To trzeba płacić ten abonament czy nie? Zobaczcie sami, co wypisują politycy
Jestem niemal pewien, że politycy, którzy dorwali się do władzy (żeby było jasne nie tylko PiS,-u, ale i inni), nie będą parli do likwidacji abonamentu radiowo-telewizyjnego, bo to dla nich doskonała podkładka, by bezkarnie finansować media publiczne z budżetu, nie narażając się na zarzuty z Brukseli o stosowanie nieuprawnionej pomocy publicznej. Co innego opozycja – ci znosząc ignorowany przez większość Polaków obowiązek, mają szansę się im przypodobać, a przy okazji pokrzyżować plany rządzącym. Taką próbę podjęli właśnie posłowie PSL i Kukiz’15.
Kilka dni temu parlamentarzyści Koalicji Polskiej złożyli projekt ustawy, w którym postulują likwidację abonamentu RTV i wprowadzenie finansowania mediów publicznych ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Po wcześniejszych pomysłach posłów Platformy Obywatelskiej oraz niektórych (tych niewtajemniczonych w plany rządu) Prawa i Sprawiedliwości to kolejne ugrupowanie, które chce skończyć z powszechnym obowiązkiem uiszczania opłaty radiowo-telewizyjnej, który i tak istnieje tylko na papierze.
W zamian posłowie PSL i Kukiz’15 proponują, by telewizja publiczna była finansowana z budżetu państwa kwotą 750 mln zł rocznie, ze środków pochodzących z praw do audycji, reklam i audycji sponsorowanych tudzież dobrowolnych wpłat od osób fizycznych.
Czytaj też: Kiedy komornik może zająć konto?
Polacy mają w nosie abonament. Zlikwidujemy go – proponują PSL i Kukiz'15
W uzasadnieniu do projektu ustawy autorzy zmian przypomnieli, że opłata od osób fizycznych pobierana jest obecnie w Polsce w oparciu o deklaracje abonentów składane na Poczcie Polskiej.
„Jeżeli dana osoba nie złoży takiej deklaracji, powstaje domniemanie, że nie posiada ona odbiornika radiowego ani telewizyjnego oraz że nie jest zobowiązana do wnoszenia opłat abonamentowych”
– wskazują autorzy projektu ustawy.
I konstatują, że obowiązek płacenia abonamentu jest martwy, ponieważ wywiązuje się z niego jedynie 16 proc. gospodarstw i to tych, które zarejestrowały wcześniej odbiornik.
Ile odbiorników nigdy nie zostało zarejestrowanych, dokładnie nie wiadomo. Z szacunków GUS wynika, że 2 proc. z 13,5 mln polskich gospodarstw domowych deklaruje, że nie posiada żadnego odbiornika, reszta, 98 proc., powinna płacić.
„Ze względu na brak skutecznych narzędzi prawnych niemożliwa jest weryfikacja stanu posiadania odbiorników radiowych lub telewizyjnych”
– przyznają posłowie PSL i Kukiz'15.
Dokładnie z tego samego założenia wychodzą posłowie PiS, którzy w niedawno złożonym w Sejmie projekcie ustawy uznali, że nikt w żaden sposób nie jest w stanie wyegzekwować obowiązku rejestracji odbiorników i tym samym zmusić Polaków do płacenia abonamentu.
Zasadność takiego podejścia wynika zarówno z nieefektywności w egzekwowaniu obowiązku rejestracji odbiorników, jak i braku z jednej strony realnych sankcji za brak rejestracji, a z drugiej braku korzyści wynikających z rejestracji. Wobec takiego stanu rzeczy można uznać, że osoby niezarejestrowane, ale posiadające prawo do zwolnienia postrzegają rejestrację jako bezcelową.
– napisali w uzasadnieniu.
Czy zatem złożony przez PSL-Kukiz’15 projekt ustawy ma szansę zostać przyjęty przez Sejm? W końcu za zlikwidowaniem abonamentu RTV są zarówno Platforma Obywatelska, a także część posłów Prawa i Sprawiedliwości.
Koalicja rządowa nie jest jednomyślna w sprawie finansowania mediów.
Latem z resortu kultury oraz Rady Mediów Narodowych wyszły propozycje zlikwidowania abonamentu i wydawało się, że mają one spore szanse na powodzenie. Tymczasem kilka tygodni później premier Morawiecki (poparty przez szefa Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji) uciął dywagacje na ten temat, stwierdziwszy, że rząd nie planuje żadnych zmian w obowiązujących przepisach dotyczących abonamentu RTV.
