Mądre rządy robią mądre interwencje, głupie rządy robią głupie interwencje
Mamy za sobą dość niesamowity tydzień, obfitujący w dramatyczne wydarzenia w sektorze bankowym w Europie i w Stanach Zjednoczonych. Upadł Silicon Valley Bank, ale jego klienci zostali uratowani w wyjątkowy sposób, bo zagwarantowano im depozyty powyżej wcześniej wyznaczonego limitu. Zrobiono to, bo amerykańskie państwo chciało w ten sposób ochronić i ustabilizować sektor startupów, który najwyraźniej uznało za cenny i wart ochrony.
W Europie Szwajcarzy uratowali przed wpadnięciem w śmiertelny korkociąg bank Credit Suisse, oferując mu ratunkową pożyczkę w wysokości 50 mld franków. W Stanach kolejny bank średniej wielkości First Republic został uratowany zastrzykiem w wysokości 30 miliardów dolarów. Co ciekawe nie są to pieniądze podatników, ale kwoty, które przelały inne prywatne banki. JP Morgan, Bank of America, Citibank i Wells Fargo przeznaczyły po 5 mld dolarów, Morgan Stanley i Goldman Sachs po 2,5 mld dolarów plus parę innych, mniej znanych wyłożyło po miliardzie.
Akcję wymyśliła ponoć sekretarz skarbu Janet Yellen, która namówiła na nią szefa JP Morgana, Jamiego Dimona. On z kolei wyłożenie pieniędzy namówił inne banki. Mamy tu więc wyjątkowy przykład interwencji nie tyle państwowej, co zainspirowanej przez państwo i pokaz sporej pomysłowości i kreatywności w ciężkich czasach.
Oczywiście, kiedy ciężkie czasy miną, sytuacja się ustabilizuje i wszystko wróci do normy, wtedy First Republic odda te depozyty właścicielom, a w Szwajcarii Credit Suisse spłaci pożyczkę bankowi centralnemu. W tak wyjątkowych czasach, wyjątkowo kłuje mnie w oczy to, co robi u nas rząd Mateusza Morawieckiego. Mamy tu bowiem do czynienia z bolesnym kontrastem.
W tym tygodniu rząd przyjął projekt ustawy, dzięki której niektórym klientom banków zostanie udostępniony kredyt mieszkaniowy na 2 proc. rocznie. Chodzi o to, żeby łatwiej mogli oni kupić sobie mieszkanie albo ewentualnie jakiś mały dom. W ustawie znajduje się wiele ograniczeń, które powodują, że program nie będzie powszechny.
Ma dotyczyć osób do 45. roku życia i tylko takich, którzy kupują swoje pierwsze mieszkanie. Jeśli więc ktoś mieszkał w kawalerce, a teraz na przykład chce ją sprzedać i kupić coś większego, bo spodziewa się dziecka, to nie ma szans na pomoc od rządu. Jeśli wynajmował to tak, ale jeśli kiedyś napiął się, zadłużył i kupił już coś własnego na kredyt, to niestety nie. To akurat dość przykry, ale drobiazg.
Prawdziwe wady są gdzie indziej. I nawet nie muszę tutaj wysilać się, aby je odkryć. Aby pokazać jak bardzo szkodliwy i do tego po prostu głupi jest to pomysł, wystarczy zacytować opinie z Ministerstwa Finansów i Narodowego Banku Polskiego.
Zupełnie serio: rząd właśnie przyjął projekt, o którym resort finansów, będący bardzo ważnym elementem tego rządu napisał, że będzie przeciwskuteczny, skutki będą zatem odwrotne od zamierzonych. Swoją drogą to chyba niezbyt dobrze świadczy o tym, jaką pozycję ma obecnie Ministerstwo Finansów.
Ministerstwo Finansów punktuje wady prostego kredytu 2 proc.
