Walki celebrytów w klatkach cieszą się niesamowitym zainteresowaniem Polaków. Ale wyniki oglądalności to jedno, a finalny zarobek organizatora, to drugie. Ekspert ujawnił, ile można zarobić za organizację całej gali.
fot: YouTube/Fame MMA
Z pojęciem Fame MMA spotkali się już chyba wszyscy, ale może na wszelki wypadek wytłumaczmy, o co chodzi. Walki MMA święcą w Polsce triumfy od kilku lat i od początku bazowały w Polsce bardziej na magii nazwisk niż faktycznych umiejętnościach. Jasne mieliśmy rodzynków w rodzaju Mameda Khalidova, słupki oglądalności nakręcały jednak telewizji postacie w rodzaju Mariusza Pudzianowskiego.
Pudzianowski przeszedł do MMA jako strongman. Był nieprawdopodobnie silny, ale ogromne bicepsy uniemożliwiały mu nawet postawienie gardy. W starciach z półamatorami rządził i dzielił. Potrafił jednym kopnięciem przestawić przeciwnika o dwa metry, nie miał problemu z podniesieniem rywala do góry i rzuceniem go o ziemię. Wystarczył jednak, że trafił na wyszkolonego technicznie Tima Sylvia i okazało się, że siła to za mało.
Wszyscy przekonali się, że rozpoznawalne nazwisko i charakterystyczna osobowość są ważniejsze niż poziom samej walki. Do MMA ściągano coraz to nowe postacie. Nie zawsze zapewniały one sportowe widowisko, za to szum wokół pojedynków rósł coraz bardziej.
Narodziny Fame MMA
Nie trzeba było długo czekać na to, aż w końcu ktoś wpadnie na pomysł, by walki stały się tylko nieistotnym dodatkiem do całego przedsięwzięcia. Powstała organizacja Fame MMA. W czerwcu 2018 zorganizowana została pierwsza gala. Już wtedy mogliśmy się przekonać, że chodzi tu o wszystko z wyjątkiem sportu. Wśród zawodników znaleźli się m.in. Wojciech Gola (znany z Warsaw Shore), Daniel Zwierzyński (patostreamer) czy Dawid Ozdoba (tancerz erotyczny).
Fame MMA błyskawicznie nabierało rozmachu. 30 marca tego roku odbyła się już trzecia gala. O tym, jak pewni siebie byli organizatorzy niech świadczy fakt, że nie można było jej obejrzeć w otwartej telewizji. Jedynym sposobem, poza stawieniem się w łódzkiej Atlas Arenie, było wykupienie PPV, które kosztowało 20 zł. Według nieoficjalnych informacji mogło ich zejść nawet w granicach 150 tys.
Gwiazdy wieczoru – Marta Linkiewicz (znana z relacji na Snapchacie, w której opowiadała o seksie z raperami) i Esmeralda Godlewska (znana z ekhm… brawurowych występów wokalnych) mogły zainkasować po kilkadziesiąt tysięcy złotych. Więcej niż niejeden polski bokser zawodowy.
Ile zarabia się na Fame MMA?
Stawki ujawnił Jacek Gadzinowski, ekspert od marketingu internetowego. Gadzinowski uznał, że środowisku influencerów dobrze zrobi większa przejrzystość zarobków. Wcześniej pisał o tym, ile można zarobić za sponsorowane zdjęcie na Instagramie albo opłacony przez firmę klip na YouTubie.
Według niego gala z udziałem influencerów (choć nie jestem pewny, czy w tym wypadku to dobre określenie. chyba bardziej pasuje celebytów) może zarobić na czysto 2 do 2,5 mln zł. Przypomnijmy, że na przestrzeni roku odbyły się cztery takie gale, a piąta czeka nas za chwilę. Oznacza to nawet 8-10 mln zł czystego zysku rocznie.
Gadzinowski pisze, że to liczby porównywalne z KSW, czyli polską federacją MMA, o której pisałem na początku. Ta budowała jednak swoją pozycję na przestrzeni lat, organizując w tym czasie wiele gal. W jej wypadku celebryci wciąż są bardziej medialnym dodatkiem niż właściwym produktem.
Przede wszystkim jednak owi celebryci są wysportowani. To byli zapaśnicy, karatecy, sztangiści. W przypadku Fame MMA mamy do czynienia z kompletnymi amatorami. W ich wypadku każde uderzenie czy kopnięcie jest równie groźne dla przeciwnika jak dla nich samych.
Lud domaga się jednak igrzysk. Walki z udziałem patostreamerów i panów-którzy-kiedyś-mignęli-nam-w-telewizji przyciągają przed ekrany tłumy.
Fame MMA: Lord Kruszwil w akcji
Wydaje się, że biznes związany z mordobiciem (sorry, inaczej nie da się tego nazwać) celebrytów w klatkach dopiero się rozkręca. W piątej edycji pojedynek stoczą m.in. Lord Kruszwil i MiniMajk. Ten pierwszy za poradniki typu: jak kupić alkohol nie mając 18 lat i seksistowskie klipy został wyrzucony z LifeTube’a. W jego mieszkaniu pojawiła się policja.
To wszystko nakręciło taki szum, że youtuber może zainkasować rekordową stawkę. Część widzów zapłaci, by obejrzeć, jak celebryta dostaje po twarzy, część włączy transmisję z czystej ciekawości. Pewnie znajdą się też fani twórczości Kruszwila, którzy będą mu zaciekle kibicować.
Jest emocja, są pieniądze. Trochę to tylko smutne, że show-business upadł tak nisko. Wystarczy już tylko nagrać film, w którym szydzi się z wyglądu kobiet, albo ostentacyjnie marnuje pieniądze, by dołączyć do grona dobrze opłacanych gwiazd popkultury. Powoli zaczynam z łezką w oku wspominać pranki Sylwestra Wardęgi. Dowcipy polegające na straszeniu przechodniów sztucznymi pająkami albo dinozaurami wydają się z dzisiejszej perspektywy ambitną rozrywką.