Morskie Oko niech się schowa. Zapraszam panią minister na sztacha żółtej mgły
Jeszcze ponad dwa tygodnie zostały do końca licytacji, na rzecz WOŚP, w której zwycięzca będzie miał przywilej spacerowania nad Morskim Okiem w towarzystwie minister klimatu i środowiska Pauliny Hennig-Kloski. Na razie cena za tę przyjemność dobija powoli do 6500 zł. Ale mogę się założyć, że ostateczny wygrany wysupła z portfela znacznie grubszą kasę. Taki spacer, w takich krajobrazowych okolicznościach z członkiem rządu odpowiedzialnym za to środowisko i jeszcze klimat w ogóle, to nie lada gratka. Licząc, jaką kwotą zamknie się ta licytacja, do mojej pomylonej głowy wpadł pomysł, żeby w rewanżu za tak szlachetny czyn, samemu później zaprosić panią minister na spacer ze mną. Wiem, wiem, zdecydowanie nie ta liga, nie śmiem się w ogóle porównywać. Ale za to obiecuję jeszcze większe atrakcje. Krajobrazowe i nie tylko.
Na początek krótkie wyjaśnienie. W niniejszym tekście nie chodzi o kpienie z WOŚP. Szanuję tę orkiestrę, pamiętam, jak się rodziła. Moja uwaga skoncentrowana jest na zakupionym sprzęcie, który po prostu pomaga. WOŚP jako kolejna kość rzucona dwóm polskim plemionom - nie interesuje mnie w ogóle. Inne, tego samego typu przegryzki, też staram się omijać szerokim łukiem.
Dobra, tyle tytułem wstępu. A teraz do rzeczy:
Śladem kozic i niedźwiedzi, trochę pieszo a trochę elektrycznym autobusem i z gwarancją niezapomnianych wrażeń… Taki spacer w ramach aukcji na 33. Finał WOŚP proponuje Ministerstwo Klimatu i Środowiska oraz Tatrzański Park Narodowy. Spacer z ministrą klimatu i środowiska Pauliną Hennig-Kloską oraz dyrektorem TPN Szymonem Ziobrowskim odbędzie się latem 2025 roku. Zwyciężczyni lub zwycięzca aukcji wraz z osobą towarzyszącą spędzą dzień na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego, odwiedzą siedzibę dyrekcji Parku, dotrą nad Morskie Oko i zjedzą obiad w Schronisku PTTK Morskie Oko - tak brzmi opis aukcji na Allegro.
Muszę przyznać, fajna sprawa. Serio, taki spacer nad Morskim Okiem, latem, no jak nie, jak tak? Nawet, bez obrazy dla pani minister, samemu byłoby elegancko. Cel szczytny, wszystko się zgadza. I brawa dla Ministerstwa Klimatu i Środowiska za taką inicjatywę. U mnie po prostu w głowie pojawił się szelmowski głosik, który radził jakoś się szefowej MKiŚ za tak wspaniały pomysł zrewanżować. I już wiem, uwierzcie, Morskie Oko może się chować.
Bo polityk, jak sportowiec, jest jak tarcza
Obiektywnie: pani minister Paulina Hennig-Kloska raczej pierwszego roku swoich rządów nie może zaliczyć do udanych. Jasne, są sukcesy, ale niestety w polityce tak, jak w sporcie, lubimy pamiętać porażki. Niesamowita, 23-letnia Iga Świątek, drugi raz w swojej karierze doszła do półfinału Australian Open, który przegrała po niewiarygodnym tie-breaku i już internetowi znawcy tematu rozpoczęli dyskusje, czy aby na pewno nasza genialna tenisistka się nie kończy. Pal licho, że mając dopiero lekko ponad dwie dekady, dziewczyna ma na koncie pięć wygranych turniejów wielkoszlemowych. Odpadła w półfinale w Melbourne. Kropka.
