Nic tak nie broni idei, jak jej kiepska krytyka. Klasa średnia chyba wzięła sobie tę zasadę do serca, bo uparcie próbuje zdyskredytować przeciwników Polskiego Ładu, serwując opinii publicznej oderwane od życia problemy i niezrozumiałe porównania. A na deser funduje nam bajkę o celowym dorzynaniu lepiej zarabiających Polaków za pomocą podnoszenia stóp procentowych. Na miejscu premiera Morawieckiego kończyłbym właśnie pisać replikę, ośmieszyłbym oponentów i ogłosił, że skoro tak wyglądają zarzuty wobec reformy, to znaczy, że działa świetnie.
Co do tego, że Polski Ład okazał się bublem, jest przekonany nawet prezes Jarosław Kaczyński, a jeżeli on publicznie przyznaje, że coś się nie udało, to znaczy, że projekt został położony po całości. Praktycznie nie ma dnia, by eksperci nie wyciągnęli nowych absurdów, niedopatrzeń, błędów i wypaczeń. Rząd tak mocno nie dopilnował reformy na etapie prac legislacyjnych, że po głowie dostały nawet rodziny zastępcze, a przecież na punkcie dzietności, dzieci i rodzin gabinet obecnego premiera ma prawdziwego hopla.
Polski Ład miał w teorii chronić biedniejszą część społeczeństwa, ale nawet to się nie udało. Nauczyciele, pracownicy skarbówki, ZUS-u i innych bardzo przeciętnie zarabiających profesji, zobaczyli w styczniu niższe wypłaty niż w ubiegłym roku. Tzw. ulga dla klasy średniej okazała się w praktyce tak zawiła i skomplikowana w wyliczeniach, że gdzieniegdzie słychać głosy, że lepiej będzie ją sobie odpuścić i nie ryzykować rozwścieczenia fiskusa.
W tym momencie cała na biało wjeżdża właściwa klasa średnia
Dlaczego właściwa? Bo moim skromnym w toku debaty publicznej to pojęcie mocno się wykoślawiło. W 2019 r. Polski Instytut Ekonomiczny opublikował raport, w którym przekonywał, że do klasy średniej należą osoby mające do „roztrzaskania” 1500 zł miesięcznie. To znaczy, tyle powinno im zostać po opłaceniu wszystkiego, co wchodzi w tzw. koszty stałe.
Później jeszcze wiceminister finansów Piotr Patkowski rzucił coś o dolnym progu 4 tys. zł – uwaga – brutto, no i się przyjęło. Rząd nas urobił. Klasa średnia to ci, co zarabiają średnio, a że średnio to w polskich warunkach mało, to klasa średnia jest biedna. Definicja z Encyklopedii PWN odeszła do lamusa. A brzmiała ona tak:
No więc, wracając, cała na biało wjeżdża nam klasa średnia. Taka zarabiająca nieosiągalne dla większości podatników 20 tys. zł brutto miesięcznie i więcej. Posiadająca, zdaniem internautów, trzy SUV-y w garażu i sześć mieszkań, z czego dwa na kredyt. Spędzająca wakacje na Malediwach, a ferie w St. Moritz.
Właśnie ta klasa średnia zabiera głos w dyskusji i… potwierdza wszystkie stereotypy. Głos przedstawicielom grupy 20 tys.+ dał „Newsweek”. Tekst zapowiada okładka, na której wystające znad tafli wody ręce kurczowo trzymają rachunki za luty. „Idziemy na dno” – czytamy pod spodem.
Dalej jest jeszcze lepiej. Okazuje się, że klasa średnia ma wrażenie, że PiS inflacją i rosnącymi ratami kredytów chce ją zarżnąć. Brzmi to tak, jakby rozmówcy tygodnika wpisywali się w narracje suflowaną z Nowogrodzkiej, że wzrost cen najmocniej uderza w bogatych. Bo oni konsumują więcej. Bo skoro palą więcej benzyny i robią większe zakupy, to nominalnie inflacja wyciąga im z portfeli większą ilość gotówki niż szarakom, którzy oszczędzają na wszystkim, jak mogą.
Tyle że tak nie jest i chyba nie trzeba tego specjalnie tłumaczyć. 100 zł wydatków ekstra dla osoby zarabiającej 2 tys. zł netto zawsze będzie bardziej odczuwalne niż 300 zł dla kogoś, kto wyciąga miesięcznie 6 tys. zł. I więcej niż 1200 zł dla specjalisty z wynagrodzeniem sięgającym 24 tys. Kropka.
