I nie dotyczy to ani polityków, ani prezesów spółek Skarbu Państwa, ale lekarzy. Ci zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych w szpitalach potrafią dziś zarabiać nawet ponad 300 tys. zł miesięcznie. Przez to już zaczyna brakować pieniędzy w NFZ na leczenie ludzi.

Te 300 tys. zł to nie jest kwota wyssana z palca, w zeszłym roku pisałam wam, że znany warszawski neurochirurg zarabia 327 tys. zł miesięcznie. To oczywiście nie jest standard, ale ogromne kwoty płacone lekarzom na kontraktach standardem są.
Większość lekarzy to świetnie prosperujące firmy
A na kontraktach pracuje w Polsce 73 proc. wszystkich lekarzy. Mediana ich zarobków? 24,6 tys. Zł. Podkreślam - mediana. Przypomnijcie sobie teraz, jak to jest ze średnią pensją w gospodarce - GUS mówi, że wynosi prawie 9 tys. zł brutto, a wtedy za każdym razem pół Polski krzyczy, że w życiu takich pieniędzy nie widziało, bo już ok. co piąty pracownik zarabia tylko pensję minimalną.
Ta patologia, którą sobie zbudowaliśmy, polegająca na tym, że większość lekarzy omija prawo pracy i udaje firmy, a na dodatek zarabia na tych kontraktach bajońskie sumy, jest jednym z głównym powodów problemów finansowych NFZ.
Więcej na temat składki zdrowotnej przeczytasz tu:
W tegorocznym budżecie NFZ jest luka ok. 14 mld zł, a w niektórych regionach kraju szpitale już odwołują zaplanowane zabiegi i przekładają je na 2026 r.
Nie jest żadną tajemnicą, że jednym z głównych powodów dziury w kasie NFZ są zarobki lekarzy. No i w końcu rząd się odważył i planuje swoistą ustawę kominową dla lejarzy na kontraktach.
Sprawę ujawnił niedawno branżowy „Rynek Zdrowia”. To jeszcze nie obowiązujące prawo, a dopiero propozycja i wstępne rozmowy.
240 zł za godzinę pracy
Plan jest taki: dla lekarzy zatrudnionych na kontraktach stworzono wzór na kwotę maksymalną za godzinę pracy - to 1/20 minimalnego miesięcznego wynagrodzenia, które w 2026 r. ma wynieść 4806 zł. Czyli maksymalna stawka godzinowa lekarza to 240 zł na godzinę brutto.
Wynika z tego wzoru, że maksymalne zarobki sięgałyby 36 480 zł, z możliwością podniesienia do 48 tys. zł w uzasadnionych przypadkach.
To też oznacza koniec wynagradzania lekarzy na kontaktach według zasady, że dostają procent od procedury medycznej.
Jest tylko jedno „ale”. Ten limit 48 tys. zł miesięcznych zarobków, jak się wydaje, dotyczy zarobków tylko w jednym miejscu pracy, czyli jednego kontraktu. Tymczasem lekarze zwykle pracują w kilku miejscach jednocześnie.
Nawet więc, gdyby rządowi udało się przejść przez trudne negocjacje (bo środowisko medyczne oczywiście się stawia), to i tak nie ma się co martwić - lekarze z głodu nie pomrą.







