Wracając do sedna, przed nami trochę cytatów z opinii MF do projektu ustawy. W pierwszym resort wskazuje, że jak się ludziom da tanie kredyty ze sztucznie obniżonym oprocentowaniem, to wzrośnie popyt na te mieszkania i to akurat w momencie, w którym podaż mieszkań znacząco się obniżyła:
Oczywiście każde dziecko wie, że kiedy podaż maleje, a w tym samym czasie popyt rośnie, to efektem końcowym musi być wzrost ceny. I resort finansów też to wie:
Czyli rząd swoim pomysłem wywoła wzrost cen mieszkań, przez co ci, którzy załapią się na tanie kredyty, możliwe, że dzięki nim kupią mieszkanie, ale drożej, a wszyscy pozostali będą jeszcze bardziej bez szans niż są dzisiaj. Kwestia zdolności kredytowej jest tu istotna, bo projekt ustawy zapewnia kredyt tańszy w obsłudze, ale zanim się go dostanie, bank będzie liczył klientowi zdolność kredytową bez żadnych taryf ulgowych. Siłą rzeczy dostaną go tylko ci bogatsi. Ci mniej bogaci się nie załapią, a sytuacja na rynku z ich punktu widzenia dodatkowo się pogorszy.
Ale są też kolejne uwagi z Ministerstwa Finansów. Nie podoba mu się to, że program ma być finansowany z funduszu w Banku Gospodarstwa Krajowego, a więc znowu wyciągamy wydatki państwa poza budżet, akurat tuż po obietnicach premiera o tym, że już więcej nie będzie tak robić i że finanse publiczne będzie teraz konsolidować. W tym przypadku czyny są więc odwrotnością słów.
Do tego resort robi to, co każde Ministerstwo Finansów robi zawsze i wszędzie, czyli wskazuje, że nie ma pieniędzy. Aby sfinansować wybranym niższe raty kredytowe, trzeba będzie ograniczyć jakieś inne wydatki. Możliwe, że takie bardziej sensowne i ważniejsze.
NBP: ogół podatników dorzuci się do kredytu bogatszym
Ale to nie koniec uwag, bo tutaj wchodzi Narodowy Bank Polski i grzmi, tak jak MF przestrzegając przed wzrostem wzrost cen mieszkań.
NBP wskazuje też, że ustawa spowoduje, że ogół podatników będzie dofinansowywał bogatszą część społeczeństwa, która takiego wsparcia w ogóle nie potrzebuje, bo i tak sobie poradzi bez niej lepiej, niż ci, którzy teraz będą ich wspierać:
Dalej bank centralny pisze, że program rządowy będzie ograniczał dzietność i mobilność pracowników na rynku pracy, ponieważ mieszkania kupionego za kredyt 2 proc. nie będzie można sprzedać przez 10 lat. Osoby mieszkające tam będą mieć problem, jeśli będą chcieć podjąć pracę w innym mieście albo mieć dzieci i zamienić w związku z tym mieszkanie na większe.
Rząd utrudnia bankowi centralnemu walkę z inflacją
Na koniec chyba najpoważniejszy zarzut NBP dotyczący samej działalności i pozycji tego banku. Ponieważ pomysł rządu zagraża i jednemu i drugiemu.
Narodowy Bank Polski twierdzi, że ustawa utrudni mu walkę z inflacją, ponieważ będzie chronić część klientów banków przed podwyżkami stóp procentowych. A stopy podnosi się właśnie po to, aby ograniczać wydatki konsumentów i w ten sposób zmniejszać popyt na rynku, a więc także hamować wzrost cen.
Jeśli rząd z drugiej strony wymyśla sposób na to, aby stopa procentowa pozostała niska, to cała polityka pieniężna NBP staje się bezsensowna. Swoją drogą to już nie pierwszy tego typu pomysł rządu, bo dokładnie tak samo działają wakacje kredytowe.
NBP wyciąga z tego bardzo interesujący i niezwykle groźny wniosek. Pisze, że jak tak dalej pójdzie, to ludzie się przyzwyczają do tego, że politykę NBP można w praktyce po prostu olać, a to doprowadzi do bardzo złych konsekwencji:
NBP pisze, że w rezultacie czynnik ten może tworzyć tzw. pokusę nadużycia, polegającą na zwiększeniu skłonności części gospodarstw domowych do podejmowania nadmiernego ryzyka.
Swoją drogą, kilka miesięcy temu NBP mocno wkurzył się na niektórych członków RPP za to, że opublikowali w internecie coś, co jego zdaniem godziło w pozycję banku. Pojawiły się sugestie, że sprawą może zająć się prokuratura.
Teraz mamy profesjonalną opinię na papierze, podpisaną przez wiceprezesa banku centralnego Adama Lipińskiego, która sugeruje, że pomysł rządu może skończyć się tym, że NBP i jego polityka stracą na znaczeniu w państwie…
Nie powinna tym zająć się prokuratura?
Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM.