Darmowe pieniądze i 44 raty za friko. Tysiące Polaków mają już do tego prawo, ale nie wiedzą o tym
W maju z Funduszu Wsparcia Kredytobiorców skorzystało prawie tysiąc osób. To gigantyczny skok, bo jeszcze w lutym takie wsparcie dostało 10 osób. Takie – oznacza nieoprocentowany kredyt na spłatę hipoteki w wysokości 72 tys. - po 2 tys. zł miesięcznie przez trzy lata, a potem 44 ze 144 rat mogą zostać nawet umorzone. Okazuje się, że z tej opcji ratunkowej może obecnie skorzystać nawet 200 tys. kredytobiorców, ale duża część z nich nie ma o tym pojęcia. I to powinna być rola banków, by tych ludzi uświadamiać. Choć to oczywiście byłoby strzelanie we własne kolano, bo banki musiałyby wyjąć z kieszeni nawet 4,4 mld zł.
Ten strzał w kolano polega na tym, że to banki składają się na Fundusz Wsparcia Kredytobiorców, więc wcale nie jest im na rękę, by korzystało w niego jak najwięcej osób. Jak pieniędzy na pomoc w ramach FWK zabraknie, będą musiały dosypać z własnej kieszeni więcej.
Właściwie na razie trudno obawiać się, że środków zabraknie, bo stan na maj był taki, że w FWK zgromadzone było 609 mln zł, a wkrótce banki dosypią jeszcze 1,4 mld zł.
Ale jak te pieniądze zaczną rozchodzić się za szybko…
Gwałtownie rośnie liczba Polaków wyciągających rękę po pomoc
Obecnie liczba kredytobiorców, którzy skorzystali z FWK niby nie jest duża, ale błyskawicznie rośnie, Dotąd co miesiąc FWK wspierał kilka, najwyżej kilkanaście nowych osób. Ale sytuacja zaczęła się zmieniać w marcu, kiedy nagle liczba kolejnych umów o wsparcie skoczyła z 10 do 178, potem w kwietniu do 356, a w maju już do 968.
To prawdopodobnie efekt dwóch czynników. Coraz więcej Polaków zaczyna mieć problemy ze spłatą kredytu w związku z podwyżkami stóp procentowych. Ale jednocześnie coraz więcej wie, że coś takiego jak FWK w ogóle istnieje i jest dla ludzi.
Tylko że wie ciągle za mało. Tak przynajmniej uważa Katarzyna Szwedo-Mackiewicz z biura Rzecznika Finansowego. Do Rzecznika bowiem zgłasza się coraz więcej klientów banków z prośbą o pomoc w obniżeniu swoich rat. Rzecznik oczywiście takich kompetencji nie ma. Odsyła więc do banków, bo to bezpośrednio u nich można złożyć wniosek o wsparcie w ramach Funduszu.
To zresztą ciekawe, że klient, zamiast z kłopotem iść do swojego banku, idzie do kogoś innego prosić o pomoc, bo ma problem z bankiem. Wygląda, jakby klienci traktowali swój bank jak potencjalnego wroga, nie przyjaciela. Szkoda. Ale może słusznie.
Banki, gdyby były przyjaciółmi, powinny teraz zorganizować wielką akcję informacyjną skierowaną do swoich klientów, by ci wiedzieli, że z FWK mogą skorzystać i jak to zrobić krok po kroku. A jak same jednak nie chcą? Powinien im taki obowiązek narzucić KNF. Bo jest kogo ratować.
Banki, gdyby były przyjaciółmi, powinny teraz zorganizować wielką akcję informacyjną skierowaną do swoich klientów, by ci wiedzieli, że z FWK mogą skorzystać i jak to zrobić krok po kroku. A jak same jednak nie chcą? Powinien im taki obowiązek narzucić KNF. Bo jest kogo ratować.
200 tys. Polaków kwalifikuje się do pomocy
My tu sobie opowiadamy o jakimś tysiącu umów podpisanych w maju w ramach FWK, a sam KNF szacuje, że obecnie do skorzystania z programu kwalifikować może się nawet 200 tys. Polaków. Z szacunków Komisji wynika bowiem, że tyle właśnie kredytobiorców z powodu wzrostu stóp weszło w etap, z którym rata kredytu pochłania im już 50 proc. dochodu, jak mówi w wywiadzie dla Business Insidera Marcin Mikołajczyk, wiceprzewodniczący KNF odpowiadający za sektor bankowy.
Te 200 tys. osób powinno dostać list z banku, który uświadomi im, do czego mają prawo.
A pomoc jest bardzo wymierna: dopłata do rat kredytu w wysokości 2 tys. zł miesięcznie przez trzy lata. W ten sposób można otrzymać maksymalnie 72 tys. zł, które potem trzeba spłacić, ale…
Po pierwsze, ta pożyczka jest nieoprocentowana, a więc za darmo. Po drugie, spłata zaczyna się dopiero dwa lata po wypłaceniu ostatniej transzy pomocy, jest więc czas na uregulowanie swojej sytuacji finansowej, a międzyczasie stopy procentowe prawdopodobnie spadną, więc i raty się skurczą. Po trzecie, do spłaty są niby 144 raty, ale jak ktoś spłaci terminowo pierwsze 100, pozostałe 44 mogą zostać anulowanie, a więc 22 tys. zł kredytobiorca dostaje w prezencie.
Oczywiście banki nie lubią rozdawać pieniędzy w prezencie. Żadna firma nie lubi. Dlatego nie mają interesu, by wszyscy, którym formalnie ta pomoc się należy, z niej skorzystali. Gdyby każdy z tych 200 tys. Polaków, którym rata zabiera dziś już co najmniej 50 proc. pensji, z FWK skorzystał i spłacał zadłużenie terminowo, a więc 22 tys. zł zostałoby mu anulowane, banki kosztowałoby to 4,4 mld zł
Sporo. A przecież to tylko jeden z trzech warunków skorzystania z Funduszu. Drugi to utrata pracy i status bezrobotnego, a trzeci - jeśli, po odjęciu miesięcznych kosztów obsługi kredytu kredytobiorcy pozostaje w kieszeni na życie tylko 1552 zł/os. w gospodarstwie jednoosobowym oraz 1200 zł/os. w gospodarstwach wieloosobowych.
Polaków, którzy mogą dostać pomoc, jest więc zapewne więcej. Szkoda, że nie ma im kto o tym powiedzieć.