Więc pani minister, bez urazy, ale w ten sposób pozwolę sobie szybko wymienić najważniejsze porażki. Pierwsza na myśl nasuwa mi się ustawa wiatrakowa, której nowelizacja - żegnająca wreszcie fatalną dla całej energetyki zasadę 10H- zapowiadała pani już kilka tygodni po objęciu sterów w resorcie. Nie ma jej do dzisiaj. Lądowa energetyka wiatrowa dalej ma nałożony, niestety skuteczny, kaganiec. A chyba im więcej OZE, tym niższe rachunki, prawda? Mamy bardzo drogi węgiel (metoda wydobywania, poziom zatrudnienie), a do tego jeszcze unijny system handlu emisjami ETS. A za chwilę zacznie obowiązywać rozporządzenie metanowe i też będzie cyrk. Przecież jeszcze nie tak dawno, jak pani rząd był opozycją, bębniliście w te tony prawie non-stop. Teraz ta melodia dziwnie przycichła.
Kolejna porażka? Czyste Powietrze. Jedyny, tak po prawdzie, instrument polskiego państwa, walczący z niską emisją, powodującą śmiertelnie niebezpieczny smog. Tak, zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że program wymagał poprawy. Nikt chyba się z tym nie kłóci. Facet, jako najuboższy, bierze najwyższą dotację, ale na cztery domy. Halo, leci z nami pilot? Powinno być też oddelegowanych do tego programu więcej urzędników, zwłaszcza do propagowania Czystego Powietrza wśród mieszkańców. Niestety, samorządowcy, w zdecydowanej większości, mało robią, żeby rozreklamować wśród mieszkańców ten państwowy system dopłat do wymiany węglowego kopciucha. A przydałoby się. To bardzo często dotyczy starszych ludzi, nieinternetowych, żyjących bardziej cały czas w świecie analogowym. Niekiedy trzeba zapukać do drzwi i pogadać, a nie umieszczać info na stronie internetowej urzędu, albo na platformie X.
Tylko że wyście zawiesili ten program praktycznie z godziny na godzinę. I w dodatku na ponad trzy miesiące. Powstał chaos, który może już nieco oklapł, ale to bardziej kwestia obecnego tempa życia. Nawet największy smród czuć wszak maksymalnie parę dni i już coś innego jest na tapecie. Wielu ludzi cały czas nie wie, co ma robić. Zaprzęgnijcie do roboty prezydentów, burmistrzów i wójtów. Niestety, to piłka w pani ogródku, pani minister. I jeszcze jeden grzech: utrata potencjału pomp ciepła, które najefektywniej, także pod względem rachunków, dbają o niskoemisyjną energię. W 2022 r. Polska była mistrzem świata w ich sprzedaży z wynikiem 102 proc. Teraz ledwo co czwarty beneficjent Czystego Powietrza wnioskuje o te urządzenia cieplne. Lista ZUM miała wszystko naprawić, ale kłótnia o certyfikaty sporo napsuła krwi. Skucha.
Co tam Morskie Oko, zapraszam tam, gdzie mgła jest żółta
Dobra, to koniec już znęcania się nad szefową resortu klimatu i środowiska. Teraz czas na alternatywny pomysł do spaceru nad Morskie Oko. Postanowiłem zaprosić panią minister tam, gdzie najbardziej można odczuć skutki wymienionych wcześniej zaniechań. I znowu odezwał się przeklęty głosik, który podpowiada, żeby pod drugą rękę - do mojej wersji spaceru - wziąć też prof. Marzenę Czarnecką, szefową Ministerstwa Przemysłu, która była szansą na realne spojrzenie na nasz sektor górnictwa, ale na razie skończyła, jako pierwszy adwokat górników i samego węgla. Czemu nie, w trójkę będzie raźnie, no i chyba maleje jednak prawdopodobieństwo na niezręczną ciszę.
