Program Pierwsze Mieszkanie to lipa? NBP nie pozostawił na nim suchej nitki
Czyżby w NBP pracowali agenci Lewicy zamiast zwolennicy programu PiS? Bank centralny zaopiniował właśnie flagowy program PiS mający rozwiązać problemy mieszkaniowe Polaków i nie zostawił na nim suchej nitki: to pomoże tylko najbogatszym, uderzy w najbiedniejszych, a nawet w demografię i możliwości rozwoju całej Polski, a mieszkania z powodu tego „genialnego” planu staną się tylko jeszcze droższe i jeszcze mniej dostępne dla zwykłych obywateli. NBP proponuje w zamian to, co w swoim programie wyborczym ogłasza Lewica.
Wielu krytykuje NBP za to, że gra do jednej bramki z rządem. Może i czasem gra, ale zanim strzeli gola przeciwnikowi, biegnie jednak na drugą stronę boiska, żeby coś zamanifestować.
I teraz właśnie bank centralny manifestuje, że bardzo, ale to bardzo nie podobają mu się przyjęte przez rząd pomysły na rynek mieszkaniowy w Polsce. NBP w swojej opinii do projektu programu „Pierwsze mieszkanie” nie zostawił na nim suchej nikt. Poważnie, ekspertom NBP nie podoba się w nim dosłownie nic, a wręcz każde z rozwiązań tego pakietu uważa za skrajnie szkodliwe - i to nie tyle dla Polski, co również dla Polaków, a to przecież nie zawsze to samo.
Po kolei.
Rozdajmy 16 mld zł najbogatszym
Czołowym elementem pakietu „Pierwsze mieszkanie” jest kredyt 2 proc. Tylko że tani kredyt, a właściwie kredyt z rządową dopłatą (bo resztę ponad 2 proc. dopłacać ma państwo), to pomoc dla deweloperów, a nie dla Polaków - pisze w opinii do rządowego projektu NBP.
Dlaczego? Bo to wspieranie popytu na kredyt mieszkaniowy skończy się wzrostem cen mieszkań, przyczyniając się do poprawy sytuacji finansowej deweloperów, a na dodatek tych, którzy już dziś mają wiele mieszkań, a więc najbogatszych, którzy dzięki wzrostowi wartości ich mieszkaniowych aktywów staną się jeszcze bogatsi.
Z drugiej strony, wyższe ceny mieszkań spowodują, że mieszkania staną się jeszcze mniej dostępne niż dziś dla tych, którzy na kredyt 2 proc. się nie załapią, bo na przykład mają więcej niż 45 lat, choćby dotąd nie mieli własnego mieszkania. Albo mają zbyt niskie zarobki, żeby kredyt hipoteczny w ogóle dostać - im mieszkania odjadą sprzed nosa jeszcze bardziej.
A zamożni? Jeśli kwalifikują się do programu dopłat, czemuż mieliby brać kredyt na warunkach rynkowych, skoro, jak wylicza NBP, na kredycie dla mniej zamożnych, jak nazywa go rząd, mogliby oszczędzić nawet 200 tys. zł w ciągu 10 lat?
No właśnie, bo rząd twierdzi, że ta cała pomoc mieszkaniowa kierowana jest „do mniej zamożnych, młodych gospodarstw domowych, które dopiero budują swoją pozycję zawodową”. Tymczasem NBP w swojej analizie zdejmuje to sreberko i pokazuje, że będzie dokładnie odwrotnie, bo rząd de facto wspiera trzy grupy: najbogatsze gospodarstwa domowe, deweloperów i banki.
A to jeszcze nie koniec, bo to hojne wsparcie ma kosztować budżet państwa ok. 16 mld zł w ciągu 10 lat. I NBP wskazuje, że tak duże pieniądze wpompowane bankom spowodują, że bankowcom rzeczywiście będzie się opłacało skupiać swoją działalność na kredytach mieszkaniowych, a przez to wypierane będzie finansowanie projektów rozwojowych, na których banki zarobią mniej. To zaszkodzi więc ostatecznie również rozwojowi Polski.
