Deweloperzy nie muszą podawać cen. Podobno to dla dobra klienta
Mieszkanie to nie jogurt ani buty do biegania - nie da się ich kupić przez internet, przez telefon też nie. A jak nie da się tak zawrzeć transakcji, to i nie ma obowiązku pełnego informowania o cenie - mówi UOKiK któryś już raz wywoływany do odpowiedzi w sprawie deweloperów. Urząd przyznaje, że to nie do końca ładnie wobec klientów, ale nie mamy pańskiego płaszcza i nic pan nie zrobisz.
Wkurza was, że deweloperzy zwykle nie podają cen w ogłoszeniach sprzedaży mieszkań w internecie? Nie tylko was, panią minister Katarzynę Pełczyńską-Nałęcz też. Tylko że UOKiK twierdzi, że spokojnie mogą sobie tak robić, nie łamiąc żadnego prawa.
O zdanie w tej sprawie zapytała urząd „Rzeczpospolita”, a ten odpowiedział, że w sumie zgodnie z przepisami ustawy o informowaniu o cenach towarów i usług, które deweloperów również obowiązują, cena mieszkania musi być podana klientowi w sposób jednoznaczny, niebudzący wątpliwości oraz umożliwiający porównanie cen, ale tylko w miejscu sprzedaży detalicznej.
Znaczy: w biurze sprzedaży.
A że przez internet mieszkania nie da się kupić, to i nie trzeba tam podawać ceny.
Kupno mieszkania jest jak super hit na sobotę w Polsacie
Tylko że to nie koniec tej opowieści, bo jednocześnie UOKiK przyznaje, że korzystniejsze byłoby dla konsumentów, gdyby mogli cenę mieszkania poznać na stronach internetowych.
Dlaczego? Tego już nie wyjaśnia, bo w sumie nie trzeba. Poznanie ceny w warunkach spokoju, bez presji czasu, bez sprzedawcy, który szepcze do ucha klientowi marketingowe frazesy, pozwala na chłodną analizę oferty, porównanie jej z konkurencją.
Oczywiście nikt nie zabrania klientowi pójść do biura sprzedaży, poznać cenę i wysłuchać marketingowego bełkotu sprzedawcy o lokalu w kompleksie o nazwie Zielony Gaj albo inna Rajska Wyspa w „doskonałej lokalizacji”, czyli tuż przy obwodnicy miasta albo „niemal w centrum”, bo każde mieszkanie w ofercie jest w odległości „15 min od centrum”, tylko czasem drobnym druczkiem dopisane jest, że to centrum handlowe, spod którego odjeżdża autobus, który zawiezie cię na tramwaj, gdzie po 15 przystankach dojedziesz do centrum miasta.
A po wysłuchaniu tych opowieści sprzedawcy, możesz pójść do kolejnego, wysłuchać, pójść do kolejnego, znowu wysłuchać, i do następnego, a potem porównać oferty. Można, jasne, tylko po co tracić tyle czasu?
Więcej wiadomości na temat nieruchomości można przeczytać poniżej:
Tak mi się skojarzyło, że kupno mieszkania jest jak oglądanie filmu w Polsacie - możesz obejrzeć super hit w sobotę, ale za cenę pojawiających się co chwilę i trwających wieczność bloków reklamowych. Nie obejrzysz reklam, nie dostaniesz produktu.
Polak głupi na budowie, mądry w banku
I teraz najciekawsze: UOKiK zwącą uwagę, że mieszkania są produktem niejednorodnym, ich wartość zależy od lokalizacji, piętra, standardu wykończenia, rozkładu pokoi, a tym samym powtarza argumentacje samych deweloperów, którzy w ten sposób tłumaczą, dlaczego tak ważne jest ściągnięcie klienta na osobiste spotkanie ze sprzedawcą. Tylko tak sprzedawca będzie mógł wyjaśnić klientowi wszystkie atuty nieruchomości.
I tak sobie myślę, że to fascynujące, że urząd mający chronić interesy konsumentów tak bardzo przejmuje się tym, by klient, aby na pewno zrozumiał dobrze, że mieszkanie na drugim piętrze musi być droższe niż to na parterze, albo na czwartym bez windy. Tak bardzo dba, by klient miał świadomość, czy podłoga będzie dębowa, czy z jesionu, jeśli zamówi mieszkanie pod klucz, wydając na to pół miliona złotych. By klient zrozumiał, do czego samodzielnie może by nie doszedł, że kilometr dalej jest las i że to fajnie.
Do tego wszystkiego wystarczy umiarkowany poziom IQ, darmowe mapy Google oraz przeczytanie prospektu informacyjnego pisanego prostym językiem.
A jednocześnie przez lata żaden urząd nie przejmował się, czy ten sam klient, podpisując umowę zobowiązującą go do zapłaty dwukrotności wartości takiego mieszkania przez 30 lat na pewno rozumie, co podpisuje. Czy na pewno „sprzedawca” dokładnie mu wytłumaczył, że kupując produkt o nazwie „kredyt hipoteczny”, dostaje w gratisie ryzyko kursowe i walutowe i czy na pewno rozumie, co to jest.
Ciekawe, że dziś można śmiało „kupić” kredyt hipoteczny przez internet (de facto, choć formalnie nadal na ostateczne złożenie podpisu trzeba stawić się osobiście, ale lada chwila i to się zmieni) i jakoś nikt nie uważa, że to tak skomplikowany produkt, że konieczny byłby bezpośredni pogłębiony kontakt klienta ze sprzedawcą.
Ale w przypadku zakupu mieszkania już koniecznie trzeba spotkać się osobiście.
Zupełnie, jakby Kowalski lepiej rozumiał co to RRSO czy hipoteka kaucyjna, ale nie potrafił skumać, dlaczego mieszkanie z balkonem jest droższe niż to bez.