost cen prądu po prostu będzie nie do udźwignięcia. „Równolegle powinien powstać system ochrony tzw. odbiorców wrażliwych, zagrożonych ubóstwem energetycznym, dla których pokrycie kosztów energii elektrycznej i ciepła stanowi co miesiąc duży wysiłek finansowy” – mówi.

Szef największej spółki wytwarzającej energię elektryczną w Polsce zwraca uwagę, że z perspektywy polskiej energetyki kluczowe znaczenie będzie mieć nadchodząca reforma unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji. Przypomina, że system ETS ma docelowo objąć także transport morski i drogowy, a nawet sektor mieszkalnictwa.

Ceny emisji szaleją

Ceny uprawnień do emisji CO2 rosną w zastraszającym tempie. Jeszcze w 2017 roku było to poniżej 10 euro za tonę, potem przez jakiś czas ceny oscylowały w granicach 20-30 euro. Jeszcze w listopadzie zeszłego roku cena nie przekraczała 25 euro, ale potem nastąpiła prawdziwa eksplozja. Dzisiaj za prawo do emisji tony CO2 płaci się około 54,5 euro.

 class="wp-image-1515433"
REKLAMA

Część ekspertów uważa, że wprowadzenie programu Fit for 55 w życie będzie oznaczało, że cena uprawnień do emisji będzie się płaciło 80 euro, a może nawet więcej. Dlaczego to ma takie znaczenie? W przypadku gospodarki opartej na wysokoemisyjnej produkcji prądu takiej jak polska, przekłada się to bezpośrednio na koszty wytwarzania energii, a co za tym idzie, na wysokość rachunków za prąd.

Wojciech Dąbrowski uspokaja, że PGE nie zamierza kurczowo trzymać się węgla i ma „bardzo ambitną” strategię. „Zakładamy, że do 2030 roku nastąpi zwiększenie udziału OZE w produkcji energii grupy do 50 proc., a do 2050 roku grupa zamierza osiągnąć neutralność klimatyczną, czyli zero emisji netto CO2 i zapewniać 100 proc. zielonej energii dla klientów” – mówi prezes PGE.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA