Deweloperzy aż przebierają nogami. Nie mogą się doczekać Polskiego Ładu i hojnego prezentu od rządu
Rząd chce rzucić na rynek mieszkaniowy kilka miliardów złotych. Pieniądze niby trafią do zwykłych Polaków, ale deweloperzy nie będą biernie się temu przyglądać. Z ich punktu widzenia najkorzystniej jest przetrzymać lokale do końca roku, a potem rzucić do sprzedaży. Doliczając wcześniej rządowe dopłaty.
Wyobraźcie sobie taką sytuację. Cofamy się do XIX w. Pociąg rusza z peronu i nabiera rozpędu. W tym momencie na stacje wpada grupka spóźnionych pasażerów. Konduktor może ich zignorować i rozsiąść się w fotelu albo przejść do ostatniego przedziału i z końca wyciągać rękę do osób, które prawie doganiają ostatni skład. Zamiast tego zleca koledze, by dosypał węgla do kotła parowego. Pociąg rwie do przodu jak szalony, ale konduktor i tak idzie pomóc spóźnialskim. Część z nich wrzuci na pokład, tylko przy większej prędkości.
To idea stojąca za interwencją Nowego Ładu w rynek mieszkaniowy
Popyt na mieszkania dawno już przekroczył podaż ze strony firm deweloperskich. Te ostatnie widząc co się dzieje, szukają nowych gruntów gdzie popadnie, czasami narażając się na śmieszność i oskarżenia o patodeweloperkę. Póki co nikt jednak cudownie metraży nie rozmnoży. Trzeba szyć z tego co się ma. A ma się zbyt mało.
Kolejka chętnych jest tymczasem coraz dłuższa. O nieruchomości zabijają się inwestorzy. Bo inflacja rośnie, a mieszkania były zawsze pewną lokatą kapitału. Na rynku wtórnym pod inwestycje skupują już co trzecie mieszkanie.
O lokale szarpią się też (i to czasem dosłownie, w kolejkach do biur deweloperów) zwykli konsumenci. Bo stopy procentowe są niskie, kredyty dostępne, końca podwyżek mieszkań nie widać, choć już teraz ceny biją historyczne rekordy. Owczy pęd napędza w tym czasie przekonanie, że ceny nieruchomości... nigdy nie spadają.
Do tego miksu niesprzyjających okoliczności możemy jeszcze dodać feralny rok 2020 i związany z nim gwałtowny spadek liczby budowanych bloków mieszkalnych.
Zainteresowanie nie maleje, a deweloperzy zgłaszają problemy z dostarczaniem nowych projektów na rynek. Są trudności z dostępnością gruntów i przedłużającymi się procedurami administracyjnymi
– tłumaczyła Agnieszka Mikulska, ekspert CBRE.
A teraz – bum! – rząd obiecuje, że od przyszłego roku Polacy mogą liczyć na dodatkowe pieniążki z budżetu. Łącznie około 3,5 mld zł.
Można w ciemno obstawiać, że część firm się na te pieniądze połasi. Oczywiście nie poprzez budowę nowych mieszkań, a blokowanie dostępu do tych, które już stoją.
Taki przypadek opisuje dziennikarz Money.pl Jacek Gratkiewicz:
W Wawrze jest deweloper, który mówi wprost: mam kilka gotowych domów, ale nie sprzedaję. Poczekam do stycznia, jak wejdzie Polski Ład podniosę cenę o "wkład rządu"
– czytamy we wpisie.
Czy takich przypadków jest więcej? Nietrudno w to uwierzyć. Bo właściwie dlaczego deweloperzy mieliby pozbywać się cennych metrów kwadratowych tuż przed wejściem w życie dopłat? Wystarczy poczekać kilka miesięcy, by możliwości finansowe Polaków magicznie poszły w górę. I wtedy zaczną się prawdziwe żniwa.
Rząd przygotował projekt dotyczący dopłat do kredytów hipotecznych
Po wejściu w życie planowanych rozwiązań, Bank Gospodarstwa Krajowego będzie udzielał gwarancji do 20 proc. kwoty kredytu. Maksimum 100 tys. zł na okres do 15 lat.
BGK spłaci też część kredytu po urodzeniu w rodzinie:
- drugiego dziecka – 20 tys. zł
- trzeciego i kolejnych – 60 tys. zł
Widzicie te dziesiątki tysięcy złotych, którymi rząd dopieści polskie rodziny? Deweloperzy też nie są ślepi. Wiedzą, że popyt nie skończy się w kilka miesięcy, a nowych mieszkań nie stawia się w 15 minut. Według CBRE lokale, które są teraz w sprzedaży zostaną wykupione maksymalnie w pół roku.
Odstraszać mogą co najwyżej rosnące ceny materiałów budowlanych i robocizny.
Ale generalnie hulaj dusza. Nawet jeżeli trzeba będzie zagrać z jednym czy drugim klientem trochę nie fair i zerwać z nim gotową umowę. Po wypłacie kary umownej deweloper wciąż będzie przecież do przodu.