Szykujcie się na rewolucję w 500+ i podwyżkę podatków. Rząd stawia teraz na mundurówkę
Większa armia, to większe koszty. A jeśli rząd nie chciałby zrezygnować z 500+, to musiałby podnieść podatki. To dlatego, że dodatkowe wydatki na wojsko mogą sięgnąć 100-140 mld zł. Skądś te pieniądze trzeba będzie wziąć. Dla pokazania skali, rocznie na 500+ Polska wydaje 41 mld zł. Spełnianie marzeń kosztuje. No, chyba, że chodzi tylko o strasznie Polaków wojną, żeby zmobilizować elektorat, wtedy możecie spać spokojnie.
Zwiększenie polskiej armii do 300 tys. żołnierzy i wyposażenie jej w odpowiedni sprzęt i infrastrukturę pojawił się już pod koniec października, kiedy prezes PiS wspólnie z szefem MON Mariuszem Błaszczakiem zaprezentowali projekt ustawy o obronie ojczyzny.
Ściśle rzecz biorąc, politycy chcieliby, aby polskie siły zbrojne liczyły 250 tys. żołnierzy zawodowych plus dodatkowo 50 tys. żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej. I to jest wariant minimum.
Tymczasem nie mamy nawet połowy. Według oficjalnych danych MON na koniec 2020 r. mieliśmy 107 tys. żołnierzy zawodowych i 21 tys. tych w Wojskach Obrony Terytorialnej.
Pytanie zatem, jak zwiększyć liczebność armii dwukrotnie, biorąc pod uwagę, że sierżant z 15-letnim stażem zarabia w wojsku przeciętną pensję w firmie prywatnej ok. 5800 brutto, czyli 4200 zł netto, a starszy szeregowy ze stażem poniżej dziesięciu lat 3150 zł na rękę? To nie są specjalnie atrakcyjne zarobki.
Rząd dokupi sobie żołnierzy
Po pierwsze, projekt ustawy o obronie ojczyzny przewiduje zachęty do pozostania w wojsku, na przykład żołnierz, który po 25 latach służby zdecyduje się nie odchodzić na emeryturę, otrzyma dodatek motywacyjny w wysokości 1,5 tys. zł brutto, a po 28,5 latach służby – 2,5 tys. zł brutto.
Druga zanęta to możliwość wypłacenia odprawy mieszkaniowej z najbardziej korzystnego okresu służby, który wskaże sam żołnierz.
Po trzecie, MON planuje, że dobrowolna służba wojskowa będzie się kończyć przysięgą po 28-dniowym szkoleniu, a po 11-miesięcznym szkoleniu specjalistycznym uposażenie ma być takie, jak uposażenie szeregowego, czyli 4400 zł brutto.
Po czwarte, studenci uczelni cywilnych zainteresowani służbą w armii dostaną specjalne stypendia. Szef MON zapowiedział także stypendia dla osób, które chcą po studiach cywilnych zostać oficerami.
No i oprócz tych dodatków, na pensje podstawowe trzeba będzie wydawać po prostu dwa razy więcej, skoro liczba żołnierzy ma się podwoić. A trzeba ich przecież też wyposażyć. Czy wszyscy trafią do piechoty? Nie wiadomo. A jak nie, to trzeba będzie dokupić czołgów.
A to wszystko kosztuje.
Będziemy wydawać na armię tyle co Izrael. Szaleństwo
W sierpniu minister Błaszczak jasno deklarował, że nakłady na obronność będą się zwiększać. Już w 2020 r. Były rekordowe i wyniosły 2,37 proc. PKB, ale według ministra, to wciąż za mało.
Oczywiście, mamy ustawę, która zakłada, że do 2030 roku 2,5 proc. PKB będziemy wydawać na obronność, ale to też są jeszcze zbyt niskie kwoty
– powiedział wówczas Mariusz Błaszczak.
Nie zdradził jednak na razie, jakie są odpowiednie.
I tu z wyliczeniami przychodzą ekonomiści.
Prof. Witold Orłowski, ekonomista i wykładowca akademicki, doradca PwC na łamach „Rzeczpospolitej” wylicza, że do sfinansowania zapowiadanych inwestycji w wojskowe kadry i logistykę potrzebne byłoby 5,5 proc. rocznego polskiego PKB. A jednocześnie podkreśla, że taki odsetek PKB przekazuje na obronę narażony na zagrożenia i ciągłe ataki Izrael.
To przecież szaleństwo. Ale ok. To jeszcze pytanie, skąd te pieniądze wziąć?
MON oficjalnie zapowiada, że powoła w BGK specjalny fundusz, którego źródłem finansowania będą wpływy ze skarbowych papierów wartościowych, obligacji wyemitowanych przez BGK objętych gwarancją Skarbu Państwa, wpływy z budżetu państwa oraz wpłaty z zysku NBP.
Konkretów brak, a dodatkowo eksperci nie są przekonani co do tego scenariusza.
Wyższe podatki albo rewolucja w 500+
Według prof. Orlowskiego tych pieniędzy należy jednak szukać w budżecie, bo opowiadanie bajek, że da się to zrobić poza konstytucyjnym systemem, poprzez emisję długu, to „mamienie wyborców, mijanie się z prawdą i manipulacja”.
Jeśli politycy są przekonani, że grozi nam wojna i konieczne są wyrzeczenia, aby odpowiedzialnie inwestować w wojsko, trzeba będzie zwiększyć podatki albo szukać oszczędności w budżecie, np. ciąć socjalne wydatki, m.in. na 500+ i emeryckie „czternastki”. Taka polityka forsownej militaryzacji będzie miała konsekwencje, może zmienić dotychczasowe priorytety w polityce gospodarczej, np. pogrzebać rządowy plan rozwoju, czyli Polski Ład
– powiedział prof. Orłowski.
Ktoś sobie to wyobraża? A może te opowieści o wielkiej armii tylko rzeczywiście tylko manipulacja? Szczególnie, że byli generałowie WP uważają plan podwojenie liczebności armii w dziesięć lat (po 15-20 tys. mundurowych rocznie) za nierealny.
Ale wiadomo, nic tak nie jednoczy społeczeństwa, nie pcha go w bezpieczne ramiona władzy, jak straszenie wojną.
Oczywiście nie zadziała to na wszystkich Polaków, szczególnie że badania pokazują, że większość z nas armii wcale nie chce powiększać. 48 proc. badanych przez IBRiS Polaków jest zdania, że liczba żołnierzy jest wystarczająca, a 39 proc. opowiada się za zwiększeniem liczby żołnierzy.
Ważne jednak, która część Polaków popiera marzenie ministra Błaszczaka i prezesa Kaczyńskiego. Otóż są to głównie popierający obóz Zjednoczonej Prawicy (86 proc.), czerpiący informacje z „Wiadomości" TVP (61 proc.) i TVP Info (71 proc.), wierzący i praktykujący regularnie (78 proc.) oraz wyborcy prezydenta Andrzeja Dudy (75 proc.).
Za są też zwolennicy Konfederacji (50 proc.) i głosujący w wyborach prezydenckich na Krzysztofa Bosaka (58 proc.).
A więc wystraszonych dusz i serc całej Polski minister Błaszczak nie skradnie, ale z całą pewnością zmobilizuje elektora po prawej stronie. I być może wystarczy do tego takie właśnie bajanie.