Rząd sprowadza nie ten węgiel, co trzeba. Zimą co trzeciemu Polakowi zabraknie opału
Jest jeszcze gorzej, węgla może zabraknąć również ciepłowniom i elektrowniom w Polsce – ostrzegał podczas spotkania zespołu parlamentarnego prezes Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla. Ale przecież statki do nas już płyną, dużo statków płynie – zapewnia rząd. Tylko że Izba mówi, że płynie nie ten węgiel, który jest nam najbardziej potrzebny.
Choć analitycy mBanku wyliczali niedawno, że deficyt węgla nam nie grozi i Polska jakoś się przez zimę prześlizgnie, to zastrzegali, że są analitykami bankowymi i nie znają się na niuansach, wykonali tylko prostą analizę, ile węgla rocznie zużywamy, ile w tym roku z powodu sankcji nałożonych na Rosję nie sprowadzimy z tego kraju, ile więcej sami wydobędziemy ze swoich kopalń oraz ile mamy już zakontraktowane z zagranicy.
I pozornie niby wszystko się spina, ale kluczowe pytanie brzmi, co właściwie importujemy z zagranicy. Okazuje się bowiem, że to, co do nas płynie może nie być wcale tym, czego najbardziej potrzebujemy.
Izba Gospodarcza Sprzedawców Polskiego Węgla podczas posiedzenia posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Suwerenności Energetycznej wskazywała, że problem będzie z węglem opałowym grubym. I to nie dlatego, że rządzący nie wiedzą, co kupują, albo kupują na oślep. Zdaniem Łukasza Horbacza, prezesa IGSP deficytów węgla grubego po prostu nie da się uzupełnić importem w odpowiednich ilościach.
Efekt? Polsce tej zimy zabraknie jednak 2,5 mln ton węgla opałowego.
30 proc. domów zostanie bez węgla na zimę
Horbacz wskazywał podczas posiedzenia, że te 2,5 mln ton to deficyt, który będzie dotyczył gospodarstw domowych. Czy to dużo? Owszem, to 27 proc. zapotrzebowania Polaków na węgiel do ogrzewania prywatnych domów. Gdyby analizy Izby się sprawdziły, Polaków czekałby zimą prawdziwy dramat.
Jedyne, co może pocieszać, to fakt, że izba sprzedawców polskiego węgla to lobby tej grupy interesu jak każde inne, w jej interesie jest więc straszyć, że węgiel importowany nie da rady.
Ale wróćmy do rzeczy. Dlaczego właściwie węgla ma zabraknąć? Według prezesa IGSP w polskich domach dominują kotły zasypowe, które wykorzystują węgiel gruby, a w tym, co sprowadzamy teraz do Polski udział węgla grubego to zaledwie 10-15 proc. Reszta to nie jest asortyment, którym Polacy będą mogli ogrzewać swoje domy.
A więc może i będziemy mieć dużo węgla, ale orzech i kostka to nadal będą towary deficytowe, o które będziemy się zabijać.
Prądu też zabraknie?
Ale to nie koniec złych wieści. 2,5 mln tony to ilości, jakich zabraknie gospodarstwom domowym. Ale Izba jeszcze w kwietniu ostrzegała premiera, że kolejne 1,5-3,5 ton to węgiel, którego może zabraknąć polskim firmom energetycznym i ciepłowniczym. W sumie węglowy deficyt może więc sięgnąć 4-6 mln ton.
Czy skoro dziś ostrzeżenia Izby nadal są takie alarmistyczne, to znaczy, że premier od kwietnia nic z tym nie zrobił?
Przeciwnie, przecież zlecił dwóm spółkom - PGE Paliwa i Węglokoks interwencyjne zakupy za granicą. Mamy w ten sposób zyskać dodatkowe 4,5 mln ton węgla. Tylko że, zdaniem Łukasza Horbacza, z tego zaledwie 900 tys. ton to będzie węgiel opałowy.
Jak Izba będzie mieć rację, marznąć wkrótce będą nie tylko mieszkańcy domów, ale i mieszkań ogrzewanych centralnym ogrzewaniem. I na blackouty się lepiej przygotować. Macie zrobiony zapas świeczek?