Wakacje to czas odpoczynku, relaksu i kreatywności. Przynajmniej tej w podejściu do zwolnień lekarskich. Jak pokazują dane firmy Conperio, Polacy opracowali sprytny, a wręcz innowacyjny sposób na wydłużenie urlopu. Nazywa się to L4, ale zastosowanie ma dużo szersze niż się wydaje.

Latem, gdy infekcje ustępują, a witamina D działa jak naturalna szczepionka – liczba zwolnień chorobowych powinna spaść. Ale nie w Polsce. Dane za lipiec i sierpień 2024 r. mówią coś innego: średni poziom absencji w firmach objętych audytem Conperio wyniósł 6,55 proc. i 6,77 proc.
To znaczy, że wielu z nas w wakacje po prostu „choruje”, choć objawy bywają nietypowe – np. pilna potrzeba pomalowania mieszkania albo łapania uciekającego królika.
Więcej o zwolnieniach lekarskich czytaj na:
Stan leżakowy – nie łóżkowy
Zwolnienia lekarskie – zgodnie z definicją – przysługują w przypadku niezdolności do pracy z powodu choroby. Ale praktyka pokazuje, że „niezdolność do pracy” można interpretować szeroko: do dojazdu na działkę, do pracy w sklepie cioci, a nawet do operowania myjką ciśnieniową (koniecznie zdrową ręką).
Wśród przypadków opisanych przez ekspertów Conperio, którzy prowadzili kontrole w lipcu i sierpniu 2024 r., znalazły się:
- remonty kurników, listewek i łazienek,
- prace ogrodowe z ładowaniem gruzu w roli głównej,
- prace dorywcze w szkołach i sklepach,
- wyjazdy wakacyjne po 500 km od miejsca zamieszkania,
- spożywanie napojów wyskokowych w ramach „leczenia się z gorąca”.
W jednej ze spraw kontrolerzy zastali pracownika goniącego po podwórku królika – mimo zalecenia lekarskiego, by „leżeć”. Inny chory tłumaczył, że używał jedynie zdrowej kończyny, bo „tak było bezpieczniej”. Prezes Conperio, Mikołaj Zając, nie kryje zaniepokojenia, ale i podziwu dla polskiej inwencji.
W wakacje obserwujemy wysyp L4, które z leczeniem mają niewiele wspólnego. Często pobierane są tuż przed urlopem, w jego trakcie lub chwilę po – wskazując, że bardziej chodzi o wydłużenie wypoczynku niż o rekonwalescencję – mówi.
Trudno się dziwić. Kiedy formalny urlop się kończy, a w pracy czeka zaległy raport lub trudny klient – L4 może być wybawieniem. Szczególnie że w większości firm kontrola jest raczej iluzoryczna, a ryzyko przyłapania niewielkie.
Absencja kosztuje – ale nie chorego
Wakacyjne L4 to jednak nie tylko problem etyczny, ale też organizacyjny i finansowy. Firmy zmagają się z brakiem ludzi do pracy, rosnącymi kosztami zastępstw i paraliżem produkcji. A wszystko to dzieje się przy jednoczesnym naliczaniu urlopu – bo przecież choroba nie odbiera prawa do wypoczynku.
Dla przykładu: przeciętny wskaźnik L4 w 2023 r. (bez zwolnień ciążowych) w kontrolowanych firmach wyniósł 6,66 proc. Najniżej było w maju (5,91 proc.), ale już latem statystyki ponownie poszybowały w górę.
Kreatywność to nie przestępstwo?
Polacy – jak pokazuje historia – świetnie odnajdują się w sytuacjach, gdy trzeba znaleźć sposób „na system”. L4 jako urlop premium? Czemu nie! Zwłaszcza że system nie nadąża z kontrolą, a „lekarze rodzinni” nie od dziś cieszą się opinią nadzwyczaj wyrozumiałych.
Tylko że – jak zauważa Conperio – nadużycia te podważają zaufanie do całego systemu.
To nie jest niewinne przedłużenie wakacji. To realne koszty, chaos organizacyjny i obciążenie dla tych, którzy naprawdę chorują – podkreśla Zając.
Czy L4 stanie się nowym narodowym sportem sezonu letniego? Oby nie. Ale póki co, wszystko wskazuje na to, że Polacy znaleźli sposób, by „być i chorym, i wypoczętym” – bez utraty dnia urlopu.