Obie więc panie najpierw zapraszam do mojego miasta: Siemianowic Śląskich. Kiedyś wiadomo: kopalnia i huta. Potem sloganem promocyjnym tej gminy, przez lata przez złośliwców nazywanej sypialnią Katowic, było hasło: Miasto sportu i zieleni. I rzeczywiście jest ładnie, jest strzelnica myśliwska, parki, skwery. My udalibyśmy się do ciut niżej położonej dzielnicy - do Michałkowic. Mieszkam tutaj z rodziną od paru lat. Od pierwszych dni 2025 r. postanowiliśmy razem ze wszystkimi mieszkańcami przynajmniej części tej dzielnicy gremialnie uprawiać nową dyscyplinę sportu. Po wyjściu z domu kaszlemy, kto dłużej, ten mistrz. Bez ograniczeń wiekowych, nawet najmłodsze berbecie próbują się dusić na całego. Niektórzy ciągną, powiem wam, że kopara opada, lata praktyki. Szacun, po prostu.
Więcej o smogu przeczytasz na Spider’s Web:
Przyjezdni mówią, że to nie nasz wybór, tylko przez mgłę. Faktycznie, w styczniu bardzo często mleko w powietrzu się wylewało. Tylko niepokoił jeden szkopuł: ta niby mgła miała prawie za każdym razem wyraźnie żółty kolor. Dlatego u nas, kaszlących na zawołanie, nazywamy ją inaczej. To smog. Ten sam, który co roku skraca życie nawet 50 tys. mieszkańców. Powstaje, bo ludzie kopcą, wrzucają do pieców nie tylko węgiel, ale też co w rękę wpadnie. Przecież segregacja śmieci kosztuje, tak taniej wyjdzie. Strażnicy miejscy sami apelowali o taką zmianę prawa, która pozwoli im za takie smrodzenie i trucie wlepiać mandaty. I co? Psinco. Regulacje są już nowe, ale gminni stróże prawa jakoś się do tego teraz nie kwapią. Są przecież drony z czujkami i cuda na kiju. Tylko że bywa tak, że badanie później w laboratorium może kosztować więcej niż ten mandat. A komendant musi spiąć budżet i kółko się zamyka.
Chciałbym, żeby panie z rządu, tak bezczelnie przeze mnie zaproszone na ten spacer, chociaż raz w życiu, wychodząc w niedzielę rano z domu z psem, na spacer po prostu, poczuły ten smog własnymi płucami. Niech też zaleją się łzami po paru minutach kaszlenia, a co, nie będę im przecież żałował. Może wtedy stanie się cud i polityk, chociaż na chwilę, kiedy smogowe wspomnienie w płucach będzie jeszcze żywe, popiszę się jakąś empatią? Ale spokojnie, dopiero nasz spacer zaczynamy. Powinien utkwić w pamięci na dłużej.
Kaszel to jeszcze nic. Gorzej, jak trzeba za niego płacić
O smogu piszę od dobrych kilku lat. I sam się na czymś złapałem. Dawniej przekroczenia norm dla pyłów PM2.5 i PM10 - które mamy i tak na wyższym poziomie niż te od WHO - idące w tysiącach procent, robiły na mnie piorunujące wrażenie. Teraz to jedynie odnotowuję na potrzeby tekstu. Powód jest prozaiczny, ludzka psychika jest dosyć prosta: to najzwyczajniej w świecie mi spowszedniało. I pewnie czytającym o tych przekroczeniach też. Jednego dnia 1300 proc. normy, drugiego, 2500 proc., a gdzieś tam wystrzeliło w okolice 3000 proc. I co z tego?
Opuszczamy szybko ten Górny Śląsk i tak zawsze brudny z perspektywy Warszawy, i udajemy się tam, gdzie ze smogu kpią na całego. I jeszcze czeszą z tego kasę. Drogie panie, witajcie w Zakopanem. Znany cel nie tylko polskich wycieczek. Miasto, co istotne, które cały czas, opierając się rozporządzeniem wojewody małopolskiego z 8 maja 2001 r. w sprawie ustalenia w województwie małopolskim miejscowości, w których pobierana jest opłata miejscowa, pobiera opłatę klimatyczną. Co z tego, że w 2018 r. sąd przyznał rację katowickiemu radnemu i stwierdził, że Zakopane ze względu na zanieczyszczenie powietrza nie powinno inkasować takiej opłaty. Tamtejsi samorządowcy wiedzą lepiej i tyle.
