REKLAMA

Wielka ściema w sklepie PGG. Wystarczyły dwa dni i ekogroszek znowu podrożał. Powód? Padniecie

Ukraińcy nie uratują Polaków zimą. Dobrze wizerunkowo rozegrane porozumienie premiera Morawieckiego z prezydentem Zełenski, dzięki któremu dostaniemy 100 tys. ton węgla we wrześniu, to wydmuszka, bo wystarczy na jeden dzień. Węgiel przypływający z drugiego końca świata zamienia się z grubych brył w miał, przez co staje się częściowo bezużyteczny. Co więc robić? Zwiększać wydobycie, PGG nawet ostro ostatnio podnosi Polakom ceny, tłumacząc, że musi zarobić więcej, żeby inwestować w to większe wydobycie, żebyśmy wszyscy byli bezpieczni. Ale to jak modlenie się, że może jakimś cudem wielbłąd przeciśnie się przez ucho igielne.

Wielka ściema w sklepie PGG. Wystarczyły dwa dni i ekogroszek znowu podrożał. Powód? Padniecie
REKLAMA

Węgiel jest teraz krytycznie potrzebny Polsce – zauważył ukraiński premier Denys Szmyhal i obiecał, że jego kraj postara się nas ratować. Jak? Sprzedając nam we wrześniu 100 tys. ton.  

REKLAMA

Kilka dni później prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski potwierdził, że zlecił rządowi opracowanie planu, by dostarczyć do Polski owe 100 tys. ton i to pilnie, bo trzeba „pomóc naszym braciom przygotować się do tej zimy”.

Brzmi groźnie – jakbyśmy naprawdę byli bez tego węgla w niebezpieczeństwie. I dumnie – że Ukraina może nas uratować i chce to zrobić. I do tego „sukcesfulnie” – że premierowi Morawieckiemu, który ostatnio odwiedził Kijów, udało się to załatwić.

Tylko jak wyjdziecie poza ten oficjalny przekaz i zastanowicie się, ile to jest właściwie te 100 tys. ton, okaże się, że to sukces nawet nie dyplomatyczny, a jedynie pijarowy. Bo jak zwraca uwagę Bartłomiej Derski z portalu Wysokie Napięcie, 100 tys. ton wystarczy polskiej energetyce na jeden dzień.

Czy to w ogóle węgiel który w energetyce się przyda? Tego nie wiadomo, bo nie wiemy nic na temat tego, jaki rodzaj węgla obiecują nam Ukraińcy. Gdyby więc zliczyć zapotrzebowanie Polski na węgiel ogólnie, nie tylko ten dla energetyki, ale również węgiel koksujący i ten dla przemysłu, te 100 tys. ton wystarczy nam wręcz na pół dnia.

Import węgla z końca świata

Ale jasne! Nie ma co gardzić żadną pomocą. I nie, nie będę się śmiać z tego, że Ukraina pogrążona w wojnie ma ratować kraj ponoć mlekiem i miodem płynący. Ale czytam co chwilę, że nie wiadomo właściwie, skąd wypatrywać węglowego ratunku, bo ponoć nadal nie kupiliśmy węgla, a jak zrobimy to teraz, nic nam to nie da, bo czas dostawy jest tak długi, że przyjedzie może na wiosnę.

Ten węgiel zamówiony teraz nie leży wcale na hałdach, ale dopiero będzie wydobyty, potem musi przepłynąć ocean, a potem jeszcze – co jest największym problemem – dojechać koleją w różne części Polski.

Po drugie, węgiel, który płynie przez pół świata, nawet jak na początku trasy jest gruby – a takiego najbardziej potrzebujemy do ogrzewania domów – to na końcu podróży przyjeżdża jako drobny albo wręcz miał, bo rozpada się pod wpływem własnego ciężaru i bujania statku.

Wielu ekspertów twierdzi, że uratować nas może więc tylko zwiększenie własnego wydobycia węgla.

W sklepie PGG ściemniają

I oto podnosząc niedawno ceny już po raz drugi, PGG postanowiła nas też podnieść na duchu. Michał napisał, że ceny węgla w państwowym sklepie PGG w ciągu miesiąca poszły w górę o ponad 50 proc. Ceny zmieniono nagle i bez uprzedzenia. Wystarczyły dwa dni. W ubiegły wtorek ekogroszek kosztował 1400 zł, a w czwartek już 1770!

PGG nie tłumaczy się, ale obiecuje, że robi to dla naszego dobra, by dzięki dodatkowym pieniądzom będzie zwiększać nakłady inwestycyjne w większe wydobycie rodzimego węgla.

O ile więcej moglibyśmy pozyskać z własnych złóż? Tego PGG już nie mówi, na mieście za to mówi się o o 300–500 tys. ton w skali roku. To nadal dramatycznie mało, bo obecnie wydobywamy ok. 23 mln ton rocznie.

Ale zawsze coś. Problem w tym, że to może być albo jedna wielka ściema albo liczenie na cud.

Sprawdźmy najpierw wersję ze ściemą. „Rzeczpospolita” pisze, że jedno z jej źródeł zbliżone do rządu twierdzi, że powodem podwyżki w sklepie PGG jest coś innego: krajowy węgiel ma być droższy, żeby zachęcić ludzi do kupowania tego z importu, bo krajowego nie wystarczy dla wszystkich, a na importowany klienci kręcą nosem.

Po obejrzeniu nagrania powyżej zorientujecie się, dlaczego nikt nie chce kupować węgla, który przepłynął pół świata.

To teraz koncepcja z cudem. Na stole leży 28,8 mld zł pomocy publicznej do wykorzystania na polskie górnictwo do 2032 r. Tyle chciałby wydać rząd, ale musi uzyskać zgodę Komisji Europejskiej. Warunkiem tej zgody jest ograniczenie wydobycia węgla przez Polskę. A my właśnie ustami państwowego PGG twierdzimy, że wydobycie chcemy zwiększać.

Spokojnie! Przecież sytuacja jest nadzwyczajna! Wojna, zima itd. Przecież KE na pewno to zrozumie. Otóż problem polega na tym, że niekoniecznie.

Więcej! Unia o tych naszych planach ratowania się i zwiększenia wydobycia węgla nic nie wie. Co na to rząd? Nic, oficjalnie nie chce komentować sprawy. Nieoficjalnie liczy, że może jednak jakoś się uda i KE mrugnie do nas okiem.

REKLAMA

Tylko że Bruksela – jak wynika również z nieoficjalnych informacji – zupełnie odziera polski rząd z tej nadziei.

Czyli co, gramy do końca? Może polscy politycy wzajemnie się przekonują: zmieścisz się, śmiało! A jak się nie uda? Nic starszego się przecież nie stanie, najwyżej PGG po prostu zarobi na tych podwyżkach cen węgla trochę więcej i te pieniądze schowa do kieszeni, zamiast wydać.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA