Wokoło słychać liczne głosy oburzenia, wynikające z tego, że Orlen nie podniósł cen na stacjach benzynowych od 1 stycznia, chociaż przecież powinien, bo urosły VAT, akcyza i opłata paliwowa. Koncernowi udało się zneutralizować te wzrosty obciążeń podatkowych dość potężną, bo sięgającą ponad 80 groszy na litrze obniżką cen hurtowych. A skoro mógł to zrobić pod koniec grudnia, to dlaczego nie zrobił tego wcześniej? Według rozumowania osób doszukujących się dokoła afer, chodziło tu o to, żeby nas celowo złupić na grube miliardy, czyli paść się naszym kosztem.
Orlen moim zdaniem faktycznie przygotowywał się długo do tego, żeby cen w sylwestra nie podnosić i rzeczywiście w związku z tym podnosił je powolutku przez kilka wcześniejszych tygodni. Widać to było wyraźnie, gdy porównało się to, co dzieje się z cenami hurtowymi i cenami detalicznymi w listopadzie. Hurtowe spadały wtedy w ślad za tym, co działo się na rynkach światowych, a detaliczne… też spadały. Ale znacznie wolniej. W pewnym momencie odległość między ceną hurtową, czyli bez podatku VAT np. diesla a ceną detaliczną (z podatkiem VAT) sięgała już prawie 20 proc. chociaż te podatek wciąż wynosił 8 proc.
Sytuacja na rynkach była wtedy na tyle korzystna, że udało się to osiągnąć bez żadnej nominalnej podwyżki cen detalicznych. W grudniu ceny ropy i produktów naftowych ponownie zaczęły rosnąć, więc spora część tego listopadowego osiągnięcia zniknęła, bo Orlen dalej nie podnosił cen detalicznych. Na koniec roku zatem aby uniknąć drastycznej podwyżki cen od początku stycznia musiał zagrać na cenach hurtowych, równie drastycznie je obniżając, co oczywiście wszystkim mocno rzuciło się w oczy i wzbudziło podejrzenia.
Moim zdaniem głównym motywem takiego działania wcale nie była jakaś nagła chęć złupienia nas wszystkich. Nie wiem, dlaczego miałaby się ona pojawić akurat na początku listopada 2022 r. i dlaczego w takim razie Orlen po prostu nie podniósł cen detalicznych w styczniu i nie łupi nas dalej, tak jak to robił w grudniu. Ta hipoteza kompletnie mi się nie klei.
Znacznie bardziej sensownym motywem tego działania jest moim zdaniem chęć uniknięcia dużej, szokowej wręcz zmiany cen, bo takie coś zawsze jest ryzykowne, a z drugiej strony nie ma z tego żadnej korzyści. Firma, która nagle podnosi ceny o kilkadziesiąt procent z dnia na dzień na pewno nie zyskuje dzięki temu – ani sympatii, ani udziału w rynku, ani wiarygodności.
A gdy ten wzrost cen wynika tylko z podniesienia podatków, to też nie zarabia na tym więcej pieniędzy. Dodatkowo tak wyraźny wzrost cen paliw może wywołać dodatkowe impulsy inflacyjne w gospodarce, skłonić całą masę innych firm do podniesienia cen, bo „przecież paliwa właśnie podrożały o ileś tam procent”. Jest więc dla mnie oczywiste, że skokowej podwyżki cen nie chciał ani Orlen, ani rząd, będący tego Orlenu właścicielem, który zresztą mógł też się kierować motywami politycznymi, bo chciał uniknąć takiej podwyżki na 10 miesięcy przed wyborami.
Orlen i rząd Morawieckiego chcieli uniknąć w Polsce powtórki z Węgier
Zarówno rząd, jak i Orlen z pewnością nie chcieli też powtórki z sytuacji na Węgrzech z listopada, gdzie doszło do rynkowej paniki i paliwa po prostu zabrakło. Tam ceny były przez ponad rok sztucznie zaniżane, a panika wybuchła, gdy odpowiednio duża grupa klientów doszła do przekonania, że te ceny zaraz wzrosną, bo dłużej nie da się ich trzymać na dotychczasowym poziomie.