A jakość powietrza w turystycznej perle Podhala? Pozostawia cały czas bardzo wiele do życzenia. Na przykład nie tak dawno, we wrześniu ubiegłego roku, przekroczenia dla pyłów zawieszonych PM2.5 potrafiły być na poziomie 1738 proc. (261 ug na m sześc.), a te dla pyłów PM10 o 703 proc. (316 ug na m sześc.). Co z tego, że po ulicach Zakopanego jeżdżą wodorowe autobusy, węglowe kopciuchy smrodziły i dalej smrodzą. Ale w żaden sposób nikomu nie przeszkadza to pobierać opłatę klimatyczną. W rządowych ławach też nie znalazł się żaden Pomysłowy Dobromir i nie wpadł na pomysł, że można zmienić regulacje i chociaż trochę ukrócić smycz samorządowcom. Jest, jak jest, po cholerę to zmieniać. Smog, co dobrze pamiętać, ubóstwia hipokryzję, to doskonale dobrana para.
Nadmorska bryza z procentami
Podlewanie naszego uzależnienia od węgla, brak edukacji energetycznej, a także nie docieranie do najbardziej zainteresowanych (że o legislacyjnym blokowaniu OZE nie wspomnę z grzeczności), przynosi swoje bardzo konkretne efekty. Pamiętam, jak za dziecka, wracając z kolonii, w pociągu, który minął już Zawiercie i za chwilę dojeżdżał do Sosnowca, a potem dalej do Katowic, przy otwartych oknach czuć było, że wracam do siebie. Ten charakterystyczny smak przemysłowego i zakopconego powietrza był nie do pomylenia. Ale i sam Śląsk się zmienił i cała Polska też. Smog już nie jest wyłącznie cechą południa Polski, które - te hutniczo-kopalniane - i tak się dusiło od wieków. Brudne i trujące powietrze dostaje się do płuc wszystkich Polaków jak Polska długa i szeroka. Żeby się o tym przekonać, biorę panie z rządu pod ręce i kieruję się na dugi koniec naszego kraju. Do pięknego Gdańska.
To centrum kulturalne, naukowe i gospodarcze oraz węzeł komunikacyjny północnej Polski - czytamy w Wikipedii. Kto nie zna Gdańska? Dochodzą wszak walory historyczne. Tu tutaj przecież, chociażby podpisano porozumienie sierpniowe. Teraz to piękne miasto nad Morzem Bałtyckim też spowite jest smogiem. Tutaj już w tym roku, w połowie stycznie, normy dla pyłów PM2.5 potrafiły przekroczone być o 2126 proc. (319 ug na m sześc.), a te dla PM10 o 936 proc. (422 ug na m sześc.). Jeszcze jeden przykład, żeby pokazać, że to żaden przypadek. W maju zeszłego roku, kiedy jest już przecież ciepło, nie trzeba grzać, w Gdańsku normy dla PM2.5 przekroczone były o 1236 proc. (186 ug na m sześc.), a dla PM10 o 448 proc. (202 ug na m sześc.).
I tutaj zakończymy nasz spacer. Płuca wypełniliśmy brudnym powietrzem po brzegi, a zwiedziliśmy, co nie miara. Może teraz szefowe resortu klimatu oraz przemysłu zrozumieją, że nasze energetyka i jakość powietrza, a więc też nasze zdrowie, to naczynia połączone? Może nawet jakaś dyskusja w rządzie się zdarzy? Odsuwając codzienną politykę na bok, na chwilę? Tylko musiałaby do tego dołączyć też większa wyobraźnia, pozwalająca patrzeć nie tylko na dzielące lata do końca kadencji w przód, jak mają to politycy obu plemion w zwyczaju, ale dalej, w dziesięciolecia. Owszem, gra toczy się też o tu i teraz. Ale przede wszystkim o to, co potem. Jaka będzie jakość życia dzieci, które teraz wdychają ten syf? O ile skracamy im życie?
Na ten spacer zapraszam w każdej chwili. Niestety, jestem przekonany, że niezależnie od pory dnia i też pory roku, będzie tak samo.