Dlaczego szef rządu nie chce likwidacji powszechnego obowiązku łożenia na media publiczne, nie jest jasne.
Ktoś powie, że chodzi o pieniądze. Fakt, w czysto wizerunkowej batalii o zrównoważony budżet liczy się każda złotówka. Ale jednocześnie w parlamencie z ogromną szansą na przyklepanie jest już projekt ustawy zgłoszonej przez posłów PiS, który zakłada rekompensatę za utracone wpływy z tytułu całkowitych bądź częściowych zwolnień z abonamentu na rekordowo wysokim poziomie (1,95 mld zł), co przełoży się na historycznie wystawne budżety TVP i innych mediów publicznych.
Jest jeszcze możliwość, że premier Morawiecki wybiega w przyszłość i jako wytrawny strateg, biorąc pod uwagę ryzyko spowolnienia, obawia się, że przyszłości, nie uda się zabezpieczyć na potrzeby mediów publicznych tak wysokich środków, jak w tym roku.
N§ie ma znaczenia, że pieniądze na ten cel rząd zamierza pozyskać ze sprzedaży papierów skarbowych, a więc zaciągając dług. W przyszłych latach, gdy do budżetu nie będą wpływać już miliardy pochodzące z likwidacji OFE, może okazać się, że trzeba będzie wyemitować więcej obligacji, by pokryć pilniejsze wydatki niż pieniądze na podtrzymanie przy życiu TVP i Polskiego Radia.
Przepisy o abonamencie RTV to tylko alibi
Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego politykom, którzy akurat są u władzy, zależeć będzie, by abonamentu nie likwidować. Pisałem już o tym.
Posiłkując się ustawą o łożeniu na media narodowe, rządzący mogą dowolnie ustalać sobie wysokość „rekompensaty za utracone wpływy z abonamentu”, wypłacając z budżetu taką kwotę, jaka im pasuje albo na jaką ich akurat stać. Dokładnie zrobili tak posłowie PiS, postulując przekazanie TVP i innym rekordowo wysokiej dotacji z budżetu.
Aby Bruksela się nie przyczepiła, wymyślono, że rekompensatą za tych, którzy nie muszą płacić abonamentu, objęci zostaną nie tylko ci, którzy zarejestrowali radia i telewizory (3,8 mln osób), ale również liczniejsza grupa 4,6 mln Polaków, która nie dopełniła tego obowiązku, a której przysługuje takie zwolnienie. Dlatego w tym roku TVP i inne media publiczne dostaną w sumie ponad 2,5 mld zł (1,95 mld z rekompensaty i około 600-700 mln z abonamentu RTV).
Jak widać, przepisy o abonamencie służą rządzącym już tyko jako alibi, wygodna furtka, by swobodnie dotować media narodowe milionami złotych, bez ryzyka, że Unia Europejska przyczepi się o nieuprawnioną pomoc publiczną.
Oczywiście nie można wykluczyć, że jak przyjdą chude lata i państwowa kasa będzie świecić pustkami, to ob obowiązujące wciąż przepisy, posłużą jako pretekst, by wyciągnąć obywateli dodatkowe miliony. Wystarczy nasłać na nich Pocztę Polską, skarbówkę i komorników.
Niewykluczone też, że kontrolerzy ruszą w teren zaraz po rozstrzygnięciu wyborów prezydenckich. Przepisy przecież wciąż obowiązują.
Problem i największy absurd w tym, że wezwania zapłaty wysyłane są wyłącznie do tych, którzy figurują w bazie Poczty Polskiej jako osoby, które mają zarejestrowany odbiornik, ale przestały za to płacić. Jak pisałem wcześniej, politycy doskonale wiedzą, że większość z nas nie zarejestrowała posiadanego telewizora i nijak nie można ich do tego zmusić. Nasłanie kontroli przez pocztę nic nie znaczy, bo nie mamy obowiązku jej wpuszczać.
Na razie wszystko wskazuje, że Polacy mogą spać spokojnie. Zwróciłem się ostatnio z prośbą do Poczty Polskiej i Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji o udostępnienie informacji o kontrolach przeprowadzonych w 2019 r. Poczta poinformowała mnie, że gestorem danych jest KRRiT, a KRRiT nie raczył w ogóle odpowiedzieć. Jak rozumiem, nie ma się, czym chwalić.