Doszli do takiego przekonania, gdy MOL sygnalizował, że po pierwsze jest problem z transportem ropy rurociągiem przez Ukrainę, a po drugie w czasie przeglądu technicznego coś tam się zepsuło w dużej węgierskiej rafinerii, więc nie może ona pracować na pełną skalę.
U nas oczywiście ani ceny nie były zaniżone, ani nie było problemów z dostawami i przetwarzaniem ropy. Trzeba jednak pamiętać, że impulsem na Węgrzech było oczekiwanie, że ceny za chwilę pójdą mocno w górę, bo będzie to jedyny sposób na to, by uniknąć braków paliwa. Gdyby u nas ceny przez cały listopad i pół grudnia zgodnie z tendencją rynkową spadały, a jednocześnie ludzie mieliby jasność, że od 1 stycznia pójdą one w górę o 90 groszy na litrze, podejrzewam, że pod koniec roku też rzuciliby się na stacje, żeby ten ostatni raz zatankować taniej.
Nie wiemy oczywiście, czy byłoby ich aż tak dużo w tym samym momencie, żeby wywaliłoby to system do góry nogami i w efekcie paliwa na stacjach by zabrakło. Warto jednak pamiętać, że akurat okres między świętami a nowym rokiem to ten czas w roku, kiedy wielu z nas podróżuje, do rodziny na święta, potem wraca stamtąd do domu, ewentualnie jedzie na jakieś sylwestrowe imprezy itp. Popyt na paliwa o tej porze roku i tak jest duży. A perspektywa nadchodzącej, potężnej podwyżki z pewnością dodatkowo by go zwiększała.
Nie możemy mieć pewności, że paliwa by zabrakło i Orlen też tej pewności nie mógł mieć, ale każdy przedsiębiorca wie, że w zarządzaniu biznesem nie chodzi o pewność, tylko o oczekiwania i ryzyka. Moim zdaniem Orlen miał pełne prawo obawiać się ryzyka poważnych zakłóceń w dostawach paliw i chcąc go uniknąć wybrał scenariusz, który to ryzyko minimalizował. Zrobił zatem wszystko, żeby wzrostu cen paliw od stycznia nie było i jednocześnie gromko to przez kilka tygodni komunikował. I moim zdaniem było to działanie zupełnie prawidłowe i uzasadnione.
Pozostaje kwestia, dlaczego uniknięto nagłej zmiany ceny detalicznej poprzez wcześniejsze podciągniecie jej wyżej, a nie poprzez pozostawienie jej niżej. Orlen mógł przecież pozwolić cenom spadać zgodnie z tendencją rynkową w listopadzie i grudniu, a potem w styczniu po prostu wziąć podwyżkę VAT na klatę, bo na pewno go na to stać i zostawić ceny na tym niższym poziomie. I uniknąć afery o to, że nas łupi.
Nie mam jasnej odpowiedzi na to pytanie i uważam, że Orlen sam powinien tę historię szczerze opowiedzieć. Jeśli czegoś miałbym się w całej tej historii czepiać, to najprędzej tego. Chociaż tutaj musielibyśmy się raz na zawsze zdecydować, czy chcemy, żeby Orlen był w miarę normalną spółką giełdową, maksymalizującą zyski, tak jak każda inna spółka, czy może powinien być czymś na kształt ministerstwa paliw albo jakiegoś państwowego urzędu, który dba przede wszystkim o nas, nie dbając o własny biznes. Obydwa warianty moim zdaniem są dopuszczalne, ale nie da się zrobić tak, żeby Orlen był jednym i drugim jednocześnie. Coś trzeba wybrać.
