Czyste Powietrze to zielona prowizorka rządu. Więcej tu gadania niż faktycznej roboty
Flagowy program rządu do walki ze smogiem wciąż nie może rozwinąć skrzydeł i potyka się o własne nogi. "Czyste Powietrze" miało nam pozwolić poczuć różnicę, ale na razie efekt programu jest śladowy. Bez zmian będzie tylko gorzej i bez unijnej kasy, za to z sankcjami TSUE.
Chociaż jesteśmy w trakcie kampanii wyborczej, przy okazji której politycy najróżniejszych barw politycznych często spędzają czas z głową w chmurach, to ostatni klip Kancelarii Premiera w sprawie rzekomego, rządowego skrętu w zielone jest jednak zbyt bardzo oderwany od rzeczywistości.
Owszem, zapowiedź ograniczania plastiku a administracji rządowej jak najbardziej cieszy, ale to będzie miało taki wpływ na klimat, jak bułka z bananem na skoki Małysza. Temu jednak wyborczy spot poświęca blisko 1/3 swojego czasu, a programowi "Czyste Powietrze" - jak mówi nam sam lektor: "jednej z najważniejszych inwestycji w poprawę stanu powietrza, których wszyscy oddychamy" - zaledwie jedno zdanie.
Jak zło konieczne
O programie "Czyste Powietrze" piszę od samego początku. Zawsze będę przyklaskiwał poczynaniom rządzących (niezależnie kto jest u sterów), którzy chcą finansowo pomagać w wymianie źródeł energii. Przy okazji walcząc ze smogiem, który — jak uparcie pokazują to tabele WHO — co roku jakby z większą troską otula polskie miasta.
Tylko że obserwując ostatnie działania wokół programu trudno nie odnieść wrażenia, że "Czyste Powietrze", to dla rządu jedynie zielony parawan pozorów, za którym niezbyt wiele stoi.
Przecież budżet na 10 lat jest astronomiczny. To 100 mld zł — pieniądze, które faktycznie mogą z naszego kraju raz a dobrze wygonić domowe kopciuchy, ale też pozwolić większej liczbie ludzi podłączać się do centralnych magistrali ciepłowniczych. O ile rzecz jasna są chęci. Bo jak ich nie ma, to kończy się na tym, o czym informuje Polski Alarm Smogowy, że po roku działania programu podpisanych jest zaledwie 20 tys. umów — na ok. 3 mln przeznaczonych do likwidacji kopciuchów. To skuteczność na przerażającym poziomie ledwo 0,67 proc.
Trzeba prosić, żeby budżet był większy
100 mld w 10 lat, to daje super średnią 10 mld przeznaczanych w ramach programu "Czyste Powietrze" każdego roku. Bardzo prosta matematyka. Zdaniem speców Banku Światowego rządowa inicjatywa będzie miała tylko wtedy sens, jak co roku będzie podpisywanych ok. 400 tys. umów. Na razie to poziom absolutnie nie do osiągnięcia.
Co gorsza, za słowami polityków o zielonej opiece rządu niestety nie idą czyny. Wszak owe 20 tys. podpisanych umów na koniec lipca przekłada się na ok. 333 mln zł. Czyli jakieś 3 proc. z założonych co roku 10 mld zł. W takim przypadku można przypuszczać, że na następne 12 miesięcy będzie rzucona znacznie większa ilość pieniędzy, żeby narastające braki jakoś bilansować.
Tymczasem okazuje się, że Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej planował na 2020 r. - w ramach "Czystego Powietrza" przeznaczyć ledwo 1,08 mld zł. Dopiero po uwagach Polskiego Alarmu Smogowego udało się zwiększyć tę pulę do poziomu 1,9 mld zł.
Komisja Europejska patrzy - my przedłużamy negocjacje
W obwodzie ciągle pozostaje 8 mld euro, które mielibyśmy dostać od Brukseli na walkę ze smogiem w nowej perspektywie unijnej na lata 2021-2027. Tyle że musimy spełnić warunki stawiane przed nami przez Komisje Europejską i Bank Światowy. Chodzi o skuteczniejszą dywersyfikację środków z programu "Czyste Powietrze", w czym miałoby pomóc zaangażowanie samorządów terytorialnych i banków komercyjnych.
I w tym przypadku też jakby brakowało większego zdecydowania po stronie rządu. Resort środowiska informował na początku lipca, że na prawie 2500 gmin w całym kraju chęć współrealizacji “Czystego Powietrza” wyraziło raptem ok. 600 gmin, czyli raptem co czwarta.
Z bankami też idzie jak po grudzie. NFOŚiGW 5 września informował o rozpoczęciu negocjacji. Pierwotnie chciano je zakończyć 19 września, ale już wiadomo, że tego terminu nie uda się dochować. Teraz obowiązuje już nowy: 3 października. Nie wiadomo, czy chodzi o różnice jednak zdań, czy banki komercyjne postawiły jakieś warunki — NFOŚiGW nabrał wody w usta.
A przecież w tle nie tylko ewentualny europejski zastrzyk dodatkowej gotówki na walkę ze smogiem, ale też możliwe wnioski do Trybunału Sprawiedliwości o nałożenie na Polskę sankcji za zanieczyszczenie powietrza. Na taryfę ulgową nie ma co liczyć, po tym, jak tekę komisarza ds. klimatu przejął tak znany nad Wisłą Frans Timmermans.
Progi alarmowe i kubki plastikowe to nie wszystko
Dobrze, że wreszcie dojdzie do obniżenia progów alarmowych, jeżeli chodzi o smog, bo w tej kategorii byliśmy jednak 100 lat za Europejczykami. Szkoda, że nie zdecydowano się na poziomy jeszcze blisko dwa razy mniejsze (80 μg/m3), co by nas zbliżyło do Francji (alarm smogowy też wszczynany przy poziomie 80 μg/m3), Włoch (75 μg/m3), Belgii (70 μg/m3), czy Finlandii (80 μg/m3). Warto w tym miejscu przypomnieć, że zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) odnośnie do dopuszczalnych stężeń dobowych wynoszą 25 μg/m3 dla PM 2.5 oraz 50 μg/m3 dla PM 10.
Dobrze też, że ministrowie mają na posiedzeniach popijać napoje już nie z plastikowych kubeczków. Brawa dla Kancelarii Premiera, że idzie śladem takich miast jak chociażby Kraków, Wałbrzych, Legnica, czy Sosnowiec. To też trop wcześniej przecież wyznaczony przez sieci handlowe. Carrefour, Lidl, Biedronka i Ikea mają już stosowne strategie, które wprowadzają w życie.
I bardzo dobrze, że rząd zgapia od najlepszych i sam z plastiku korzystać już nie chce. Tylko że to będzie mieć żadnego wpływu na nasz klimat i zanieczyszczone powietrze. Miną kolejne tygodnie i znowu będziemy informowani o rekordowych, sięgających nawet tysięcy procent poziomów stężenia pyłów w powietrzu — którym wszak wszyscy oddychamy. Dlatego dobrze byłoby jednak skupić się na tych działaniach, które mogą zrobić odczuwalną różnicę. Zwłaszcza, jak się je samemu inicjowało, jak w przypadku programu "Czyste Powietrze".