Klasa średnia mówi PiS-em?
Ledwo otrząsnąłem się ze stuporu, a tu już drugi szok. Podwyżka stóp procentowych to celowe działania rządu, by zabrać pieniądze bogatym. Nie żeby każda taka decyzja RPP była witana przez rynki strzelającymi korkami od szampana. Że podwyżki stóp są reakcją na szalejącą inflację, na którą rozmówcy „Newsweeka” narzekali dwa wyrazy wcześniej. PiS robi nam na złość i koniec. Rozhulał inflację, żeby móc nam podnieść raty kredytów i wygonić z kraju.
Gdzie? Na przykład do Berlina, który marzy się panu Michałowi, programiście. 36-latek wziął dwa kredyty. Pierwszy dawno temu we frankach. Dzisiaj wartość kredytu poszła niebotycznie w górę choć nie wiem, jaki ma to związek z Polskim Ładem. Drugi jest już w złotówkach. Bohater tekstu zaczyna się denerwować, bo przez wzrost stóp rata poszła w górę, a on i jego rodzina chcieli mieć tylko „coś tak podstawowego, jak mieszkanie”. Drugie mieszkanie.
No i pan Michał mówi, że w stolicy Niemiec to jego koledze żyje się lepiej, bo oprocentowanie stałe. Tylko że w tym samym Berlinie wzrost cen nieruchomości na przestrzeni ostatniej dekady był trzykrotny. Fundusze inwestycyjne zostawione samopas wykupiły sporą część rynku, ceny najmu i czynsze poszły w górę w takim tempie, że rodowici mieszkańcy muszą się wyprowadzać na obrzeża. Miasto zaczęło kombinować z regulowaniem rynku wynajmu i podjęło próby nacjonalizacji mieszkań. Raj na ziemi, nie ma co.
A byłbym zapomniał. Pan Michał skorzystał finansowo na Polskim Ładzie, bo jako specjalista IT może skorzystać z obniżonej ryczałtowej stawki PIT i ryczałtowej składki zdrowotnej.
Wściekły jest także pan Andrzej, agent ubezpieczeniowy
Rata jego kredytu hipotecznego wzrosła o 300 zł miesięcznie przy zarobkach rzędu 17-20 tys. zł brutto. Zdaniem pana Andrzeja wzrost stóp to forma kary. Chłosty, jaką wymierza mu bezlitosne państwo. W jakiś przedziwny sposób udało mu się nawet połączyć decyzję RPP z podwyżkami uposażeń dla posłów.
Polska klasa średnia brnie w ten sposób w najmroczniejsze dla siebie zakątki debaty o Polskim Ładzie. PiS krytykował ją za cwaniactwo, ignorowanie dobra wspólnego, oderwanie od rzeczywistości. I co odpowiedzieli mu Polacy 20k+? Że mają gdzieś walkę z inflacją, kiedy rośnie im rata kredytu. Że tarcza antyinflacyjna ich nie obchodzi, bo odliczają sobie VAT na paliwo. Że trudno ogarnąć zawiłości umów z bankami, WIBOR-ów i zmiennych oprocentowań, gdy kupuje się dwa mieszkania.
No i wreszcie, że rząd chce ich pogrążyć. Celowo i z rozmysłem. Tak jakby wzrost cen prądu, gazu i żywności nie dotyczył absolutnie wszystkich dookoła.
Podczas gdy inflacja i zmiany podatkowe prowadzą do ubożenia części społeczeństwa, która nie wychodzi ponad pułap 10 tys. zł brutto, najlepiej zarabiający Polacy tłumaczą, że kilkaset złotych miesięcznie więcej zmusza ich do zaciskania pasa. Trudno o bardziej absurdalne żale.
Jeżeli premier Morawiecki szukał potwierdzenia na słuszność idei stojącej za Polskim Ładem, to dostał ją od bohaterów tekstu w prezencie. Zobaczcie, mógłby teraz wskazać palcem, klasa średnia ma gdzieś, ile płacicie za chleb, pietruszkę i ziemniaki, bo walka ze wzrostem cen bije kredytobiorców po kieszeni.
Nie wiem, czy Polski Ład da się jeszcze wybronić, rząd pewnie nie będzie już nawet próbował. Zachowanie przedstawicieli klasy średniej kładzie jednak mocne podwaliny pod jego następcę. Takiego, który w imię progresji podatkowej faktycznie, a nie w teorii, przetrzepie portfele lepiej sytuowanym Polakom.