Ceny paliw w Polsce nie wzrosły bardziej niż w innych krajach
Chciałbym tylko zwrócić uwagę na parę spraw. Po pierwsze od dawna utrzymuje się przekonanie, że Orlen generalnie zarabia kosmiczną kasę nie tylko dlatego że wybuchła wojna i paliwa i ropa na całym świecie podrożały, ale także dlatego, że u nas ceny rosną bardziej niż gdzie indziej. A to akurat nie jest prawda. Do podpierania wspomnianych tez służą niezliczone w internecie przykłady porównywania tego, co dzieje się z detalicznymi cenami paliw w Polsce z tym, co dzieje się na świecie z cenami ropy przeliczonymi z dolarów na złote.
Jest jasne, że w tym roku diesel na stacjach benzynowych podrożał znacznie bardziej niż ropa na świecie. Ropa przecież wręcz wróciła do poziomów sprzed wojny, a olej napędowy jest wciąż o kilkadziesiąt procent droższy niż w lutym 2022. Wydaje mi się, że to porównanie jest praźródłem całego nieporozumienia, ponieważ jest ono nieprawidłowe.
Nie powinniśmy porównywać cen paliw z cenami ropy, bo to są dwa różne produkty, z których jeden służy do produkcji drugiego. Robimy to od lat, sam tak wielokrotnie robiłem, ponieważ w normalnych czasach pokoju to tylko dość niewinne uproszczenie.
Wynika ono najczęściej z tego, że notowania cen ropy bardzo łatwo znaleźć w internecie, a notowania cen diesla na giełdach międzynarodowych znaleźć trudniej. Zwykle potrzeba do tego dostępu do płatnych serwisów Bloomberga, czy Reutersa, których większość mediów nie posiada, bo im się to nie opłaca. Tym bardziej dostępu do tych notowań nie mają zwykli internauci.
Jednak z zwykłych czasach faktycznie różnice w zmianie cen ropy i zmianie cen paliw są niewielkie. Wynikające z tych różnic marże rafineryjne są zawsze mniej więcej takie same, pomylić można się najwyżej o parę procent, a przy tego typu pomyłce nie gubi się szerszego obrazu, który wciąż jest prawidłowy.
Wszystko to zmienia się, gdy wybucha wojna. W 2022 roku w jej efekcie olej napędowy na świecie podrożał kilka razy bardziej niż ropa naftowa. W efekcie jeśli porównujemy to, co działo się z cenami diesla na stacjach benzynowych czy w hurcie, z tym, co działo się z cenami ropy, możemy czuć się pokrzywdzeni, bo ropa potaniała, a diesel nie. Jeśli jednak porównamy diesla w Polsce z dieslem na rynku europejskim, to obraz się diametralnie inny i okazuje się, że na giełdzie podrożał on znacznie bardziej niż na naszych stacjach benzynowych
Tak więc rzeczywiście przygotowując się do nowego roku, Orlen kasował nas na stacjach benzynowych na nieco większe pieniądze, niż akurat w tym momencie uzasadniał to rynek, ale wcześniej, od marca do października ściągał z nas zdecydowanie mniej, niż by mógł, uzasadniając to tylko rynkiem. Tak więc w skali całego roku nie złupił nas wcale.
Wytłumaczę wam, dlaczego diesel zdrożał znacznie bardziej niż ropa
Bo to dwa różne rynki, a udział importu z Rosji w przypadku diesla jest większy niż w przypadku benzyn i ropy naftowej. Kiedy wprowadzono sankcje i embarga na import z Rosji, ropę stosunkowo łatwiej niż diesla zastąpić surowcem z innych państw. W przypadku ropy Amerykanie uwalniali rezerwy strategiczne, aby zbić jej cenę, rynek sugerował się spowolnieniem gospodarczym w Chinach, przewidując spadek popytu itd. Itd.
Tymczasem popyt na gotowe paliwa w Europie wcale nie spadał, tym bardziej że w trakcie roku przez potężny wzrost cen gazu i węgla, przejściowo wykorzystywano oleje także w produkcji energii elektrycznej. Bardzo ważne jest też to, że przez wiele ostatnich lat redukowano moce produkcyjne rafinerii w Europie, niektóre po prostu zamykano. To początek trendu dostosowywania się rynku do przyszłości z samochodami elektrycznymi.