Również zresztą w sensie demograficznym - bo skoro dla zwykłych Polaków mieszkania będą jeszcze mniej dostępne, jeszcze trudniej będą się decydować na zakładanie rodziny.
I jeszcze jeden fatalny skutek: przykucie Polaków kajdankami do mieszkania na 10 lat niezależnie od tego, co się w ich życiu wydarzy. NBP zwraca uwagę, że konstrukcja dopłat do kredyt na 2 proc. jest taka, że zmniejszy mobilność pracowników, ale ja dodam, że również może blokować decyzje o kolejnym dziecku. Wszystkiemu winna jest zasada, że dostajesz dopłaty do kredytu przez 10 lat, ale jeśli w tym czasie sprzedasz mieszkanie albo choćby zamienisz na inne, nie dość, że tracisz dopłaty w kolejnych latach, to jeszcze musisz zwrócić wszystko, co dostałeś do tej pory.
A przecież jeśli 30-latek dziś kupi mieszkanie, będzie ono prawdopodobnie nieadekwatne do jego potrzeb rodzinnych za dekadę. Dziś kupi kawalerkę, ale za pięć lat urodzi mu się dziecko i będzie w tej kawalerce „udupiony” na kolejne pięć lat. A jak kupi dwa pokoje? Z dwójką czy trójką dzieci, które pojawią się z czasem też nie będzie wygodnie. Jednym słowem: wtopa.
Dopłacimy do oszczędności, ale biedni i tak nie mają z czego odkładać
Ale poza tanim kredytem rządowy pakiet ma jeszcze drugi element: „konto mieszkaniowe”. I tu znów zaskoczenia nie ma, NBP rozjeżdża ten pomysł tak jak poprzedni.
Niby to ma sens: odkładasz co miesiąc minimum 500 zł miesięcznie (max. 2000 zł miesięcznie) przez 3-10 lat, a jak odłożone pieniądze w ciągu pięciu lat przeznaczysz na cele mieszkaniowe, dostaniesz od państwa premię w wysokości inflacji lub wzrostu ceny metra kwadratowego mieszkania. Nieźle.
Tylko to znowu rozwiązanie dla w miarę zamożnych, bo ci, którzy najbardziej potrzebują wsparcia w zapewnieniu potrzeb mieszkaniowych, nie mają z czego oszczędzać, więc z tej opcji nie skorzystają. To rozwiązanie dla ludzi o odpowiednio wysokich, stałych dochodach, a więc dla gospodarstw domowych, które generują nadwyżki finansowe umożliwiające oszczędzanie i spłatę kredytu - punktuje NBP.
Ale bogaty przecież i tak pewnie ma już mieszkanie, więc też nie skorzysta? Nie do końca - NBP dostrzegł w tym jeszcze inną grupę beneficjentów: osoby zamożne, które chcą kupić mieszkanie nie dla siebie, ale dla dorastających dzieci. Oni mogliby te potrzebę zrealizować i bez wsparcia państwowymi pieniędzmi, ale po co, skoro mogą dostać trochę kasy z naszych podatków?
W NBP jest agent?
Dlaczego tej opinii NBP należy wierzyć? Bo eksperci NBP mówią dokładnie to samo, co mówią tzw. rynkowi eksperci. I jedynymi, którzy uważają, że te pomysły mieszkaniowe są dobre, są sami politycy (niestety nie tylko jednej opcji politycznej, bo na dopłaty do kredytów hipotecznych z PiS licytuje się także PO).
Ale, ale! NBP nie zatrzymuje się na krytyce. Wskazuje również na znacznie lepsze rozwiązania: zamiast pobudzać popyt na mieszkania, należy skupić się na ich podaży, w tym zająć się w końcu budowaniem mieszkań socjalnych oraz tanich mieszkań na wynajem, bo to te rozwiązania pomogą rzeczywiście potrzebującym zamiast rozdawać publiczne pieniądze, na które wszyscy się składamy, tym i tak najlepiej sytuowanym.
I tu już w ogóle robi się zabawnie, bo to właśnie program mieszkaniowy Lewicy, z którym idzie do wyborów. Czyżby Lewica miała w banku centralnym agenta? A może, już poważnie mówiąc, jako jedyna ma sensowny pomysł?