Wiadomo, że popyt na paliwa będzie stopniowo maleć, dlatego od lat nikt nie inwestuje w nowe rafinerie, a te które funkcjonują są coraz starsze i coraz częściej się psują. W zwykłych czasach to nie jest problem, ale w czasie wojny każdy kolejny news o tym, że nie działa jakaś rafineria gdzieś we Francji, czy Belgii wywołuje wyraźny wzrost cen gotowych paliw, ale nie ropy. Bo to paliw będzie przez jakiś czas mniej przez tę awarię.
Coraz mniejsze moce przerobowe rafinerii oznaczają jednocześnie mniejszą podaż gotowych paliw (co sprzyja temu, żeby one drożały) i jednocześnie mniejszy popyt na ropę, bo nie ma gdzie jej przerabiać (co sprzyja temu, żeby ropa taniała). Wojna te zjawiska potęguje, bo dochodzi dodatkowy popyt na paliwa w Ukrainie chociażby dla czołgów i wozów bojowych no i pozostaje kwestia wspomnianych już sankcji i odcięcia europejskiego rynku od diesla z Rosji. Dlatego o ile w czasach pokoju porównywanie cen paliw do cen ropy jest drobnym błędem bez konsekwencji, o tyle w czasie wojny to błąd bardzo duży, prowadzący do zupełnie błędnych wniosków.
Przy tym wszystkim nadal prawdą jest, że Orlen, podobnie jak wszystkie koncerny paliwowe na świecie zarobił w 2022 roku niewyobrażalne pieniądze, zarabiając na kosmicznie wysokich marżach rafineryjnych, które tak urosły właśnie dlatego, że diesel drożał szybciej niż ropa. Ale to też nie była celowa działalność nastawiona na łupienie niewinnych klientów, ale efekt tego, co działo się na rynkach.
Marża rafineryjna była w grudniu najniższa od kilku miesięcy
Swoją drogą wedle ostatniego raportu marża rafineryjna Orlenu w grudniu była akurat najmniejsza od kilku miesięcy, co też nie potwierdza aferalnych zarzutów. Skoro jednak te zyski i tak były rekordowe, a ludzie mają pretensję, to może ten pomysł z podatkiem od „nadmiarowych zysków” nie był taki głupi i warto do niego wrócić. Politycznie to się pewnie może rządowi opłacać.
Z całego tego zamieszania wynika też jeszcze jedna, moim zdaniem bardzo ważna rzecz. Dziś jest zupełnie jasne, że Orlen może w Polsce sterować cenami paliw ręcznie, w sposób dość nieograniczony i nie jest to sytuacja dobra. Wynika ona oczywiście z braku realnej konkurencji, zwłaszcza jeśli chodzi o produkcję paliw i rynek hurtowy. Shell, BP i inni mogą próbować konkurować tylko na rynku detalicznym. O ile z przyczyn politycznych kontrolowany przez państwo koncern raczej nie powinien wykorzystywać tej siły przeciwko klientom robiącym zakupy na stacjach, o tyle już konkurencja w postaci innych koncernów skazanych na kupowanie paliw od Orlenu na rynku hurtowym jest w trudniej sytuacji, co zresztą najlepiej było widać w wakacje.
Orlen nagle zarządził promocję i obniżył ceny paliw o 30 groszy na litrze. Nie zabolało go to, bo oprócz marży detalicznej ma wiele innych źródeł zysku z marżą rafineryjną na czele. Inne sieci stacji benzynowych mają tylko marżę detaliczną i wtedy było widać bardzo wyraźnie, że jeśli Orlen chce, może im ją jednym ruchem skasować. Jego konkurenci mieli do wyboru: zagryźć zęby, także obniżyć ceny i czekać kiedy to się skończy, albo ich nie obniżać i tracić klientów. To moim zdaniem była większa afera, niż ta, którą mamy teraz. No ale wtedy nikt nie protestował, bo ceny szły w dół, a nie w górę.
Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM.